środa, 9 grudnia 2009

Sanatorium w Istebnej - cz. III

Kolejne dni w sanatorium mijały dość sympatycznie. Poznałam wiele sympatycznych osób. Miałam też bardzo dużo czasu na pogłębianie co ciekawszych znajomości. W sanatorium co prawda była szkoła, lecz na zajęciach był tzw. "lajt".
Codziennie wychodziliśmy sobie na dwór, na tzw. "kwadrat". Duże boisko z tyłu kompleksu, wcale nie było kwadratowe, niemniej jednak taką nosiło zwyczajową nazwę. Wokół boiska było dużo miejsc, które świetnie nadawały się na "ploty". Ławki dokoła, parę pieńków na których przesiadywałyśmy z dziewczynami w cieplejsze dni. To wszystko to może nic specjalnego, lecz cała flora wokół kompleksu sprawiała, że atmosfera była jakaś wyjątkowa. Wysokie na kilka - kilkanaście metrów sosny i świerki. Generalnie zieleń była wszędzie. Nieopodal był także mały strumyczek, do którego teoretycznie nie powinniśmy chodzić same, ja jednak parę razy się urwałam, by móc sobie przy nim spokojnie odpocząć.
A było po czym odpoczywać... :)
Nie wiem, czy była choć jedna noc podczas której się wyspałam. Zapewne wielki wpływ miał na to fakt, że nie zasypiałam w swoim łóżku, lecz na łączonym dużym łożu razem z Karoliną i Beatą. Prawda jest taka, że w sumie nikt mnie tam nawet nie zaprosił. Po prostu wprosiłam się sama :) Drugiego dnia po moim przyjeździe, po owej pamiętnej nocy z Beatą, obudziły się we mnie nieznane dotychczas rządze. Byłam cały czas podniecona. Wszystko potęgował fakt, że mogłam o tym wszystkim rozmawiać z dziewczynami (choć na początku bardziej śmiało rozmawiałam tylko z Beatą - moją kochanką :) ).
Dość szybko, bo już drugiego dnia mojego pobytu podczas czasu wolnego na świeżym powietrzu poznałam także Krzyśka - chłopaka Beaty. Jak się okazało był bardzo śmiały, już w pierwszym zdaniu, które do mnie wypowiedział, dał mi do zrozumienia, że.... a zresztą... to było mniej więcej tak:
- A to jest moja nowa współlokatorka, Iveta - powiedziała Beata do znajomej mi postaci, wskazując na mnie
- Nic dziwnego, że Beata wczoraj w nocy nie pisała mi żadnych smsów. Gdybym miał do wyboru lizanie się z taką dziewczyną lub smsowanie, to pewnie wybrałbym to pierwsze - powiedział Krzysiek - chłopak, na którego dzień wcześniej zwróciłam uwagę wyglądając badawczo przez okno w sanatorium. Zdanie przez niego wypowiedziane oburzyło mnie, gdyż jasne już było, że Beata musiała wypaplać jemu wszystko o tym co robiliśmy w nocy. Moje oburzenie zauważyła Beata...
- Oj, tylko się nie stresuj! Nikomu więcej nie powiedziałam. Krzyśkowi po prostu musiałam! Wiem że strasznie go kręcą takie rzeczy, zawsze mu staje gdy mu tylko wspomnę, że miałam jakąś nową przygodę.
Teraz Krzysiek spojrzał się głupio na Beatę.
- No co? Coś mówię nie tak? - asekurowała się Beata. Krzysiek tylko potrząsnął głową na boki i mruknął coś pod nosem co brzmiało mniej więcej jak "Kobiety...". Ja nadal stałam zamurowana. Wysiliłam się tylko by odbąknąć coś Beacie.
- Eee..Przygodę? Tzn, że jestem przygodą?
- Ech. Czepiasz się. Po prostu w tym miejscu nie wszystko chcę nazywać głośno po imieniu - Beata pochyliła się nad moim uchem i dokończyła półgłosem - chyba, że mam zacząć krzyczeć o tym, że zadurzyłam się w mojej nowej współlokatorce, która zrobiła mi wczoraj świetną minetkę...
- Wszyscy uśmiechnęli się znacząco, ja tylko powiedziałam - Lepiej nie.
Góry, jak to góry rządzą się swoimi prawami, pogoda potrafi się zmienić w ciągu paru minut. Dlatego nie mogliśmy dłużej spokojnie kontynuować naszej pikantnej rozmowy, gdyż najpierw nagle zaczęło się robić coraz zimniej, później do tego doszedł deszcz. W sumie, to tego dnia była niezła burza! Szybko pobiegliśmy w stronę budynku. Stamtąd razem z naszymi opiekunkami udaliśmy się spowrotem na nasz oddział dla dziewcząt. Analogicznie zachowała się grupa chłopców.
Pomimo naszej dość szybkiej reakcji i tak całe przemokłyśmy. Opiekunki zapytały czy skoro i tak musimy iść się przebrać do pokoi, to czy nie będziemy chcieli mieć trochę czasu dla siebie. W przeciwnym razie musiały by nam szybko organizować jakoś czas na świetlicy. Chór dziewcząt za moimi plecami momentalnie dał do zrozumienia, że same sobie poradzimy.
5 minut później byłam w pokoju i przebierałam się razem z dziewczynami
- Ty nie nosisz majtek? - zapytałam Beatę, widząc jej cipkę w całej okazałości, chwilę po tym jak zdjęła przemoczone spodnie.
- Nosi... - odpowiedziała Karolina - ale pomyśl, gdzie ona wcześniej była - uśmiechnęła się Karolina wiedząc, że najprawdopodobniej słusznie zdiagnozowała sytuację.
- Krzysiek nie wytrzymał, gdy mu rano o Tobie opowiadałam i zwyczajnie rzucił się na mnie...
- Tzn. uprawialiście sex? Tutaj, w sanatorium?
- Nie! No coś Ty! Nie uważasz, że jestem za młoda na sex? - Nie wiem dlaczego, ale od razu stwierdziłam, że z ust Beaty takie słowa brzmią jakoś dziwnie.
