wtorek, 27 października 2009

Balsamica

Wycierała włosy pachnące jaśminowym szamponem. Z pokoju obok dobiegało rytmiczne chrapanie Kuby, którego udało jej się doholować do łóżka mimo tego, że ona była małą kobietką, a on miał metr dziewięćdziesiąt i prawie sto kilo wagi. Cóż obowiązki żony wypełnia się od nocy poślubnej, prawda? Na weselu poznała chyba z pięćdziesiąt osób z najbliższego kręgu jego znajomych. Spośród jej przyjaciół zjawiły się tylko Ola i Bianka, Amsterdam wykręcił się sądem, Jeanne miała sesję, a Grigorij był nie do namierzenia. Piękny ślub w majowy poranek, cały dzień jak z bajki. Lazurowe niebo, soczysta zieleń i piękna tęcza kiedy wychodzili z kościoła... A teraz jej mąż leżał pijany jak bela, goście legli pokotem pod stołem, a ją bolały nogi od niewygodnych butów. Zaparowana łazienka domagała się tlenu, zarzuciła więc na siebie płaszcz kąpielowy i wyszła pozostawiając otwarte drzwi. Na krześle obok nich leżała piękna biała suknia. Cała w wymiocinach. Westchnęła i poszła zrobić sobie gorącej herbaty. Skuliła się w fotelu uzbrojona w szklankę i dobrą powieść.
Stukanie do drzwi oderwało ją od książki. Odruchowo spojrzała na zegarek. Minęła już druga w nocy. Zabezpieczyła drzwi łańcuchem i dopiero wtedy otworzyła.
- Ty?! - krzyknęła zaskoczona.
- Julia?! Co ty tu robisz? - zakpił.
Zamknęła szybko drzwi. Zdjęła zabezpieczenie i otworzyła ponownie. Od razu dostrzegła, że coś jest nie tak. Miał ranę na lewym policzku, która krwawiła obficie, a rękaw skórzanej kurtki był w strzępach.
- Miałeś wypadek? - zapytała zaniepokojona.
- Zmierzałem tu na twój ślub. Ale te podstępne sukinsyny zestrzeliły nasz samolot nad Bośnią. Tylko ja ocalałem! Ale jako wierny przyjaciel czołgam się tu, by złożyć ci serdeczne życzenia na nowej drodze życia. - zrobił jedną ze swoich teatralnych min.
Odsunęła się, żeby wpuścić go do środka, zrobił krok do przodu i zachwiał się.
- Szkoda. Tyle niewinnych ofiar - złapała go i pomogła mu dojść do kanapy. - A tak na serio, potrąciła cię polewaczka?
- To był wściekły TIR. - jego głos obniżył się od wysiłku.
- Mam tylko nadzieję, że dotkliwie cię pogryzł. - rzuciła przez ramię, idąc do łazienki po środki opatrunkowe.
- Masz coś do picia? - zapytał słabo, gdy wróciła.
- Mleko może być? - namoczyła w wodzie utlenionej jeden ze świeżo otwartych gazików i delikatnie zaczęła czyścić ranę na policzku.
- Dałaś gościom całą wódkę? Nic nie zostało na poprawiny? - zerknął na skrzynkę z pustymi butelkami stojącą pod oknem.
- Przeczuwałam, że wpadniesz. - przytrzymała jego głowę i przyjrzała się bliżej. Rana nie wyglądała groźnie, a krwawienie ustało. Pod palcami poczuła szorstki zarost. Przeciągnęła nimi po zarysie szczęki. Napotkała jego uważny wzrok i poczuła, że się mimowolnie rumieni.
- Wyszłaś za mąż... - szepnął - Więc gdzie jest pan i władca? - ciche słowa otrzeźwiły ją. Julia westchnęła. W odpowiedzi z sypialni dobiegło ich potężne chrapnięcie. Widok zaskoczenia na jego twarzy był bezcenny.
