wtorek, 27 października 2009

Pragnienie

Leżała w chłodnej pościeli, rozkoszując się dotykiem aksamitnej delikatności, czule okrywającej jej młode ciało. Lekkie, nieśmiałe, wieczorne podmuchy przynosiły z ogrodu słodkawy zapach kwiatów. Przeciągnęła się leniwie, czując przenikający jej ciało miły dreszcz, gdy zwiewna tkanina przesunęła się po niej subtelną pieszczotą. Westchnęła. Uwielbiała, gdy chłodny materiał gładko prześlizgiwał się po jej nagim ciele. Sen nie nadchodził, zresztą nie chciało jej się spać. Orzeźwiająca wieczorna bryza, zastępując letni skwar, odpędzała zmęczenie. Było ciepło, ale nie upalnie. Przeciągnęła się słodko, mrucząc z zadowoleniem jak wygrzewająca się na słońcu kotka.
Wstała. Białe, jedwabiste okrycie zsunęło się łagodnym ruchem z jej ciała. Materiał spłynął z cichym szelestem w dół, owijając się lubieżnie wokół jej smukłych nóg. Nie schyliła się. Nie było jej chłodno. Ciepło letniego wieczoru niosące ze sobą ledwo wyczuwalny, słonawy zapach morza otuliło ją niby niewidzialny całun. Wyprostowała się i zupełnie nie przejmując się radosną bezwstydnością swojej nagości rozpostarła szeroko ręce, jakby chciała skąpać się w srebrzystym świetle księżyca wpadającym przez otwarte okno. Zerknęła ku wielkiemu zwierciadłu, zajmującemu większość białej, marmurowej ściany. Z uśmiechem poprawiła długie loki, połyskujące zmysłowo najgłębszym z odcieni czerni. Popatrzyła w głębokie jak studnie, ciemne oczy swojego odbicia, a potem ogarnęła spojrzeniem swoje smukłe, zgrabne ciało. Uśmiechnęła się, zadowolona.
Była piękną dziewczyną. Wiedziała o tym. W tej myśli nie było ani cienia pychy czy przesadnego, bezkrytycznego samouwielbienia. Po prostu stwierdzała fakt. Jej twarz była młoda, jeszcze delikatna pierwszymi latami świadomej kobiecości. Szyja łagodnie przeginała się w odsłonięty, lubieżny łuk, gdy odwracając głowę zapraszała, aby złożyć hołd zmysłowego pocałunku. Miała smukłe ramiona, dla których objęć niejeden mężczyzna oddałby pół swego życia. I dłonie... Eleganckie, zmysłowe, spragnione pieszczoty i gotowe odpłacić się rozkosznym dotykiem wprawnemu kochankowi. Uniosła ręce i dotknęła nimi piersi - ciężkich, jędrnych i kształtnych. Zadrżała pod własnym dotykiem, z jej ust wydobył się ulotny jęk.
Przymknęła oczy i objęła słodkie kształty. Pomyślała przez chwilę, jak to będzie, gdy wypełnią się życiodajnym mlekiem. Jakie to uczucie, gdy jej dziecko – ciało z jej ciała – sięgnie drobnymi ustami po jej nabrzmiałe, brązowe sutki. Czy będzie czuła ten sam dreszcz rozkoszy, który przenika ją zawsze, gdy wargi męża spijają z jej ciała woń ich namiętności? Czy będzie czuła tę słodką uległość, która obejmuje ją w posiadanie, gdy jego usta namiętnie biorą w posiadanie koniuszki jej piersi, obdarzając ją pieszczotą odrobinę niezgrabną, lecz męską i mocarną – a przez to tak podniecającą?
Westchnęła. Chciała tego. Chciała, aby namiętność, którą dzielili przyniosła już słodkie spełnienie. Czuła, że nadszedł już jej czas. Sięgnęła dłonią w dół, kierując ją na płaski brzuch. Wciąż płaski. Oczywiście, jego zgrabny, dziewczęcy kształt przyciągał wiele roziskrzonych męskich spojrzeń, ale z chęcią już powitałaby jego rozkoszne zaokrąglenie. Zainteresowanie mężczyzn było dla niej miłe, ale odbierała je raczej jako rodzaj należnego jej hołdu. Rzecz samą w sobie przyjemną, lecz tak oczywistą, że zauważyłaby jej istnienie tylko wówczas, gdyby jej zabrakło.
Spojrzała w płaską, zimną toń zwierciadła. Oczami wyobraźni sięgnęła w przyszłość, gdy jej łono, wezbrawszy nektarem męskiego nasienia rozkwitnie życiem. Widziała swoje ciało, rozdęte słodkim ciężarem pierworodnego syna, którego przyniesie na świat. Podziwiała własne, wezbrane piersi, nabrzmiałe i powiększone.