- yyy...
- W tym pokoju to chyba tylko ja mam już to za sobą - powiedziała Karolina pytając mnie wzrokiem
- no w sumie, to też tego jeszcze nie robiłam.
- No to się nie śpiesz. Ja spróbowałam z jednym chłopakiem stąd, z sanatorium i żałuję. Chłopak okazał się nie dość, że debilem, to jeszcze strasznym egoistą. W ogóle się nie starał, bym doszła. Na dodatek potem rozpowiadał swoim kolegą jak to mnie przeleciał. Najadłam się tylko wstydu. Mam szczęście, że żaden wychowawca nic nie usłyszał. Miałabym przerypane u matki i więcej do żadnego sanatorium, ani na kolonie bym nie pojechała. Tyle dobrze, że niedługo po tym on i jego kumple wyjechali.
- jednak, to że nie bzykaliśmy się nie oznacza, że nie seksiliśmy się inaczej - skwitowała z uśmiechem Beata.
- No dobra, opowiadaj! Nawet ja jestem ciekawa, Iveta pewnie też.
Beata ciągle stała bez majtek składając spodnie.
- W sumie to dużo do opowiadania nie ma - mówiąc to zdjęła jeszcze z siebie lekko przemoczoną bluzę (zostając tylko w t-shircie) i usiadła na łóżku po turecku, opierając się o ścianę zakrywając nogi i swoją cipkę kołdrą. Pod tę kołdrę włożyła jednak szybko swoją prawą rączkę... i zaczęła się na naszych oczach zabawiać. Szybko zrozumiałam, że przykryła się kołdrą tylko i wyłącznie po to, by mogła szybko zareagować, gdyby ktoś zbliżał się do pokoju i chciał wejść. Ja i Karolina stałyśmy nieopodal mojego łóżka, niedaleko drzwi.
- W pokoju Krzyśka byli jego dwaj koledzy, więc kiwnęłam mu głową, żeby wyszedł. Powiedziałam mu na ucho, że się w nocy seksiłam i zapytałam, czy chce posłuchać relacji. Momentalnie zaciągnął i usadził mnie na tej kanapie koło okna niedaleko ich pokoju.
Beata na chwile przestała mówić i przymknęła oczy. Widać było że sprawia sobie obecnie dużą przyjemność. Poczułam, że ja też już jestem mokra. Bardzo fajnie się na nią patrzyło. Karolina też była urzeczona jej widokiem. Minęło jeszcze kilkanaście sekund ciszy...
- no i co dalej?! - Karolina dała znać, że bardzo ją interesuje ciąg dalszy historii.
Beata otworzyła oczy, oblizała swoje palce i kontynuowała patrząc już na nas.
- Gdy powiedziałam mu, że robiłam coś z nową dziewczyną, zauważyłam spore uwypuklenie w jednej jego nogawce. Zaczął mnie wypytywać o Ciebie, jak wyglądasz co i gdzie robiłyśmy. Obejrzałam się, czy nikogo nie ma na korytarzu i położyłam swoją rękę na uwypukleniu i zaczęłam masować. Krzysiek nie wytrzymał i szybko powiedział, żebyśmy poszli do łazienki.
- Iveta, musiałaś nieźle podjarać Krzyśka - zauważyła Karolina. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Wiem tylko, że moje podniecenie ciągle rosło.
- Nie wiem skąd, ale Krzysiek skombinował klucz pod prysznice
- normalnie są otwarte tylko rano i wieczorem - wtrąciła Karolina.
- zamknął drzwi i kazał mi usiąść na brzegu wanny. Podszedł, ściągnął mi spodnie, potem majtki i zaczął mnie tak zajebiście lizać! Kurde, dużo się nauczył przez ostatni miesiąc!
Beata znowu przymknęła oczy i oddawała się swoim pieszczotom
- a masz teraz ochotę na jeszcze jedno lizanko? - wypaliła nagle Karolina.
- Beata na chwilę przestała, otworzyła oczy, uśmiechnęła się wyraźnie i pokiwała zachęcająco głową do Karoliny.
- słuchaj... - zwróciła się do mnie Karolina - będziesz musiała chwilkę postać na czatach i patrzeć, czy nikt nie idzie. Ok? Zrobiłabyś to dla mnie? Dla nas?
- Poczułam rozczarowanie, że zaraz będę musiała wyjść z pokoju i czekać przed drzwiami. Karolina powiedziała mi jednak, że mogę zostać w pokoju, tylko że muszę spoglądać przez szybę w drzwiach czy ktoś nie idzie i w razie czego dać im znać. Zgodziłam się.
Karolina błyskawicznie pozbyła się ubrań i podbiegła szybko do pieszczącej się Beaty. Widać było, że to dla nich nie pierwszyzna. Ja natomiast pierwszy raz w życiu widziałam jak jedna kobieta robi minetę drugiej. Jako widz szybko się uczyłam, bo chwilę później dziewczyny postanowiły spróbować pozycji 69 i tak kontynuowały zabawę.
Patrzyłam i podziwiałam strasznie podniecona.
- Pilnujesz? - zapytała Karolina odrywając się na chwilę od cipki pojękującej Beaty.
- Tak - odpowiedziałam, zdając sobie sprawę, że w sumie zapomniałam o tym obowiązku.
Upewniłam się, że nikt nie idzie i stwierdziłam, że w tym pokoju nie muszę się hamować. Odgłosy wydawane przez dziewczyny wręcz hipnotyzowały! Moja rączka wiedziała co ma robić. Zaczęłam dawać upust swojemu podnieceniu patrząc na moje nowe przyjaciółki uprawiające młodzięczy, lesbijski, podniecający sex. Pieszcząc się spoglądałam to na dziewczyny, to przez szybkę, czy ktoś nie idzie. Nie chciałam w końcu być przyłapana. Pamiętam, że doszłam wtedy wyjątkowo szybko.