- Dasz radę zdjąć kurtkę? Muszę obejrzeć twoją rękę, - powiedziała szybko, jakby chciała zatrzeć wrażenie chwili. Grigorij nie dał się tak szybko zbyć.
- Śpi, bo... schlał się, czy?...
Jej błagalny wzrok odwiódł go od drążenia sprawy. Nieporadnie zdejmował z siebie kurtkę. Mógł ruszać lewym ramieniem, co było dobrym znakiem. Rękaw koszuli był poplamiony krwią.
- Musisz się rozebrać. - odsunęła się lekko skrępowana. - Ujmijmy to tak: Pan Młody doznał nagłego ataku torsji i ucierpiała Panna Młoda.
- Obrzygał cię?! - zaśmiał się z niedowierzaniem.
- Powiedzmy, że za dużo wypił...
- I kto ci pomagał dociągnąć tu z wesela te dwa metry na sto kilo? - patrzył rozbawiony prosto w jej oczy. - ...Nikt ci nie pomagał. - dodał poważnie.
- Koszula, Greg. - nalegała.
Pokręcił głową i dał jej spokój.
Nie radził sobie z guzikami i musiała mu pomóc. Kiedy je rozpinała i zsuwała mu ubranie, unikała jego wzroku. Wystarczało jej, że z trudnością powstrzymywała dłonie przed drżeniem. Starała się skupiać na szczegółach. Miał pięknie umięśnione ramiona. Nie o takie szczegóły jej chodziło. Skupiła się na lewym. Skóra była obtarta, ale krwawienie już się zatrzymało. Obtarcie było duże, ale mało groźne. Ot, bolesna pamiątka na kilka dni, góra tydzień. Jego skóra była gorąca, a mięśnie pod nią twarde. Przemywała obtarcie, błagając w duchu, by zapach odkażacza zagłuszył wreszcie zapach jego skóry. Zaczynało jej się kręcić w głowie. Zawsze lubiła ten zapach: piżmo, sandałowiec, mech i kilka różnych korzeni.
- Jeżeli posiedzisz tak chwilę, nie trzeba będzie bandażować. - szepnęła ze ściśniętym gardłem.
Przytrzymał jej dłoń zdrową ręką.
- Dziękuję. - mruknął.
Odruchowo spojrzała mu w oczy i natychmiast zrozumiała swój błąd. Płonęły i przyciągały ją, jak magnes. Nikt nie powinien mieć takich oczu. To powinno być karalne. Nikt nie powinien mieć takich głodnych ust. Nikt, kto ma takie oczy i usta, nie powinien w środku nocy siedzieć półnagi na jej kanapie.
Chciała tylko poczuć jego smak. Sprawdzić, czy jego usta są tak miękkie i obezwładniające, jak w jej snach. Bo może wyobraźnia ją okłamywała? Może wcale nie były tak idealne? Śnił jej się często. Sen zawsze zaczynał się gdy wchodziła do jego mieszkania. Potem powoli osaczał ją i lądowali w łóżku. I zawsze budząc się żałowała, że to tylko sen. Nikt jej tak nie dotykał, nie pachniał, nie czekał na nią... W tych snach tańczyła w jego ramionach, unosiła się w chmurach i robiła rzeczy, na które nigdy nie zdecydowałaby się na jawie. Przestrzeń zakrzywiła się, dystans dzielący ich nagle zniknął. chociaż żadne z nich nie było się w stanie poruszyć. A już na pewno nie ona. Zastanawiała się, czy naprawdę jest taki idealny. Czy czekają na nią doskonałe dłonie usta i upojny zapach sandałowca i piżma. Usta były obok. Czekały na nią... Jakby chciały pokazać, czym naprawdę jest pocałunek. Wplotła palce w czarne włosy, miękko wijące się na karku. Westchnęła, gdy jego dłonie wślizgnęły się pod szlafrok. Chciała, żeby nie przestawał jej całować. Chciała czuć jego dłonie. Chciała poczuć go mocniej. Chciała spełnić sny, w których czekał na nią spragniony. Chciała. Pomyślała jeszcze, że to musi być kolejny sen. A sen nie jest zdradą, ani grzechem...