Potem przed jej oczami przesunęła się inna scena. Oto są razem, na wielkim łożu, spleceni w miłosnych zapasach. Ich miłość jest teraz spokojniejsza, delikatniejsza, bo między nimi jest jej wielki, krągły brzuch. Jakże dumny jest jej mężczyzna, jej pan i władca z tego brzucha. Pragnie jej tym bardziej, jakby chcąc podkreślić swoje prawa do mającego narodzić się dziedzica. Więc każdej nocy spływa na nienarodzone jeszcze dziecko nowy, życiodajny strumień nasienia, jakby ojciec chciał wlać w potomka jeszcze większą, męską moc.
Jej mężczyzna wie, że nowe życie jest jeszcze bezbronne i delikatne. Że twarda, brutalna rozkosz, która tak fascynowała ich oboje, musi na chwilę ustąpić pola bardziej spokojnym igraszkom. Teraz to on pozwala jej się dosiadać, z napięciem patrząc jak powoli nabija się na jego wyprężony pożądaniem organ. A brzemienna, młoda dziewczyna wciąga go do swego wnętrza, łapczywie, chciwie, pozwalając, aby wypełnił ją całą. A potem niespiesznie zaczyna ruszać biodrami, chciwie wpatrując się w swoje odbicie, w lubieżnie kiwające się piersi…
Drgnęła. I podeszła do gładkiej, wypolerowanej tafli. Jej serce biło szybko, rozgrzane podniecającą wizją. Przysunęła się bliżej, jakby chcąc wejść w tajemny świat swoich marzeń. Jej napięte, wezbrane piersi zetknęły się z zimną powierzchnią. Ostre doznanie, gdzieś na granicy bólu i przyjemności przeszyło jej ciało. Przytuliła się jeszcze mocniej do chłodnego zwierciadła. Przysunęła twarz do swego odbicia i pocałowała swymi pełnymi, zmysłowymi ustami ich widmowe wyobrażenie. Westchnęła, opierając rozgrzane czoło o zimny metal.
Usta kobiety… Innej kobiety. Znała ich miękki, pulsujący kształt. Ich występny, lubieżny smak. W długie, nudne wieczory, często zdarzało jej się gasić swoje pożądanie w ramionach kochanki. Och, tak, to było fascynujące – oddać się pieszczotom drugiej dziewczyny, jej zręcznym i umiejętnym dłoniom i wargom. Tylko inna kobieta wie, jak wyzwolić najgłębszy orgazm, najpełniejsze przeżycie. Ale żadna z jej kochanek nie jest w stanie wniknąć w nią prawdziwym, gorącym pchnięciem, nie jest w stanie wyrwać z jej ust przeciągłego jęku zdobywanej, zniewolonej rozkoszy. Żadna nie potrafi brutalnie rozepchnąć jej nóg, z samczą, męską siłą przygnieść do łoża. Żadna dziewczyna nie skrępuje jej rąk w mocarnym uścisku i nie wedrze się w głąb jej ciała. Znowu poczuła jak krew w jej żyłach zaczyna szybciej krążyć, jak budzi się w jej środku milion unerwionych punktów, błagając o pieszczotę, o dotyk, o doznanie.
Zagryzła wargi. Mocno, do krwi. Znajome ukłucie bólu na chwilę otrzeźwiło ją, ale wiedziała, że to tylko chwilowa ulga. Stłumione emocje wyrywały się na wolność, poszukiwały ujścia jak spieniona górska rzeka. Ciało wołało o dotyk. O gwałtowne uniesienie. O żar, którego nie miała jak ugasić. I wtedy jak zwykle, zaczął narastać w niej głuchy gniew, bezsilna wściekłość niespełnienia. Ze zdławionym okrzykiem uderzyła otwartą dłonią o ścianę.
Dlaczego, kiedy osiąga się szczyt, najprostsze rzeczy stają się niedostępne?
Królowa. Tak. Była nią. Dysponowała potężną władzą, miała na swoje skinienie zaspokojenie każdej zachcianki o jakiej tylko mogła marzyć. Zamorskie wina, owoce i kwiaty o tajemniczych kształtach. Wonne i rozpalające krew korzenie… Pieśni artystów, wiersze poetów, występy zapaśników. To wszystko było jej. To wszystko mogła mieć – nawet młode dziewczyny, aby rozgrzewały jej ciało, gdy przyszła na to jej ochota. Nie mogła mieć tylko jednego – męskiego kochanka.