Gdy skończyłam dalej spoglądałam na dziewczyny. Stwierdziłam, że ten widok jest dla mnie jak pejzasz. Mogłam patrzeć i patrzeć. Nie wiem ile czasu to im zajeło, ale najpierw do orgazmu doszła Karolina, a chwilę później nasza pokojowa nimfomanka - Beatka. Dziewczyny chwilę dochodziły do siebie.
- Dobra. Ogarnijcie się trochę i chodźcie tutaj na łóżko. Opowiem wam, jak Krzyśkowi robiłam loda...

Małe masteczko.

Czy znacie mentalność małych miasteczek? Tą zaściankowość na każdym kroku…? Babcie trzymają swoje wnuki na uwięzi, rodzice również dbający o tradycję. A tradycją jest czystość do ślubu. Pilnują swoich potomków jak oczka w głowie. Perwersja nie ma prawa życia w nich, a jednak się rodzi.
Rok 1992. Do sierocińca Pod Wielkim Bukiem trafia dziewczynka, niepozorna, cicha. Wygląda na 4 lata… Skąd pochodzi wiedzą tylko właściciele placówki, fakty te są utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Nie chcą by plotka o pijanych zamożnych rodzicach obiegła wszystkie domy.
Dziewczynka dorasta w sierocińcu. Nie utrzymuje bliższych kontaktów z nikim. Jedyne, co może wypaść z jej często zaciśniętych ust to monosylaby. A to i tak wiele. Odbiciem jej duszy są ogromne brązowe oczy, które sprawiają wrażenie ciągle zamglonych i nieobecnych.
Agnieszka, gdyż tak ma na imię wraca wspomnieniami do momentu, gdy jej życie nieoczekiwanie zmieniło swój kierunek. Do dnia, gdy zginęli jej rodzice. Byli pijani, a ona była drzazgą w ich oku i mieli jej dość. To był dzień, gdy zginąć miała i ona, lecz tak się nie stało. Przedziwny splot wypadków sprawił, że w czasie, gdy drzewo uderzyło w samochód ona kłócąc się z rodzicami nie zapięła pasów i drzwi się otworzyły. Wypadła. Straciła przytomność…
Po jakimś czasie wróciły jej zmysły, było przy niej pełno sanitariuszy, ale ona wyrwała się i poleciała zobaczyć, co się stało. Przed oczyma ujrzała porażający widok. Auto z drzewem wbitym w maskę było obiektem zainteresowania straży pożarnej. Chciała zobaczyć rodziców, ale wtedy jakieś ogromne dłonie przykryły jej twarz i odciągnęły od tej okrutnej sceny. Wyciągali ich wtedy martwych z tej powyginanej blaszanej puszki. Wtedy wszystko potoczyło się tak szybko. Trafiła do tej zasranej dziury…. Miała szybko przejść do jakiejś zastępczej rodziny, ale została już ponad 11 lat. Nic nie wie o świecie. O sobie. O innych. Zamknięta w sobie. Nie patrzyła na chłopców. Po co jej oni, po co jej wogóle inni ludzie. Nikt nie wróci jej rodziców. Widziała jak inne dziewczyny śpią z chłopakami, jak sapią i jak wydają z siebie jęki. Odrzucało to ją. Któregoś razu zauważyła jak to dziewczyna ujeżdża chłopaka. Widziała jej piersi, jak kołysały się pod wpływem grawitacji i tą ekstazę w oczach. Nie mogła oderwać wzroku. „To było... Było takie…Och!” - Gorącą rozlało się po jej ciele. Nie mogła ugasić tej fali. Zjechała dłonią niżej i niżej, poczuła łaskotanie delikatnych włosków łonowych i dotknęła źródła fali. „Ach! Co to było?” – Myślała - „Jakie to przyjemne… dotknę jeszcze raz…”. W ten sposób odbył się jej pierwszy orgazm w życiu. Obiecała sobie, że już nigdy tego więcej nie zrobi, lecz co wieczór sytuacja powtarzała się. Trwało to rok. Chciała uciec… miała dość wszystkiego
Zaplanowała ucieczkę na jutrzejszą noc.
W tym samym czasie w innej części miasta, ja przeżywałam całe swoje życie diametralnie inaczej. Zwyczajnie, bez udziwnień. Jak wiele, wiele innych dziewczyn na tym świecie. Właśnie zaczęłam liceum, jechaliśmy na wycieczkę integracyjną do Torunia. Niestety ja, zawsze trzymana w złotej klatce przez moich rodziców nigdy nie miałam styczności z osobami niżej sytuowanymi niż ja, nigdy nie chodziłam na dworzec, zawsze mnie ktoś podwoził. A tym razem musiałam radzić sobie sama, przyjazd miał się odbyć w późnych godzinach nocnych. Byłam przerażona na samą myśl o mojej nocnej eskapadzie po bardziej lub mniej opuszczonym mieście. Cała wycieczka wyszła bardzo fajnie, niestety mój dom jest oddalony od dworca i znajome, które najbardziej przypadły mi do gustu nie szły w tym kierunku, co ja. Więc osamotniona podążyłam w stronę domu. Ale co to? GPS nie działa?! Jak ja teraz wrócę? Kluczyłam wokół osiedli, każde wydawało się takie same. W pewnym momencie dotarłam do sierocińca…
Zimny wiatr sprawił, że przeraźliwy prąd przeszedł mi po plecach. Nagle coś zawyło przerażająco. Trwożliwe odwróciłam głowę by zobaczyć, co się dzieje i skąd dźwięk ten dochodził. W momencie, gdy patrzyłam się za siebie ktoś przykrył mi usta i nos białą szmatką nasączoną w jakimś płynie i odleciałam w krainę nieświadomości.