Jego dłonie odnalazły jej piersi i mimowolnie oderwała się od jego ust, wyginając się w łuk, pod jego dotykiem. Zaczął całować jej szyję, a ona przekręciła głowę, żeby trafił na punkt, który doprowadzał ją do szaleństwa. Zrozumiał i lekko zacisnął na nim zęby. Jęknęła. Wciągnął ją na kanapę i obnażył jej dekolt. W pokoju obok, jej świeżo upieczony mąż zachrapał głośniej. Objął dłońmi jej piersi i muskał ustami na zmianę to jeden, to drugi nabrzmiały pożądaniem sutek. Przyciągnęła jego głowę bliżej i przesunęła dłonie. Chciała poczuć znowu jego umięśnione ramiona. Syknął, gdy przeciągnęła po lewym, więc oderwała dłoń i uwolnioną ruszyła na poszukiwanie. Po klatce piersiowej, w dół do linii włosów zaczynającej się poniżej pępka, do chłodnej klamry paska. Potrzebowała obu rąk, żeby go rozpiąć. Wyprostował się, gdy poczuł jej manewry. Jęknęła w proteście, uspokoił ją i rozpiął pasek i guzik dżinsów, co skwapliwie spróbowała natychmiast wykorzystać. Rozwiązał tasiemkę jej jedynego okrycia. Powoli, milimetr po milimetrze zsuwał z niej materiał, doprowadzając ją do szału. Każdy fragment skóry, którego dotknął, płonął. Szlafrok nareszcie odfrunął na bok, a on sięgnął do jej włosów i rozpuścił je, wplatając w nie palce i rozrzucając niedbale.
Pochylił się nad nią by rozpocząć zwiedzanie. Miał bardzo ciekawskie palce i nie mniej ciekawskie usta. Z niewiadomych powodów najbardziej zaciekawiały go miejsca, które wprawiały jej ciało w drżenie i wyrywały z niej mimowolne jęki. W takich miejscach zatrzymywał się dłużej, jakby uczył się ich na pamięć. Kiedy jego dłonie i usta posuwały się powoli w dół, lubieżnie drapiąc jej skórę brodą, szukała jakiegoś punktu zaczepienia, którego mogłaby się chwycić, gdy kanapa zapadała się pod nią, a przestrzeń wokół wirowała.
Ktoś głośno jęknął. Jej głosem. Nie przypominała sobie, żeby to zrobiła. Nie mogła się skupić, bo jego dłonie wsunęły się pod jej pośladki i pochłonęło ją odczuwanie, jak palcami i ustami delikatnie rozpala jej kobiecość. Po chwili ruszył dalej błądząc dotykiem po jej udach, łydkach i obolałych stopach, które przez chwilę masował. Jęknęła nagląco, by przyśpieszyć jego pieszczoty. Spojrzał na nią z diabelskim uśmiechem i skupił się, na drodze powrotnej, którą pokonywał, drażniąco powoli. Przecież już znał tą drogę? Dlaczego tyle czasu zajmowało mu sprawdzanie ile pocałunków może zmieścić się na jej udach? Może zapomniał, dokąd zmierza?
Rozsunął jej nogi i przycisnął usta do wilgotnego centrum. Odnalazł nabrzmiałe wargi i zaczął je drażnić językiem. Poruszyła się niecierpliwie, ale uspokoił ją naciskiem dłoni. Objął dłońmi jej biodra i zataczał kółeczka wokół łechtaczki, by nareszcie dotknąć jej, raz, drugi, dziesiąty. Wczuwając się w jej drżenie szukał właściwego rytmu i idealnego miejsca. Palcami dłoni wsunął się w jej wilgotne wnętrze i przyśpieszył ruchy języka. Pociemniało jej w oczach i zapomniała, czym jest oddech. Westchnęła, gdy wszystko rozbłysło oślepiającym blaskiem. Westchnienie przeszło w jęk, gdy poczuła, jak jego ciało przesuwa się do góry, a miejsce języka i palców zajmuje coś twardego, gorącego i bardzo, bardzo natarczywego.