To nie było tak, że czuła się zaniedbywana. Jej małżonek był wspaniałym mężczyzną. Szeroki w barach, mądry i potężny – gdyby tylko był dla niej częściej… nie potrzebowałaby nikogo innego. Starszy od niej, doświadczony tak w sztuce rządzenia państwem, jak i w sztuce erotyki… spełnienie marzeń każdej kobiety. Tęskniła do jego silnych ramion, do oszałamiającego zapachu jego ciała, do słodkich, upojnych zbliżeń. Niestety, nie mógł bywać w jej łożu co noc.
Czasem, jeśli nawet przychodził – to zmęczony na tyle, że dawała mu spokój. Zasypiał od razu, rozrzucony na wielkim łożu, śniąc o kolejnych podbojach. Czasem zatrzymywały go narady wodzów, uczty, popijawy czy inne męskie rozrywki. Bywało, że zostawał u jednej ze swoich licznych nałożnic albo którejś z branek z odległych krain. Nie miała o to pretensji. To były proste, męskie przyjemności, rozładowanie stresu i odpoczynek. Głupotą byłoby być o to zazdrosną – tak samo jak on nie mógł mieć do niej żalu o liczne damy jej dworu i służące, które służyły jej do uzyskiwania zaspokojenia. Prawdę mówiąc lubiła nawet, gdy przychodził zaznawszy uprzednio rozkoszy z którąś z konkubin. Był wówczas dojrzalszy w sztuce miłości, niespieszny, skupiający się na jej doznaniach. Ale były też samotne, tęskne noce, kiedy rozpaczliwie potrzebowała wypełnienia, męskich pożądliwych dłoni i mocarnego zdobywcy wdzierającego się przemocą w jej łono. Brakowało jej uczucia spełnienia, gdy wnętrze jej ciała pulsowało rozkoszą i gęstym nektarem miłości.
To była niesprawiedliwość – on mógł mieć kochanki, ona – nie miała prawa do innego mężczyzny. A przecież tylu kręciło się ich po dworze. Różnych, licznych, dorodnych samców. Jedni byli delikatni, subtelni, omalże kobiecy. Minstrelowie o dłoniach gładkich i zręcznych, którymi potrafili zdziałać cuda. Inni olśniewali inteligencją, subtelnością i mistrzostwem sztuki flirtu, dwuznacznych słów, zawoalowanych propozycji i perwersyjnych sugestii. Byli także twardzi, brutalni wojownicy o szerokich torsach i twardych pośladkach, opiętych obiecująco kusymi tunikami.
Przechadzała się między nimi, wyniośle taksując spojrzeniem, oceniając, prowokując. Zdarzało się, że pojawiała się na uczcie w prześwitującej, zwiewnej, białej szacie, pod którą wyraźnie widać było jej młode, opalone ciało. Podchodziła do rozmawiających mężczyzn, uśmiechała się i powolnym ruchem wybierała ze srebrnej patery ten czy inny zamorski specjał. Obdarzała ich boleśnie krótkim, ognistym spojrzeniem posyłanym spod kruczoczarnych, długich rzęs i przymykając oczy wbijała zęby w soczysty miąższ owocu. Słodki sok ściekał z jej ust, spływał na palce, które wystudiowanym gestem oblizywała patrząc w oczy swojemu wybrankowi. A potem odchodziła, lubieżnie kołysząc biodrami, bawiąc się ich zakłopotaniem, ich gorączkowymi próbami ukrycia nagłej fali pożądania. Nie było ważne kim byli, jak się nazywali. Dla niej – dla królowej – pozostawali tylko fascynującymi marzeniami, prowokowanymi i kuszonymi, ale pozostającymi poza zasięgiem. Król miał prawo i obowiązek udowadniać ludowi swą męską moc, dzieląc łoże z wieloma kobietami. Królowa mogła być wcieleniem rozkoszy i zmysłowości, ale mogła czerpać nasienie jedynie z lędźwi swego władcy. Więc prowokując tych młodych samców, bawiła się tylko nimi, tak samo zresztą, jak swoim własnym podnieceniem i lubieżną tęsknotą, którą w niej wywoływali.
Nie wiedziała, że już wkrótce polegnie od podstępnego ciosu własnej broni.
