wtorek, 27 października 2009

Dla większego dobra

Wiatr wplątywał się w jej rozpuszczone włosy, rozwiewał je, niszcząc misternie tworzoną przez dwie godziny fryzurę. Szczelniej zawinęła się w poły delikatnego i wąskiego futra z mięciutkich skórek norek. Przemogła się, zrobiła krok do przodu, potem następny. Z nogą na pierwszym schodku powozu odwróciła się po raz ostatni. Stara niania patrzyła na nią z uśmiechem, a uśmiech ten był bardzo smutny. Z ojcem pożegnała się wczorajszego wieczora. Nie mogła zapomnieć jego wzroku, ciepłego głosu, pełnego prośby o przebaczenie. Ale ona wiedziała, że musiał, że nie było wyboru. Mogła uciec, nie zgodzić się, ale nie chciała. Musiała się oddać, uratować go. Uratować cały kraj przed kompletnym zniszczeniem. Takie były warunki pokoju, świstka papieru, który spływał krwią niewinnych zamordowanych w całej dwuletniej wojnie.
Odpowiedziała starszej kobiecie uśmiechem, kiwnęła głową na znak, że sobie poradzi i wsiadła do powozu. Niebo ciemniało, zapowiadało się na deszcz. Po godzinie jazdy ciężkie krople zaczęły stukać o szyby i dach powozu. Inris wiedziała, że do zamku Devarr nie jest tak daleko. Może kilka godzin? Przyjedzie w nocy... Przełknęła ślinę, przymknęła oczy. Nie chciała tego, bała się, bardzo.
Daven Devarr, Wielki Książę Królestwa Fendrii. Świetny strateg, władca, imperator, uznawany w jej kraju za brutalnego i okrutnego tyrana. Czy naprawdę tak było? Słyszała tyle opowieści... A teraz jechała do jego twierdzy, do potężnego Devarr o grubych murach i bez żadnej drogi ucieczki. Decyzja była podjęta. Turkot kół uspokajał, miarowe wstrząsy stały się usypiające.
- Panienko Artevalde?
Ocknęła się, gwałtownie otworzyła oczy, ręce zaciskając na połach futra.
- Panienko, jesteśmy na miejscu – woźnica ukłonił się, szerzej otworzył drzwi, wyciągając rękę, aby pomóc jej zejść po schodkach. Byli na potężnym dziedzińcu, nad którym wznosiły się misternie rzeźbione krużganki otaczające z góry cały plac. Po lewej stronie widniały schody prowadzące na blanki. Gdy wytężało się wzrok można było dostrzec żelazne kolce obronne, wystające z murów. Brama wiodąca wgłąb zamku sięgała prawie piętra i krużganków, ogromne szerokie schody z poręczami prowadzące do niej – to wszystko zapierało dech w piersiach. I trochę zadziwiło Inris. Wiedziała, że Devarr to bojowa twierdza, najsilniejszy punkt obronny Księcia, myślała więc, że cała budowla będzie ufortyfikowana, wypełniona wojskiem i rozbrzmiewająca echem rozkazów. Głupota, pomyślała. Przecież minął już prawie miesiąc od zakończenia wojny i tydzień od zawarcia oficjalnego pokoju, czego ja się spodziewałam?
Przywitało ją czterech żołnierzy, w tym jeden z dystynkcjami generała. Ten ukłonił się przed nią sztywno, przyglądając się jej beznamiętnie.
- Pani Artevalde.
Odpowiedziała dosyć nieśmiałym ukłonem. Zastanawiała się czy to Książę. Nie... niemożliwe. Generał? A może to podstęp, takie przebranie? Tylko po co? Zdenerwowanie chyba już miesza mi myśli...
- Pani pozwoli za mną. - Bez żadnego wytłumaczenia, wstępu. Tylko „Pani pozwoli za mną.”
Jestem sama, myślała. Całkiem sama w siedzibie największego wroga mojego kraju. Chociaż teraz już sojusznika. Po pokoju i po... Zacisnęła na chwilę powieki. Szlag! Nie ma już odwrotu. Robię to dla nich, po to, by żyli. Dla nich.