Nie pamiętała, żeby zdejmował spodnie i bieliznę, ale odnosiła wrażenie, że przez moment miała małą przerwę w życiorysie. Myśl pierzchła, jak spłoszony motyl i przyciągnęła go do siebie, objęła ramionami, owinęła udami, pragnąć, by w nią wszedł, wypełnił i ukoił. I zrobił to. Jednym, długim, mocnym pchnięciem, po którym zatrzymał się na moment. Jakby stracił całą siłę, jakby zamierzał w niej zostać na zawsze. Pocałował ją, a jego język powtórzył pchnięcie. Poruszyła biodrami, niezdolna do zachowania spokoju. Jęknął i zamruczał w proteście.
- Zaczekaj. - błagał ją. - Za mocno cię pragnę. Nie chcę... - wysunął się z niej lekko, żeby pchnąć ponownie. - za szybko skończyć. - Znów się zatrzymał.- Chcę... cię... czuć... jak... najdłużej... - szeptał w rytm pchnięć drażniąc jej ucho szorstką brodą.
Chciała, bardzo chciała spełnić jego prośbę, ale jej ciało funkcjonowało już niezależnie od jej woli. Biodra dostosowały się do jego ruchów, amortyzowały je, pogłębiając pchnięcia, wychodząc im naprzeciw. Trzymała się go mocno, bo czuła, że powoli się rozpada i zatraca w tej wspinaczce na szczyt. Każde jego pchnięcie drażniło jej nadal nabrzmiałą kobiecość. Wszystko wirowało coraz szybciej i szybciej, aż znowu zalała ją fala gorącego białego światła i eksplodowała na miliardy kawałeczków. Trzepotała w jego ramionach, gdy doganiał ją, bo nie mógł powstrzymać się, czując, jak jej mięśnie zaciskają się wokół niego w tym rozkosznym rytmie. Eksplodował z ciemnym jękiem, którego rezonans przetoczył się przez nią pogłębiając i wydłużając jej własną rozkosz. Trzymała go mocno. Nie zamierzała go puścić. Nigdy.
Napięcie opadało i poczuła, jak rozplata jej uda i zsuwa się z niej. Usiadł na podłodze i sięgnął po dżinsy. Obserwowała jego postać, gdy szybko ubierał się by zakryć protezę i utrzymujący ją kołnierz. Kiedy zwiesił głowę i usiadł zmęczony, podniosła się i przytuliła do jego pleców. Objęła go ramionami i głaskała powoli, uspokajająco, całując jednocześnie barki. Nie odepchnął jej, odchylił tylko głowę do tyłu i oparł się o nią, chłonąc jej ciepło, zapach jaśminu z jej długich włosów i spokój, który ogarnął obydwoje. Musiał być wyczerpany, a skutki wypadku znowu zaczynały dawać znać o sobie. Wstała i wyciągnęła do niego rękę. Ciężko dołączył do niej i przytulił kiedy znów usiedli na kanapie.
- Przepraszam, że nie było mnie na ślubie. - spojrzał na nią z jakimś nieodgadnionym żalem.
Nie potrafiła niczego powiedzieć. Wolała wsłuchiwać się w spokojne bicie jego serca.
- Ostatnio ciągle wycieka gdzieś Marburg, czy inna ebola... - tłumaczył. Uciszyła go pocałunkiem.
- Ta ma być moja noc poślubna. - szepnęła kiedy płuca zmusiły ich do zaczerpnięcia tchu. - Więc mógłbyś przestać gadać o swoich wirusach.