To było nagłe, jak cios zabójcy; jak atak kobry, jak uderzenie pioruna. Był skwarny dzień, jeden z wielu, gdy przechadzała się po pałacowych tarasach, mniej lub bardziej obojętnie mijając napotykanych ludzi. Dostrzegła go nagle, skąpanego w blasku słońca, jakby był jednym z mitycznych herosów. Jego kark, przeorany węzłami mięśni znamionował potężną siłę. Pierwotną, nieujarzmioną, dziką potęgę, przed którą musi ustąpić każda inna moc. Z każdego jego kroku, z każdego spokojnego ruchu emanowała dostojna pewność. Mimo upału, na jego skórze nie było ani kropli potu. Jakby był marmurowym posągiem Doskonałości. Nierzeczywistym i boskim. Wiedziała jednak, że gdyby podeszła do niego, owionąłby ją oszałamiający, przyprawiający o zawrót głowy zapach męskości. Zdobywcy. Ach, zobaczyć go kiedyś, schodzącego z placu boju po pokonaniu wszystkich przeciwników! Z trudem łapiącego oddech, toczącego po wiwatujących widzach dumnym spojrzeniem.
Była pewna, że z każdej walki wyszedłby zwycięsko. Och, gdyby tak walczył dla niej.... Nie! O nią! Przyszedłby do niej w chwale, podniecony, szalony, niepowstrzymany. I posiadł ją, nie bacząc na to, czy ona tego chce, czy nie. Ale pragnęłaby go, całym ciałem, całą swoją kobiecością. Wciągnęłaby go na siebie w gorączkowym pożądaniu, w oczekiwaniu, ofiarując mu słodką nagrodę dla jego męskiego zadania. I wzięłaby jego białe, gęste nasienie, jak wspaniały dar dla niewolnicy. Nagły przypływ bezrozumnego, szalonego podniecenia targnął jej ciałem. To było tak namacalne, tak silne, że musiała aż oprzeć się o marmurową balustradę. Wychyliła się, aby ją zobaczył. Gdyby tylko wówczas skierował na nią swój wzrok, gdyby tylko dał jej jednym ruchem znać, zbiegłaby na dół, na dziedziniec, zrywając z siebie delikatne szaty, byle tylko szybciej się mu oddać. Nawet tam, na dziedzińcu, pośród przyglądających się ludzi. Na szczęście dla niej – i dla siebie - patrzył akurat w inną stronę. Więc tylko wpiła palce w zimny kamień i zagryzła wargi próbując odzyskać panowanie nad swoim ciałem.
Przez kilka następnych dni mogła myśleć tylko o nim. Próbowała go odnaleźć, mając nadzieję, że zauważy go między szarymi, beznadziejnie powszednimi dworzanami. Albo w tym samym miejscu, gdzie widziała go po raz pierwszy. Gdziekolwiek. Na próżno. Brak kontaktu z wyśnionym kochankiem tylko pogłębiał jej frustrację. Odprawiła damy dworu, przestała bawić się na ucztach. Pozostawała jej tylko noc. Niespokojny umysł sprawiał, że widziała go, gdy tylko zamknęła oczy. Mocne, sprężyste ciało, przygniatające ją do łoża. Namiętne ruchy, rozpychające jej spragnione uda. Potężny, gorący członek szukający jej bezwstydnie wypiętych pośladków. Wdzierający się w jej nabrzmiałą kobiecość, sycący się jej zapraszającym, stęsknionym wnętrzem. Próbowała zaspokoić bezrozumne pragnienie które ją opanowało, ale nawet sprowadzane własną dłonią spełnienie nie było w stanie ugasić płonącego w niej żaru. Zasypiała niespokojnie, oczami pobudzonej wyobraźni widząc swoje ciało splecione w miłosnym uścisku z kochankiem. Budziła się z rozpaczliwą niechęcią, wiedząc, że pierwszą rzeczą, którą zrobi rano nie będzie okrycie jego ciała namiętnymi pocałunkami. Że będzie leżała sama, zupełnie sama. Że jedyna pieszczota, którą zazna jej ciało, będzie zadana jej własną dłonią.
W końcu dowiedziała się, kim jest jej wybranek. I gdzie może go spotkać. Wtedy zrozumiała, jak trudno będzie jej spełnić swoje marzenie. Swoje pragnienie. Swój sen. A jednak - nie ma takiej przeszkody, której czysta miłość - czy czyste pożądanie - nie byłoby w stanie przezwyciężyć. Po wielu nieskończenie długich samotnych nocach i rozpaczliwych chwilach zwątpienia udało jej się w końcu znaleźć sposób na zaznanie rozkoszy.