Generał nie szedł szybko, pozwalał jej za sobą nadążyć. Weszli do środka jedynymi z bocznych wrót, nie główną bramą, zastanowiło ją to. Może audiencja odbędzie się trochę później? A może to po prostu umyślne upokorzenie jej i przy okazji jej rodziny? Dziwiło ją tych trzech oficerów będących komitetem powitalnym. Szli długim korytarzem, potem dwoma kondygnacjami schodów. W końcu stanęli przed dębowymi drzwiami normalnej wielkości.
- Tutaj panią pozostawię, to komnata należąca do pani – ukłonił się nadal z tym samym wyrazem twarzy.
- Dziękuję, panie generale – skinęła mu głową, nie bardzo wiedząc czy ma nacisnąć mosiężną klamkę.
- Wejdź, pani, nie krępuj się. - To mówiąc ukłonił się po raz drugi i odszedł. To samo zrobili trzej oficerowie.
Inris patrzyła za nimi chwilę, po czym dotknęła klamki. Metal był chłodny, a ten chłód przeszył ją jak zimny grot, dreszcz przeszedł jej przez ramię do barku.
Komnata była ładna i przytulna. Duże łóżko z baldachimem, arrasy na ścianach, ogromne okno zakryte kotarą oraz średniej wielkości lustro wraz z komódką z hebanowego drewna. Przy tej właśnie komódce stały dwie służące, pozostające w głębokim ukłonie. Przy ścianie stała pusta metalowa wanna.
- Witaj, pani Artevalde – odezwała się jedna z kobiet, starsza, z siwymi pasmami we włosach. - Witamy w rezydencji Wielkiego Księcia Devarr.
Skinęła głową, niepewna co ma teraz zrobić. Służąca wybawiła ją z kłopotu.
- Wielki Książę przeprasza panią, że nie mógł osobiście pani przywitać, jednak aktualne sprawy państwa nie pozwoliły mu na to. Rad jednak będzie widzieć panią niedługo w swojej komnacie. Prosił, by pani nieco wypoczęła po podróży, przebrała się i w dobrym nastroju zaszczyciła go swoją obecnością przy kolacji. Jesteśmy do pani usług. Proponuję kąpiel, nową suknię, fryzurę oraz makijaż – służka uśmiechnęła się sympatycznie.
Wieczór, kolacja... To już dzisiaj? - myślała rozpaczliwie. Tak szybko? Tego wieczora... tej nocy?! Czuła jak jakaś zimna ręka ściska jej żołądek i przekręca. Myślała, że już pogodziła się z tą myślą, że zadecydowała i to da jej siłę. Ale nadal się bała, cholernie się bała.
- Dziękuję – odpowiedziała uśmiechem, a starsza kobieta pomogła zdjąć jej futro i wysokie buty. Młodsza służąca gdzieś zniknęła. Pojawiła się po chwili niosąc wiadro pełne wody. W czasie kiedy Inris pozbywała się coraz to dalszych części garderoby młoda dziewczyna donosiła następne wiadra gorącej wody. W końcu księżniczka pozostała w samym dezabilu, długie kasztanowe włosy okrywały jej plecy i piersi, sięgając do bioder. Starsza kobieta przyglądała się jej z uśmiechem.
- Jesteś bardzo piękna, pani Artevalde, Książę na pewno się tobą zachwyci. Proszę, wejdź
do wanny, tylko ostrożnie, woda jest gorąca.
Inris syknęła, woda naprawdę była gorąca. Położyła się, zanurzając aż po szyję. Woda miękko obejmowała jej ciało, odprężała, uspokajała myśli. Dziewczyna potrząsnęła głową, oparła ją o brzeg cembrowiny, rozrzucone włosy tworzyły kasztanowe wężyki na jej ramionach i tafli wody. Młoda służąca wlała do wanny pachnące olejki, nasączyła nimi białą szmatkę.
- Usiądź, pani – odezwała się melodyjnym głosem. - Umyję cię.