Agnieszka przygotowywała plan ucieczki. Miała już opracowaną strategię w szczegółach, gdy dotarło do niej, że gdy ktoś zobaczy ją biegnącą samotnie po ulicy może zacząć coś podejrzewać i dobrze byłoby zabezpieczyć się na taką okoliczność. Po kryjomu poszła do pomieszczenia z lekami i zwinęłam kilka fiolek „leku na głupotę”, jak to wszyscy nazywali. Dawali ją kiedyś jednej z nauczycielek, gdy dostała rwę kulszową, gdyż darła się niemiłosiernie. Po tym zaczęła kiwać się i śmiać bez ustanku. Stwierdziła, że będzie to idealne. Położyła się i udając, że śpi bez przerwy powtarzała w myślach plan. Gdy wybiła pierwsza, stwierdziła, że czas nagli i chyłkiem podążyła do wyjścia. Drzwi ustąpiły. Wykradła się na ulicę, w ten dostrzegła, że zbliża się jakaś postać…. Dziewczyna, całkiem ładna….
Poły płaszczu rozchyliły się pod naporem wiatru a jej oczom ukazał się całkiem pokaźny biust. „Cholera, przecież muszę iść, a ona stoi i się gapi! Już wiem!”. Postanowiła ją przestraszyć i zawyła przekonywująco. „Odwróciła się i dalej stoi.. No nie…Muszę to inaczej załatwić.” Wzięła fiolkę z lekarstwem i wylała kilka kropli na szmatkę. Bezszelestnie przysunęła się do niej i obejmując ją delikatnie przyłożyła materiał do twarzy. Dziewczyna zesztywniała i delikatnie osunęła się w jej ramiona. „No nie! To nie tak miało być! Ona miała tylko przestać na mnie zwracać uwagę! O Boże! I Co teraz? Co ja mam teraz robić…? Tragedia…” Postanowiła nie zostawiać tak jej. „A jak ktoś przyjdzie i ją tu znajdzie to narobią bałaganu i jeszcze będzie mnie policja śledzić…” Chwyciła ją pod ramię, gdy tak się o nią otarła przeszło przez nią znane uczucie podniecenia. „ O czym ty myślisz, idiotko!”- Zbeształa się. Ciągnęła bezwładne ciało, gdy zobaczyła szczelinę między domami idealną żeby się w niej ukryć. Nie miała już siły. Delikatnie ułożyła dziewczynę na kocu, który wzięła ze sobą z sierocińca i tak zamierzała już zostawić i iść, ale poczuła się strasznie senna, więc postanowiła na chwilkę ułożyć się do snu.
Obudziła się 2 godziny później. Tylko w jakiej pozie… Jedną nogę włożoną miała między jej obie, a ręka była pod swetrem, na biuście. Nie mogła się poruszyć. Próbowała delikatnie wysunąć nogę, ręki dalej nie ruszała… W tym momencie dziewczyna obróciła się tak, że w tej chwili leżała na niej. Agnieszka myślała intensywnie, co zrobić. Przyglądnęła się jej dokładnie, średniej długości, proste, brązowe włosy silnie kontrastowały się z jej naturalnie kręconymi blond puklami, które teraz splecione były razem na kocu. Bardzo delikatne rysy twarzy, mały nosek, usta… Podążyła wzrokiem niżej. Pod lekko podniesioną bluzką ukazał się kawałek ponętnego brzuszka. Niżej opięte dżinsy prosiły się, aby je zdjąć. „Nie…Co się ze mną dzieje…Nie mogę tego zrobić” – dziewczyna biła się myślami. Niestety nie dane jej były kolejne chwile kontemplacji, ponieważ odgłos trzasku obudził brunetkę…
Obudziłam się. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i co się ze mną dzieje! Myślałam, że to jakiś okropny sen. Leżę w jakimś zaułku, na kocu, a co gorsza w przedziwnej sytuacji. Tu jest jeszcze ktoś, jakaś dziewczyna! Pod bluzką poczułam ruch. Mój Boże! Tam jest jej ręka…! Moja reakcja była natychmiastowa. Gwałtownie zerwałam się do góry… ale wtedy poczułam, że ponownie robi mi się słabo. Zachwiałam się i już miałam upaść, gdy ona mnie złapała. Oparłam się o jej ramię, dziewczyna powoli opuściła mnie na ziemię. Wtedy zlustrowałam ją dokładnie. Długie kręcone blond włosy z grzywką opadającą na czoło przyciągały wzrok do niezwykłych oczu koloru mlecznej czekolady. Zatraciłam się w tym spojrzeniu. Było takie… magnetycznie pociągające. W tej chwili dłonią dotknęłam jej ust… „Jakie miękkie!” W jednej chwili zapragnęłam je całować i całować i całować w nieskończoność. Uniosłam się na palce i subtelnie musnęłam ją wargami. Nie odsunęła się. Zaskoczona tym brakiem reakcji zdecydowałam się na jakieś bardziej zdecydowane posunięcie i przylgnęłam do jej ust. Wtedy i ona zaczęła oddawać mi swoje pocałunki. Poczułam jej język na mojej wardze, delikatnie uchyliłam usta i wpuściłam go do środka. Całowałyśmy się namiętnie, wtedy poczułam jak obejmuję mnie i zaczyna ściągać ze mnie płaszczyk. Po chwili leżał na ziemi.
Wkrótce i ja tam wylądowałam, gdy poczułam mokry języczek na zgięciu szyi. Poczułam jak podąża niżej i niżej, aż do pierwszych guziczków sweterka. Gdy dotarł tam agresywnie i z dzikością pozbawił tej części ubrania guziczka. Chciałam zaprotestować jednak w tym momencie zostałam przyparta mocno do ziemi i obdarowana ognistym pocałunkiem. Dziewczyna wyszeptała: „Agnieszka jestem” i powróciła do przerwanej czynności. Byłam mokra. Straszliwie mokra. Gdy Aga dotarła do końca sweterka, zdjęła go ze mnie i patrzyła się pożądliwie na mój stanik.
- Błagam nie patrz się tak, zrób coś tylko się tak nie patrz! – powiedziałam.