I oto ona, królowa, i jeszcze niedawno prawowierna żona wymykała się teraz w środku nocy z własnych komnat, by zakosztować z dawna wymarzonego zakazanego owocu. Przemykała się ciemnymi korytarzami, mijając komnaty pełne pogrążonych w głębokim śnie dworzan. Stawiała kroki cicho, ostrożnie, jak polujący nocą kot. Szybko, pewnie, jak pchana marcowym podnieceniem kotka prześlizgiwała się pomiędzy pieszczonymi łagodną bryzą cieniami drzew. Czysta żądza krążyła w jej żyłach. Jej łono wzbierało wilgotną, ciemną falą podniecenia. W końcu dotarła na miejsce. Cichą, wyludnioną, dyskretną scenę spotkania kochanków.
Spał. Przez chwilę zadrżała gniewem, wściekła, że nie czekał na nią, jakby nieświadom niebezpieczeństw, na które narażała się dla niego. Ale potem pomyślała, że tym piękniejsze będzie dla niego przebudzenie. Przypadła do niego, wodząc rękami po jego potężnym ciele. Poczuła, jak drżenie przebiega przez jego muskuły. Jej ręce natychmiast spoczęły na jego udach. Przesunęła po ich szlachetnych łukach, sięgnęła głębiej. Gardłowy jęk wydarł się z jej ust, gdy wyczuła pod palcami pęczniejący kształt. Pracowała nad nim gorączkowo, namiętnie, chcąc jak najszybciej poczuć go w sobie. Czuła, jak jej napięte do granic możliwości sutki ocierają się o jego napięty brzuch. Sennie otworzył oczy. Ich spojrzenia spotkały się.
W jednej chwili poczuli ten sam impuls, tę samą żądzę. Zniżyła twarz, dziko szukając ustami jego rosnącego a. Otoczył ją intensywny, męski zapach. Przejechała po jego członku poszukującymi, gorącymi ustami, prowokująco kusząc, obiecując najsłodsze zespolenie. Poczuła, jak przez jego ciało przeszedł dreszcz. Zaczął wstawać, w jego oczach błysnęło pożądanie, rosnące i nieubłagane jak wiosenna powódź. Skoczyła na równe nogi. Jednym ruchem zadarła swą skąpą tunikę odsłaniając nagie, krągłe uda. Wiedziała, że jest tuż za nią, że czuje to samo, co ona. Jednym ruchem rzuciła się na przygotowaną zawczasu drewnianą pochylnię. Natychmiast poczuła, jak przyciska ją olbrzymim, upragnionym ciężarem. Stęknęła, rozpaczliwie kręcąc tyłeczkiem, pokazując mu drogę, byle tylko szybciej znalazł się w jej oczekującym, rozpalonym wnętrzu. A potem były pchnięcia, cudowne pchnięcia, przenikające ją na wskroś. I uderzenia wielkich, ciężkich jąder na jej nogach. I słodkie uczucie wypełnienia, gdy wszystko dobiegło końca. Wysunął się z niej w obleśnym, bezwstydnym mlaśnięciem, pozostawiając gorący, przepełniający ją płyn. Ściekał po wewnętrznej stronie jej ud, po nogach, zostawiał dumne ślady męskiego zwycięstwa na pachnącej, zielonej trawie. Podniosła się, przeciągnęła, zaciskając uda, aby jak najwięcej cennego nasienia zachować w sobie. Spełniła swoje marzenie.
Minęło kilka tygodni. Namiętność, która była między nimi nie wygasała. Gdy tylko miała możliwość, odwiedzała swego kochanka, mimo niebotycznych trudów i ryzyka. Na szczęście nigdy nie zostali odkryci, jakby ich miłość chronili potężni bogowie. Jakby dyskretna zasłona odcięła ich namiętność od zawsze ciekawych ludzkich spojrzeń. Od zawiści. Od niezrozumienia. Od nienawiści. Wreszcie stało się to, co stać się musiało. Łono królowej wypełniło się życiem. Wypełniła swoje powołanie. Była tak szczęśliwa, tak przejęta. Spełniło się jej pragnienie.
W ciemnym, samotnym pokoju brzemienna królowa stanęła przed lustrem. Położyła rękę na delikatnie zaokrąglonym brzuchu. Uśmiechnęła się do swego odbicia.
- Mój królu, będziesz miał swego następcę. Twoja królowa, Pazyfae, urodzi wielkiego, potężnego władcę. Da królestwu niezwyciężonego Wojownika. Silnego jak byk.
i.ravenheart@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecamy:
sex filmy
sex
filmy porno
sex
darmowe filmy porno
SEX
darmowe porno
filmy erotyczne
sex znajomi
wilgotne panienki
szpareczki dupeczki
sex turystyka
sex opowiadania
cipeczka
opowiadania ero
darmowe panienki
sex zabawy
sex kaprysy