- No właśnie. - mruknął wstając z kanapy. Chwyciła go za rękę. - Mam prezent. - wyjaśnił uspokajająco i sięgnął po kurtkę. Z kieszeni wyciągnął mamą paczkę owiniętą w zielony papier, usiadł na kanapie i znowu ją objął. W środku był zegarek na łańcuszku z białego i czarnego złota, czarna tarcza ozdobiona gwiazdą z diamentów. Otaczały ją kolory kart do gry, leżące naprzemianlegle, każda figura powtarzała się dwa razy.
- Na wypadek, gdyby mąż zabronił ci wpadać do przyjaciół, możesz nosić ich wspomnienie na sercu. - Grigorij uśmiechnął się figlarnie. W sypialni Kuba znów wydawał koncertowe dźwięki. Julia zapięła łańcuszek z ozdobą na swojej szyi i pogłaskała go po torsie.
- Jestem starszym panem, nie dam rady tego powtórzyć. - przykrył jej plecy szlafroczkiem.
- Nie musisz. - szepnęła obejmując go mocno. - Zostaniesz?
- Taa... A on mnie zabije jak wytrzeźwieje? Zniknę jak zaśniesz. Jak zawsze.
- Zawsze? - zapytała niepewnie.
- Przecież to tylko sen, Julio. - odpowiedział jej swoim ciemnym, głębokim głosem.
- Więc zegarka nie dostanę? - zapytała całując jego obojczyk.
- Dostaniesz. Tylko trochę później. - wyszeptał jej prosto do ucha. - Mogę nie chcieć? - odepchnął ją delikatnie i spojrzał w oczy z przekorą.
- Oczywiście, że możesz. Ale to mój sen. - uśmiechnęła się niegrzecznie.
- Gdyby był mój... - mruknął taksując jej niewielkie piersi. - Nie miałbym też nic przeciw pończochom.
Rozpięła mu spodnie i schyliła głowę.
- Ani się waż...
- Nie zdejmę ich - spojrzała na niego uspokajająco. - ... tylko zsunę.
Po chwili Grigorij zacisnął zęby i położył jej rękę na głowie. W pokoju obok Kuba przekręcił się na drugi bok.
- Julia, Julia... - ktoś potrząsał lekko jej ramieniem. Usiadła i przetarła dłońmi twarz, odgarniając potargane włosy. Niechętnie otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą Kubę. Jej ciało natychmiast zareagowało spięciem.
- Dobrze spałaś? Ala kazała mi cię obudzić, bo razem z twoją mamą robią śniadanie. - był w wyjątkowo dobrym humorze. Rozejrzała się i stwierdziła, że bez najmniejszych wątpliwości jest w swoim łóżku (nie na kanapie), za oknem sypie śnieg (więc to nie maj), a Kuba nie ma na twarzy śladów kaca (czyli nie był pijany).
- Gdzie jestem? Co ze ślubem? - zaczęła panikować.
Kuba zachichotał.
- Miałaś jakiś zły sen? Wyglądasz na przerażoną. I kiedy się zadrapałaś? Halo, tu ziemia! Są święta, jesteśmy u twoich rodziców, a daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo oświadczyłem ci się dopiero wczoraj. I jest Boże Narodzenie! Wszystkiego najlepszego przyszła żono! - pocałował ją uradowany w policzek i wyszedł podśpiewując jakąś kolędę.
Kamień spadł jej z serca i opadła z powrotem na poduszki. Więc to znowu był sen... Nagle rumieniec wypełzł jej twarz. Poduszka pachniała piżmem, sandałowcem, mchem i korzeniami. Kwiat kobiecości pulsował obolały. Dotknęła dłonią policzka. Zarumieniła się mocniej kiedy przypomniała sobie jak doszło do tego w jej śnie.
W śnie do cholery!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecamy:
sex filmy
sex
filmy porno
sex
darmowe filmy porno
SEX
darmowe porno
filmy erotyczne
sex znajomi
wilgotne panienki
szpareczki dupeczki
sex turystyka
sex opowiadania
cipeczka
opowiadania ero
darmowe panienki
sex zabawy
sex kaprysy