A ona wysłuchując mojej prośby przekręciła się tak, że teraz ja byłam na górze. Potrzebowała tego tylko by materiał, który skrywał dnie półkule przestał być przeszkodą dla jej ust. Oczy zaiskrzyły się jej z podniecenia na ten widok. Powoli przesunęła języczkiem po twardym sutku, przejął mnie dreszcz. Zaczęła ssać go i lizać wszelkimi sposobami. Drugą pierś ugniatała, a ja oddawałam się przyjemności. Gdy jej rączki chciały podążać niżej zbuntowałam się, zdjęłam jej ubranie, tak, że teraz pozostała w samej bieliźnie. Było chłodno, lecz nasze ciała skutecznie podgrzewały temperaturę wokoło. Dotarła do zapięcia dżinsów, pocałowała mnie tam gdzie zaczyna się linia majtek i zsunęła się, aż do moich stóp i powoli ściągała mi spodnie. Ja w tym czasie uraczona atmosferą sama zaczęłam ściskać sutki i masować piersi. Wtedy, pozbawiona wszelkich oporów Agnieszka podążała skutecznie w górę. Oddech przyśpieszył mi gwałtownie, gdy pocałunkami dotarła do mojej cipki.
Dmuchnęła w moje majtki na miejsce, gdzie widoczna była już plama. Wręcz ciekło ze mnie, pragnęłam by w końcu zdjęła mi tą niepotrzebną cześć garderoby i nie męczyła mnie dłużej, lecz Agnieszka zaczęła swoją podróż od początku, całując koniec palca mojej drugiej stopy. Pięła się wysoko do góry, ja byłam pełna nadziei, że tym razem nie zostawi mnie, miałam rację. Zdjęła mi koronkowe majteczki, z moich ust wydobył się dźwięk, który nie pozostawiał złudzeń, czego pragnę. Blondynka jednak poczęła obcałowywać skórę w zgięciu moich ud. Myślałam, że oszaleje za każdym razem, gdy zbliżała się bliżej otworka. Znów to zrobiła!
Wzięłam jej głowę i przycisnęłam do cipki, oczekując wreszcie, że dostanę to, na co tak długo czekam. Zaczęła lizać łechtaczkę. Ja odpływałam już w stan uniesienia. W momencie, gdy zassała ją i delikatnie ugryzła, moje nogi odruchowo zacisnęły się na jej głowie. Jednak ona nie przestała. Zaczęła lizać miejsce wokół otworka. Doprowadzała mnie tym do szału!
- Zrób to, bo już nie wytrzymam! – Powiedziałam. Dziewczyna spełniła moje życzenie i włożyła mi jeden palec do cipki, i powróciła do lizania łechtaczki. Po chwili dołączyła drugi palec. Poruszała nimi. Falowałyśmy w zgodnym rytmie. Co chwile wydawałam z siebie delikatne jęki. Za każdym razem, gdy tak się stawało, ona jakbym dodała jej siły mocniej napierała na mnie. W pewnej chwili poczułam, że cała drżę i że to już. Moja cipka zacisnęła się na jej palcach nie chcąc ich wypuścić, ja wtedy rozpalona przeżywałam kosmiczne uniesienie. Gdy mój orgazm się skończył, głęboko oddychając pocałowałam ją z taką namiętnością, jaką napełniły mnie te upojne chwile.
Nie tracąc dłużej czasu rozpięłam jej stanik i zdjęłam zwykłe, białe majtki. Poczułam, jaka jest gorącą i mokra. Nie mogłam się doczekać, aż zatopię się w jej wnętrzu. Ale nie, teraz ona poczeka tak jak ja czekałam. Całując piersi, zatapiałam się w dolinie między nimi. Gdy to robiłam zaczynała głębiej oddychać, podążyłam niżej tym śladem, obcałowywałam dokładnie każdy wolny kawałek jej skóry. Wreszcie doszłam do celu, to, co ukazało mi się było cudowne. Delikatne płatki róży opiewały sterczący u góry twardy guziczek. Zaczęłam lizać ją całą, zlizywać jej soki, a one napływały i napływały bez końca. Zajęłam się jej łechtaczką. Zauważyłam, że za każdym razem, gdy jej dotykam ona aż wiję się pode mną. Na wszystkie sposoby, jakie przyszły mi do głowy próbowałam ją zaspokoić. Zaczęłam wpychać jej do dziurki języczek. Wtedy nie wytrzymała. Poczułam jak skurcze zamykają mój język w niej, a dłonie bezwiednie ściskają koc. Po chwili opadła pozbawiona sił. I w tej pozie przykrywszy się, zasnęłyśmy.
Rano obudziły nas głośne syreny policji. Zobaczyłam jak nade mną stoi zszokowany facet i patrzy na nas. Zaczął tam coś mówić, lecz do mnie po wcześniejszych wrażeniach nie docierały jego słowa. Ubrałyśmy się w pośpiechu. Agnieszka została odwieziona, gdzie…? Nie wiem, ale zapewne się dowiem. Akcja policyjna, jak słyszałam została rozpoczęta przez moich rodziców, którym ptaszynka uciekła z klatki. Całym miasteczkiem wręcz trzęsły plotki o tym, co się stało. Stare panie z naprzeciwka patrzyły na mnie jak na kosmitkę i obrzucały zdegustowanymi spojrzeniami. Wszyscy się ode mnie odwrócili, gdy rodzina dowiedziała się o tym występku wyrzuciła mnie na bruk. Dowiedziałam się, pocztą pantoflową a jakże inaczej, że Agnieszka wróciła do sierocińca. Także, któregoś dnia poszłam tam, aby się czegoś o niej dowiedzieć. Jak usłyszałam i ona próbowała się czegoś o mnie dowiedzieć, niestety odseparowali ją od reszty świata. Oczywiście mnie nie wpuścili do niej, lecz dowiedziałam się gdzie ją umieścili.