Inris uchyliła powieki, uniosła się, wyżęła włosy. Czuła miękką tkaninę na swojej skórze. Delikatne dłonie dziewczyny gładziły jej plecy, odsuwały nieposłuszne kosmyki włosów z pleców. Zadrżała, kiedy palce służki przejechały po jej karku. Tkanina przeniosła się na jej dekolt, służąca okrążyła szmatką małe piersi Inris, dotknęła sutków. Przez ciało księżniczki przeszedł przyjemny dreszcz. Poddawała się tym dwóm rodzajom dotyku - tkaninie nasączonej olejkami oraz smukłym, wąskim palcom dziewczyny. Gdy tamta skończyła ją myć uśmiechnęła się do Inris delikatnie i pomogła jej wyjść z wanny. Owinęła ją w miękki ręcznik, poprowadziła do małego krzesełka stojącego przed komódką.
Po jakiejś godzinie Inris była gotowa. W długiej kremowej sukni bez ramion, ciasno opinającej ją w talii i podkreślającej biust, w cieniutkiej opasce wysadzanej diamencikami, pomagającej ładnie ułożyć się falom włosów oraz w dyskretnym, acz podkreślającym kształt jej oczu i ust makijażu wyglądała olśniewająco. Mimo niezmiennego uścisku w żołądku uśmiechnęła się do swojego odbicia.
- Jesteś gotowa, pani? Książę na pewno już czeka.
Kiwnęła głową, dała się poprowadzić chłodnymi korytarzami aż stanęła przed dużymi rzeźbionymi wrotami. Już drugi raz dzisiaj tak stoję, pomyślała. Przeznaczenie czy pech?
Starsza kobieta zakołatała do drzwi. Ze środka można było usłyszeć stanowcze „Wejść!”. Inris przełknęła ślinę. Zaraz go zobaczę. Zaraz poznam tego, przez którego tak wielu zginęło. Jak wygląda? Czy będzie uprzejmy czy może...
Odkąd dowiedziała się, że warunkiem pokoju jest ślub łączący oba rody, odkąd przyjęła tę decyzję, zadecydowała, że tchórzliwie nie ucieknie tylko stawi temu czoła, zastanawiała się nad tym pierwszym spotkaniem. Nad wyglądem Księcia, nad jego zachowaniem. Wszyscy wiedzieli, że Wielki Książę przede wszystkim potrzebuje potomka, że tego wymaga racja stanu. I to ona miała być matką tegoż potomka. Inris była dziewicą, tym bardziej obawiała się pierwszej nocy poślubnej. Nie była niewinna, kilka razy zabawiała się z młodymi baronami na dworze, w ukryciu, wiedziała co to przyjemność i jak tę przyjemność sprawiać. Ale sam seks był dla niej nieznany, bała się bólu, który mógł nieść, bała się, że Książę po prostu ją zgwałci, nie zważając na protesty. Bo przecież to nie ona była potrzebna, tylko jej ciało.
Nacisnęła klamkę, niepewnie przestąpiła próg. Komnata Księcia była ogromna. W tyle stało ogromne łoże okryte karmazynową kapą i kilkunastoma poduszkami. Nad nim wznosił się bordowy baldachim, po bokach wisiały zwinięte zasłony, które w razie potrzeby można było rozłożyć i zakryć to, co działo się na łożu. Kamienna podłoga pokryta była miękkim dywanem i skórami, w szerokim kominku wesoło trzaskał ogień, w pomieszczeniu było ciepło. Na ścianach, tak jak w jej komnacie wisiały arrasy przedstawiające sceny polowania oraz jeden, na którym widniał wizerunek przystojnego mężczyzny trzymającego w ręce długi miecz. Dwa wieloramienne świeczniki wypełnione były świecami, które oświetlały całą komnatę. Płomyki poruszały się, drgały, świeczniki tworzyły na ścianach malownicze cienie. Na środku stał nakryty stół, z wieloma potrawami na srebrnych półmiskach oraz dwoma rzeźbionymi krzesłami przystawionymi do niego. A na jednym z tych krzeseł siedział On. Wielki Książę Królestwa Fendrii, Daven Devarr. Nie był wielkim osiłkiem z kwadratową twarzą, jak czasem sobie wyobrażała, ani brodatym grubym królem, który śnił jej się w koszmarach.