Nazajutrz w nocy wkradłam się na teren sierocińca i przyszłam do niej. Jaka była jej radość i zaskoczenie! Przedstawiłam się jej, a ona opowiedziała mi swoją historię. I tak, co wieczór przychodziłam do niej przez rok, próbując związać koniec z końcem, czyli moją pracę w mieście jako kelnerki i uczenie się, by móc potem zdać jakieś egzaminy. Później i ona wyszła z sierocińca i zaczęłyśmy wspólne życie w wielkim mieście. A w naszym miasteczku gadali o nas jeszcze wiele lat….

Sen na solarium

Z Agnieszką mieszkałam w trakcie studiów. Spędzałyśmy z sobą prawie cały wolny czas. Obie mamy bzika na punkcie opalania, wiec gdy tylko ilość promieni słonecznych spadała poniżej minimum, które było nam potrzebne, pędziłyśmy na solarium. Ponieważ nie mamy problemów z nadwagą, wchodziłyśmy we dwójkę do jednej kabiny. Miałyśmy w ten sposób dwukrotnie dłuższą przyjemność z opalania za ta sama cenę. Jeden z takich wspólnych wypadów do „Ibizy” stał się początkiem mojej erotycznej przygody. Przygody, która chcę się z Wami podzielić.
Sesja zimowa zbliżała się dużymi krokami. Za oknem było zimno i ponuro. Uczyłyśmy się w naszym pokoju do jakiegoś bzdurnego egzaminu. Po przeczytaniu wszystkich notatek, zawsze odpytywałyśmy się z Agnieszką. Upewniałyśmy się w ten sposób, czy już wiemy wszystko. Tego dnia nie szło mi najlepiej. Nie potrafiłam się skupić na nauce, głowę zakrzątała mi czwartkowa impreza i faceci, których na niej poznałam (szczególnie jeden). Aga chyba też miała problem ze skupieniem, dlatego zaproponowała:
- Chodźmy na solar, a potem dokończymy naukę.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać, już po chwili ubrane w ciepłe kurtki, bo było naprawdę zimno, pędziłyśmy do „Ibizy” podsmażyć nasze ciałka.
Jak zawsze wzięłyśmy 20 min na pół, wchodząc razem. Szybko zrzuciłyśmy nasze ubrania i naguśkie położyłyśmy się na łóżku. Zaczęłyśmy opalanie. Lampy dość szybko rozgrzały nasza skórę i zaczęło ogarniać mnie błogie ciepło. Leżąc obok siebie stykaliśmy się z Agą naszymi ciałami. Byłam chyba bardzo zmęczona tymi przygotowaniami do egzaminu, bo po chwili opalania, zasnęłam.
Znalazłam się na Ibizie, wylegiwałam się topless na tarasie mojego hotelowego pokoju, popijając lodowatego drinka i patrząc beztrosko w morze. Przez sen czułam jak mój „guziczek” domaga sie dotyku. Moja ręka nieświadomie podążyla w tym kierunku i zaczęłam delikatnie się masować.
Jak to w snach bywa, nie wiadomo skąd pojawił się obok mnie facet, który tak bardzo wpadł mi w oko na ostatniej imprezie. W śnie był kelnerem donoszącym mi drinka. W ręku trzymał tacę z napojami. Musiałam na nim zrobić ogromne wrażenie, bo widziałam jego pałeczkę, prężącą się w spodniach jak gdyby chciała się z niej wydostać. Ten widok spowodował, że poczułam nieodparta potrzebę pomocy jego ściśniętemu kutaskowi. W snach uwielbiam nieoczekiwane zwroty akcji i zupełny brak jakichkolwiek barier. Po chwili widziałam tego samego kelnera stojącego przede mną, wspaniale zbudowanego i opalonego, owiniętego wokół pasa jedynie białym ręcznikiem, ponownie ze sterczącą pałeczką.
Przestałam myśleć, jednym ruchem zerwałam z niego ręcznik i mym oczom ukazał się wspaniały fiutek, którego w jednej chwili pochwyciłam. Mój kelner nawet przez chwile nie wydawał się zaskoczony, wręcz przeciwnie, wyglądało jakby tylko czekał na moment w którym zabiorę się do roboty. Klęknęłam przed nim. Trzymając go mocno, zaczęłam powoli i rytmicznie pracować ręką. Druga dłoń pochwyciła jego orzeszki. Bardzo szybko zrobił się mokry, więc uznałam, że najwyższa pora troszkę go possać. Delikatnie objęłam koniuszek jego kutaska swoimi wargami i lekko ssałam. Widziałam jak wije się z podniecenia. Ten widok rozpalił mnie jeszcze bardziej. Zdecydowanym ruchem odciągnęłam rękę w kierunku jego brzucha i połknęłam w całości jego fiutka. Pracowałam teraz dość agresywnie i szybko swoimi ustami mocno ssając penisa, a ręka ściskałam jajuszka. Zaczął mruczeć z podniecenia.
-Ssij suczko - zażądał i chwycił mnie za głowę. Trzymał ją mocno i prowadził w taki sposób, aby sprawiało mu to największa przyjemność. Nagle oderwał mnie od swojej pałki.
-Wstań - powiedział stanowczo- Mam ochotę na twoje cycuszki i cipeczkę.
Wstałam, natomiast On pochwycił moje piersi. Zaczął lizać i przygryzać moje sterczące i nabrzmiałe sutki. Robił to na granicy bólu, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Przez sen poczułam jak moja ręką wędruje w kierunku piersi. Zaczęłam je masować.
Wreszcie klęknął i ściągnął moje majteczki. W jednej chwili przyssał się do mojej muszelki. Ciepłym języczkiem pieścił ją na przemian to szybkimi ruchami na boki, to znów krążył powoli wokół moich rozpalonych warg co jakiś czas zagłębiając się koniuszkiem języczka w moją cipkę. Poczułam, że zrobiłam się bardzo mokra. Docierało do mnie uczucie wyraźnego dotyku. Przez sen nie kojarzyłam, że była to ręka Agnieszki, która najwyraźniej leżąc obok, spostrzegła jak zabawiam się sobą. Mój widok tak ją podniecił, że nie potrafiła się powstrzymać i zaczęła pieścić moja cipkę. Było mi cudownie.
Śniło mi się teraz, że On położył się na leżaku a ja dosiadłam go na jeźdźca. Mokrą muszelką, nadziałam się na jego olbrzymiego, twardego a. Wypełnił mnie całą. Skakałam po nim jak szalona, ujeżdżając go jak niepokornego ogiera a On wciąż masował moje piersi. Co jakiś czas otrzymywałam od Niego porządnego klapsa.
Sen stawał się coraz bardziej pikantny. Mój Ogier wstał i obrócił mnie tyłem. Stanowczym ruchem chwycił za plecy i pochylił.
-Wypnij swoją dupcie- nakazał.
Wypięłam się do niego moja pupcią, z pomiędzy której, wyłaniała się rozpalona cipka. Na rozgrzewkę dostałam soczystego klapsa, po czym wbił się we mnie swoim kutasem i zaczął mnie piłować. Na tarasie tymczasem, pojawił się kolejny facet. Który bez skrupułów podszedł do mnie, rozpiął swoje spodnie i wpakował mi do buzi swoją pałę. Nie miałam nawet chwil by zaprotestować, pochwycił mnie bowiem stanowczo za głowę tak, że nie mogłam się uwolnić. Posłusznie zaczęłam robić mu loda. Podniecenie sięgało zenitu. Spełniały się moje najskrytsze marzenia. Teraz ja postanowiłam przejąć pałeczkę, a właściwie dwie pałeczki. Kazałam się oprzeć moim Ogierom o ścianę, sama zaś klęknęłam przed nimi i chwyciłam do obu rąk ich penisy. Pracowałam jak szalona, ponieważ chciałam, aby jak najszybciej się na mnie spuścili.
I nagle ze snu wyrwał mnie dźwięk gaszących się lamp i szum wentylatora chłodzącego solarium. Otworzyłam oczy, ręką ściskałam moją pierś, Aga leżała obok i zabawiała się swoja i moja szparką. Spojrzałam na nią zmieszana. Udało mi się tylko wykrztusić
-Ale miałam……
-…sen - dokończyła Aga nie przerywając pieszczot- Choć, opowiesz mi go w domu.
Po czym pocałowała mnie namiętnie. Był to pocałunek, którego nigdy nie zapomnę.
Ubierałyśmy się w pośpiechu. Z mokrymi szparkami, trzymając się za ręce pędziłyśmy w milczeniu do naszego mieszkanka. W głowie kotłowały mi się myśli. Zaczęłam zatracać się w tym, co jest realne a co tylko snem. Wiedziałam jedno, dzisiejszy wieczór, zakończy się dla mnie cudownym orgazmem, którego zbliżającej się fali nic już nie mogło powstrzymać.
Zatrzasnęłyśmy za sobą drzwi mieszkania. W przedpokoju przywarłyśmy do siebie i zaczęłyśmy się namiętnie lizać. Nasze języki pracowały jak szalone. Z naszych cipek soczki wypływały strumieniami. Skórę miałyśmy rozpaloną z podniecenia, co dodatkowo spotęgowane było wcześniejszym opalaniem. Dłońmi macałyśmy się centymetr po centymetrze. Mimo, iż nie miałyśmy przed sobą tajemnic, w tej chwili poznawałyśmy wzajemnie nasze ciała jakby na nowo.
- Chodźmy pod prysznic- wyszeptałam, gdy na chwile przestałyśmy się lizać.
- Chodźmy- odparła Agnieszka.
Rozebrałyśmy się i po chwili stałyśmy już razem pod prysznicem. Gorąca woda, mocnym strumieniem masowała nasze ciała. Zaczęłyśmy wzajemnie myć nasze piersi, plecy, brzuszki i pupcie. Po chwili byłyśmy całe w mydle. Nasza skóra stała się seksownie śliska. Przywarłyśmy do siebie i mocno chwyciłyśmy się za nasze dupcie. Było to cudowne uczucie. Woda spływała po nas, drażniąc nasz sutki i muszelki. Całowałyśmy się nieprzerwanie. Nasze podniecenie rosło z każdą sekundą.
- Miałaś mi opowiedzieć Twój sen- powiedziała Aga i dodała- tylko w całości i bez tajemnic, bo na solarium wyglądało, że musiał być bardzo podniecający. Uśmiechnęłyśmy się do siebie.
-Przed Tobą nie mam tajemnic- odparłam- połóżmy się o wszystko Ci opowiem, ze szczegółami- dodałam.
Wyszłyśmy z pod prysznica i przeniosłyśmy się do pokoju. Otulone w ręczniki położyłyśmy się na łóżku. W słabym świetle lampki, nasze ciała wyglądały bardzo seksownie. Przywarłyśmy do siebie nagie, gładząc swoje plecka.
- No więc- zaczęłam- kojarzysz tego faceta z ostatniej imprezy….
W miarę jak opowiadałam mój sen, nasze rączki powędrowały do szparek. Aga zręcznie pieściła mnie, a ja starałam się nie być gorsza bawiąc się jej cipką. Obie byłyśmy strasznie mokre. Rytmicznie zaczęłyśmy wsuwać sobie paluszki. Najpierw po jednym, potem po dwa. Nasze ruchy w miarę upływu mojej opowieści stawały się coraz bardziej energiczne.
- Połóż się wygodnie na plecach- przerwała mi Agnieszka, po czym wyciągnęła ze swojej szafki szklane dildo.
- Mów dalej….
Rozpoczęłam dalszą opowieść, a Agnieszka w tym czasie położyła się w mych nogach i zaczęła delikatnie lizać mój „guziczek”. Po chwili wsunęła w moją szparkę dildo. Było ono zimne, co w połączeniu z moją rozgrzaną cipką dało niesamowite doświadczenie. Jęknęłam z podniecenia. Aga widząc, że jest mi dobrze, nie przerywała lizania i z jeszcze większą ochotą „przelatywała” mnie swoim szklanym przyjacielem. Druga ręką jednocześnie, pieściła swoją muszelkę. Starałam się kontynuować moją opowieść, lecz ilość podniecających bodźców, które do mnie docierały, powoli uniemożliwiały mi mówienie.