Daven Devarr miał szczupłą sylwetkę, ale umięśnione ramiona i klatkę piersiową, co widać było nawet przez czarny wams jaki miał na sobie. Ciemne włosy opadały mu lekko na twarz, w pociągłej twarzy widniały duże błękitne oczy, wąskie usta skrzywione były w dziwnym grymasie, który zapewne u Księcia oznaczał uśmiech. Inris ukłoniła się głęboko. Książę wstał, odkłonił się lekko.
- Podnieś się, pani Artevalde. Jestem niezmiernie rad, że mogę gościć cię na moim zamku.
Mam nadzieję, że podróż minęła ci dobrze, pani?
- Tak jest, Wasza Książęca Mość.
- Cieszę się tedy. Usiądź naprzeciw mnie, proszę – wskazał jej krzesło po drugiej stronie stołu, sam zajął swoje miejsce.
Usługiwał im szary służący, cichy, ledwo widoczny. Jak cień. Rozmowa toczyła się bardzo oficjalnie, ustalone uprzejme odpowiedzi były jedynymi zdaniami jakie wypowiadała Inris. Pieczony schab ze śliwkami nie mógł przejść jej przez gardło, zamiast żołądka miała ciasny supeł. Jadła małymi kawałeczkami popijając delikatnym czerwonym winem.
- Gratuluję odwagi, pani Artevalde – odezwał się nagle Książę, po dłuższej chwili milczenia, jaka nastąpiła po następnym konwencjonalnym dialogu. Oboje skończyli już jeść, przedłużająca się cisza stawała się niezręczna.
- Odwagi, Wasza Książęca Mość? - wykrztusiła. Napięcie, oczekiwanie i niewiedza sprawiały, że wszystkie mięśnie miała napięte.
- Tak jest – kiwnął głową, przyglądając się jej uważnie i bawiąc się kryształowym kieliszkiem. Naczynie odbijało światła świec rozpościerając na stole kolorowe plamki. Byłoby to imponujące, gdyby nie sytuacja w jakiej Inris się znalazła. - Mogłaś przecież uciec, nieprawdaż? Nie wierzę, że by się to nie udało. A jednak zgodziłaś się, przybyłaś tutaj.
- Dla dobra kraju i mojej rodziny, Wasza Książęca Mość – przełamała opór w gardle.
- Dla dobra kraju, taak... - odstawił kieliszek. - Jesteś piękniejsza niż sądziłem, pani Artevalde – powiedział uśmiechając się do niej, a ten uśmiech wydał jej się nawet sympatyczny. - Chodź. - Wstał, podszedł do ogromnego okna znajdującego się naprzeciw łoża, odsunął kotarę. Inris wstała, zaszeleściła suknią, posłusznie podeszła do Księcia.
Widok był przepiękny. Tysiące gwiazd rozpościerających się nad ciemnym pustkowiem, gdzieniegdzie światełka strażnic oraz wielki księżyc. Srebrna kula wydająca się być na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a zarazem tak daleko. Książę usiadł na łóżku, patrzył na jej profil, na twarz oświetloną blaskiem księżyca. Mały nosek, pełne wargi, zaciśnięte teraz w poziomą kreskę, szczupłe ramiona, wąskie dłonie i palce. Oraz spływające ładnie na nagie plecy kasztanowe fale włosów. Nie miała żadnej biżuterii, on sam sobie tego zażyczył, przekazał starej Chine.
- Usiądź przy mnie, księżniczko.
Podeszła sztywno, wykonała polecenie. Czuł jej ciepło przy ramieniu, delikatny zapach konwalii, słyszał przyspieszony oddech.
- Nie bój się mnie – spojrzał na nią, dotknął dłonią jej włosów, pogłaskał po policzku. Drgnęła, ale nie odsunęła się. Brązowe oczy miała szeroko otwarte.
- Nie boję, Wasza Książęca Mość – szepnęła, paląc go wzrokiem.
- Daven. Mam na imię Daven, księżniczko.
Uśmiechnęła się. Ładnie.
- Inris...
- Inris – powtórzył, gładząc ją po ramieniu. Delikatnie zsunął jej suknię, dosłownie o kilka centymetrów. Palce drugiej dłoni wplótł w jej włosy. Patrząc jej w oczy powoli rozpiął haftki, materiał zsunął się wolno. Książę pochylił się, pocałował ją w szyję, potem obojczyk. Czuł, że jest spięta, dotknął ustami jej ucha, dłońmi zaczął masować ramiona. Najpierw lekko, potem mocniej, co jakiś czas przejeżdżając palcami wzdłuż kręgosłupa. Rozluźniła się trochę, ale tylko trochę. Zjechał dłońmi poniżej pasa, bardziej zsunął suknię. Opuszkami palców czuł jej delikatną, miękką skórę, rozkoszował się tym dotykiem, aż samemu dziwiąc się, że pieszczenie jej sprawia mu tyle przyjemności. Odwrócił jej twarz do siebie, głęboko spojrzał w oczy, głaszcząc jednocześnie po włosach i twarzy. Zbliżył głowę i dotknął wargami jej ust. Nie poruszyła się, ale też nie drgnęła, nie spięła się. Pocałował ją znowu, rękami błądząc po jej plecach, głaszcząc, masując, co jakiś czas dotykając karku. Tym razem lekko poruszyła wargami, niepewnie, ostrożnie. Wziął ją w ramiona, ułożył na pachnącej lawendą kapie, gładził po szyi, talii, biodrach, z każdym ruchem obsuwając nieco niżej rozpiętą już kompletnie suknię. Pouczył ją dłonią, pomógł unieść biodra, suknia zsunęła się do kolan.
Inris leżała na wznak, miała szeroko otwarte oczy i lekko otwarte usta. Poplątane włosy tworzyły wokół jej głowy kasztanową aureolę. Daven palcami przymknął jej powieki.
- Ćśś, księżniczko... - szybko zdjął wams, odrzucił go na podłogę, pochylił się, polizał ją w miejsce, gdzie obojczyk łączy się z szyją, pocałował. Usta miał miękkie i ciepłe. Inris wyprężyła się mimowolnie, uspokoił ją dotykiem, długimi palcami, wodząc po jej ramieniu, pod pachą, a w końcu zataczając małe kręgi wokół piersi. Dziewczyna jęknęła cicho, zdusił jęk pocałunkiem. Jego ciepłe i mokre wargi schodziły coraz niżej, na szyję, dekolt, dotknęły prawego sutka. Inris wydała z siebie trudny do sklasyfikowania odgłos, coś między westchnieniem a jękiem. Nadal się Go obawiała. W Davenie Devarr było coś, czego się bała, może to coś w jego oczach, dziwnym uśmiechu. Ale jego dotyk powoli ją odprężał, rozluźniał spięte mięśnie, odrzucał gdzieś daleko nieprzyjemne myśli, obawy, kazał skupiać się tylko na rozkoszy, którą przynosił. Na dreszczach przebiegających po całych plecach, na cichym jęku wyrywającym się z gardła, na cieple, wilgoci i przyjemnemu mrowieniu rozchodzącemu się od podbrzusza po całym ciele. Inris zmrużyła oczy, spoglądała na niego z góry. A wszystkie ściany, mury psychiki, strachu, powoli upadały w niej.
Devarr zaczął miękko ssać jej sutek, palcami drażniąc drugi. Inris zacisnęła wargi. Książę oderwał usta od jej piersi, przytulił ją, objął ramieniem. Czuła całe jego szczupłe ciało, mięśnie drgające pod skórą. Jego duża smukła dłoń przesuwała się po jej plecach, pogładziła pupę. Dziewczyna wyprężyła się, z jej ust wydobył się pomruk. Devarr zaczął lekko ugniatać pośladki, palcami przesuwając się coraz bliżej jej rowka. Wpiła palce w jego plecy, przycisnęła głowę do piersi. On nie przejął się tym, poczuła jak jego palec zagłębia się w niej. Była już trochę wilgotna, ale niewystarczająco. Niemiłe tarcie wyrwało z niej zduszone westchnienie. Zauważył to, wrócił do pieszczenia jej piersi, całował szyję, masował kark, dotykał bioder, talii, drażnił sutki. Po chwili znowu poczuła jego palec w sobie. Przytuliła się bardziej, poruszyła biodrami, pomagając mu w głębszej penetracji. Gładził jej wargi, przesuwał palcem wzdłuż nich, co jakiś czas uciskał łechtaczkę. Inris wcisnęła twarz w jedną z kilku poduszek, oddychała niespokojnie. Jej soki powoli wylewały się z niej, jego palec ślizgał się w środku. Ruchy stały się mniej spokojne, szybsze, głębsze. Materiał zdusił jęk, jej dłonie zacisnęły się na jego barku. On wsunął do jej skarbu drugi palec, a za chwilę trzeci, poruszając nimi posuwiście w górę i w dół, w górę i w dół, znowu powoli. Miękki dotyk nagle przesunął się z jej wnętrza nieco na zewnątrz, palce błądziły po długim rowku między pośladkami, zataczały maleńkie kółeczka wokół odbytu i momentalnie wracały w stronę kwiatu. Ruchy jej bioder stały się szybsze, przylgnęła do niego całym ciałem. Nagle poczuła jego palce równocześnie przy odbycie jak i gdzieś bardzo głęboko, w środku, między wilgotnymi, pulsującymi wargami. Ruchy powtarzały się, powolne tarcie i powtarzające się ruchy sprawiały, że jej biodra to unosiły się to opadały, a usta otwierały się w bezgłośnym jęku rozkoszy. Nie wiedziała ile to trwało, jedynym co się liczyło był ten dotyk, nie wiedziała co czuje w środku, był tylko dotyk, wilgoć i gorąco. Długie palce coraz dalej, coraz bardziej lepkie. Nagle Książę wyjął mokry od jej soków palec, wyswobodził ramię, obrócił ją na plecy i delikatnie zmusił do rozszerzenia nóg. Zrobiła to nawet chętnie, strach odszedł gdzieś daleko, teraz czuła już tylko przyjemność, rozkosz, nie chciała, by to się skończyło. Devarr uklęknął, pochylił się, zsunął jej batystowe majtki aż do kostek, zdjął.
Wrócił na górę, obcałowywał wnętrze jej ud, doszedł do jej kwiatu i polizał. Jęknęła cicho, pogładziła go po włosach. Palcami rozszerzył jej wargi, jego ciepły i długi język lizał jej wnętrze, wwiercał się coraz głębiej, opuszki palców dotykały jej łechtaczki i okolic, potęgując doznania. Jęk stał się głośniejszy, uścisk dłoni na włosach mocniejszy. Ruchy języka za to nie przyspieszały, były miarowe, długie, głębokie, niesamowicie podniecające. Jego palce tym razem znalazły jej pierś, ugniatały ją, bawiły się sutkiem. Inris jęknęła jeszcze głośniej, naparła biodrami na jego twarz, czując, że język i palec są gdzieś bardzo, bardzo głęboko. Myślała, że nie może czuć bardziej, dalej, mocniej, ale myliła się. Jego wyprężony język penetrował ją, zagłębiał się coraz dalej, w jej mniemaniu niemożliwie dalej. Duże dłonie zaczęły głaskać jej uda, przesuwały się po nich, dotarły do bioder, masowały je zmuszając ją do miarowych ruchów zgranych z jego językiem. Książę stanowczo uniósł jej nogę, założył ją sobie na ramię, to samo zrobił z drugą. Teraz jej kwiat był szeroko rozwarty, wyprężone mięśnie ud drgały przy każdym dotyku jego warg i języka. Inris czuła, że dochodzi, powoli odchodziła od zmysłów. Ale to było za mało, dotyk był zbyt delikatny by doprowadzić ją do szaleństwa, do szczytu, krzyku rozkoszy. Devarr pocałował ją w mokrą od soków muszelkę, uniósł się na łokciach, usiadł. Rozpiął spodnie i zdjął je szybko. Jego twarz w momencie znalazła się nad nią. Na ustach błąkał mu się leciutki uśmiech, błękitne oczy błyszczały, długie włosy opadały na czoło, zlepione potem. Inris uniosła głowę, sama go pocałowała, długo, namiętnie, chciwie, pragnąc dalszego dotyku, pragnąc dojść do końca. Tak bardzo chciała znów go czuć, jęknąć, poruszać biodrami w rytm jego pieszczot, teraz liczyło się tylko to, tylko spełnienie, tylko rozkosz, wilgoć, dotyk...Oddał pocałunek, zaśmiał się z zadowoleniem, znowu uklęknął, uniósł jej nogę i założył sobie na ramię tak, by była wyprostowana.
Pocałował ją w stopę, pogładził wzdłuż łydki i patrząc jej na twarz powoli wszedł w nią. Inris nie widziała go, oczy miała zamknięte, na twarzy wypieki, ręce zaciśnięte na pościeli, która wyłoniła się spod rozburzonej kapy. Książę zagłębiał się w niej dosyć delikatnie, ale Inris i tak czuła, jakby coś rozrywało ją od środka. Krzyknęła, krzyk przerodził się w jęk bólu. Devarr przesunął się dalej, złapał ją za biodra i lekko, acz stanowczo przyciągnął do siebie. Krzyknęła po raz drugi. Mimo iż wszystko w środku aż rwało bólem to ból powoli zmieniał się w rozkosz. Jej wnętrze tętniło, czuła małe skurcze pochwy. Daven poruszał się w niej, zaciskając zęby. Był zdecydowany, ale powolny, jego ruchy były długie, jakby w zwolnionym tempie, co jeszcze bardziej potęgowało doznania. Spokojne posunięcia, w przód, lekki wycofanie i znowu w przód, coraz dalej, głębiej. Całe jej szczupłe ciało wyginało się i wiło doznając coraz to nowych odczuć, jej umysł skupiony był tylko na jednym. Uchyliła leniwie powieki, oddychając ciężko. Widziała jego zaciśnięte wargi, lekko przymknięte powieki, spływający potem umięśniony tors, napięte mięśnie ramion i rąk, trzymających ją za biodra. Sam jego widok podniecał ją jeszcze bardziej, sprawiał, że pragnęła go całego, bardziej, bliżej, mocniej... Ból gdzieś zniknął, zastąpiły go fale przyjemności, skurcze mięśni stały się nie do opanowania. Księżniczka mocniej uchwyciła pościel, zacisnęła powieki, krzyknęła z rozkoszy, zawyła i jęczała coraz głośniej z każdym jego ruchem. Najpierw doszedł on. Jego ciepłe nasienie wypełniło ją od środka. Ona dołączyła chwilę później, orgazm rzucał nią po łóżku, a książę trzymał ją za biodra. Patrzyła na jego drgające mięśnie twarzy, grymas rozkoszy, czuła spocone dłonie na swoim ciele, wyprężony członek w środku. Jeszcze chwilę drżała po orgazmie, aż zamarła. Devarr wysunął się z niej powoli. Gdy dochodziła podziwiał jej wyprężone szczupłe ciało, małe piersi z różowymi, sterczącymi z podniecenia sutkami, unoszące się w górę i w dół w rytm przyspieszonego oddechu, smukłą szyję, usta rozchylone w krzyku rozkoszy, zaciśnięte oczy, smukły brzuch spływający potem. Chciał ją dotykać, mieć jeszcze raz, czuć pod palcami tę mokrą teraz skórę, czuć jej spazmatycznie drgające ciało.
Odsunął kapę, położył się przy niej, pogładził po ramieniu, przytulił od tyłu. Nadal drżała, jej biodra poruszały się bezwiednie, szybki oddech poruszał całą klatką piersiową. Objął ją mocno, pocałował włosy. Pachniały konwaliami, ładnie, upajająco, uspokajająco. W pomieszczeniu unosił się zapach jej potu, jego potu, jej soków, jego nasienia. Zapach gorących ciał, zapach podniecenia i rozkoszy. Najpiękniejszy z zapachów.
Nakrył ją i siebie miękką, grubą kapą, pocałował ją w skroń.
- Śpij, królewno, śpij... - szepnął jej do ucha, samemu przymykając oczy.
A ona zasnęła. Gorąca, drżąca, spokojna i bezpieczna w jego ramionach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecamy:
sex filmy
sex
filmy porno
sex
darmowe filmy porno
SEX
darmowe porno
filmy erotyczne
sex znajomi
wilgotne panienki
szpareczki dupeczki
sex turystyka
sex opowiadania
cipeczka
opowiadania ero
darmowe panienki
sex zabawy
sex kaprysy