Gdy doszłam z opowieścią do momentu, gdzie w moim śnie pojawił się drugi Ogier, Aga jęknęła z podniecenia. Zrozumiałam, że sex z dwoma facetami nie jest tylko moim odosobnionym pragnieniem.
- Chciałabyś tak?- przerwałam opowieść.
- Nie raz o tym fantazjuję- odpowiedziała- Marze by mieć w dłoniach dwie uległe pałki, gotowe zrobić dla ciebie wszystko.
- Ja też. Chciałabym jeszcze, by skończyli oboje na moich piersiach.
- Yhm- wykrztusiła, bo sama myśl o takim finale, odebrała Agnieszce mowę.
- Przyniosę mojego różowego kolegę, to będziemy miały dwóch- uśmiechnęłam się i szybko wstałam by przynieść swój wibrator.
Wróciłam po chwili. Położyłam się obok Agi i wsadziłam w jej mokrą cipkę mój wibrator.
- O tak, tak mi dobrze- jęczała.
- Wsadź mi twojego szklanego przyjaciela- prosiłam, wręcz błagałam Agnieszkę.
Leżałyśmy teraz obie, masturbując się wzajemnie naszymi wibratorami. Nie mówiłyśmy nic. Każda z nas przed oczami wyobraźni, miała tę sama scenę finału. Scenę, której nie dośniłam na solarium. Pracowałyśmy jak szalone,
- Mocniej, mocniej- krzyczałyśmy jedna przez drugą- rżnij mnie!!!
Aż nadszedł ten moment. Szczytowałyśmy razem, jęcząc jak oszalałe. Fala orgazmu, jaka przeszła przez nasze ciała, nie miała sobie równych. Trwała ona wieczność, przynajmniej tak mi się wydawało. Tego wieczoru doświadczyłam czegoś niespotykanego. Czegoś, co stało się początkiem moich niesamowitych erotycznych przygód, nie tylko z Agnieszką.

wtorek, 27 października 2009

Moje urodziny część 3

Gdy nareszcie dotarliśmy do klubu napotkaliśmy to, czego w sumie mogliśmy się spodziewać. Ludzie, masa ludzi! Rozbawiona starsza i młodsza młodzież w dużych ilościach wyległa nawet przed sam budynek. Zabawa trwała już na całego. Ktoś z kimś głośno rozmawiał pijąc nie pierwsze już zapewne piwo, jakaś para całowała się ostro nie zważając na innych, obok przemieszane męsko- damskie grono usilnie starało się udowodnić sobie i innym, że znają jakiś utwór i że potrafią śpiewać, inni… sam już nawet nie pamiętam, co ci wszyscy ludzie robili. Zresztą moja uwaga poświęcona była tylko jednej osobie, mojej Oli… Mojej dziewczynie, którą przed chwilą pozwoliłem… posunąć na moich oczach… w miejscu publicznym… obcemu facetowi… Wciąż byłem pod wrażeniem niedawnych wydarzeń. Wciąż podniecony i wciąż pod wrażeniem zachowania Oli wtedy…
Jej pełnego oddania… Rozkoszy jaką przeżyła…
Przez chwilę po tym wszystkim bałem się, jak zareaguje. Co powie, jak się zachowa, co, choćby jednym spojrzeniem, przekaże mi. Zaskoczenie było zupełne. Ola zachowywała się jakby nigdy nic, ba!, podziękowała mi nawet przecież! Czyżby… to, co się stało w tramwaju nie było tylko moim marzeniem? Może przypadkiem odkryłem i spełniłem Jej ukryte pragnienie? A może to tylko wypity alkohol tak na Nią wpłynął? Zawsze miała słabą głowę… Może dotrze to wszystko do Niej dopiero jutro i jutro… poniosę straszne konsekwencje tego czynu?
Więcej takich myśli kłębiło się po mojej głowie gdy zmierzaliśmy do drzwi klubu. Po drodze z przyjemnością i satysfakcją stwierdziłem, że moja partnerka przyciąga wzrok niejednego faceta. Sam chętnie puściłem ją trochę przodem, by idąc pożerać wzrokiem Jej pośladki, dotykać spojrzeniem nóżki, w myślach rozbierać całą… Gdy byliśmy już blisko wejścia zauważyłem, że rozwiązało mi się sznurowadło. Automatycznie schyliłem się by je zawiązać. Ola nie zauważyła tego i raźno podążała dalej. Będąc wciąż w pozycji klęczącej widziałem, jak dochodzi już do wejścia. Stało przy nim dwóch rosłych ochroniarzy. Byłem przekonany, że przepuszczą Olę bez żadnych problemów. Wszak jest dziewczyną, One z definicji nie wnoszą na imprezy żadnego alkoholu. Moja dziewczyna przystanęła jednak przed nimi. Nawiązała się dyskusja… Zaintrygowany podszedłem bliżej. Usłyszałem nareszcie o czym rozmawiają…
- Naprawdę nie sprawdzą mnie panowie? A co jeśli wnoszę coś na salę? Narkotyki, ostre przedmioty?- nie dawała za wygraną moja dziewczyna
- Wybacz bezpośredniość ale raczej nie miałabyś gdzie ich schować…- odpowiedział najbardziej rezolutny z nich taksując Olę wzrokiem
- Taki jesteś pewien?- moja dziewczyna schyliła się wyraźnie eksponując przez powstały duży dekolt swoje piersi- Ciało kobiety posiada miejsca w które sporo można… wcisnąć…
Ochroniarze zarechotali głośno a ja osłupiałem. Co Ona robi? Po co ta prowokacja?
- Skoro tak mówisz… Nie pozostaje mi nic innego jak Cię obszukać!- stwierdził rzeczowo Jej rozmówca podchodząc.
Widziałem to z pewnego oddalenia, raptem kilka metrów. Obserwowałem jak Ola staje przy ścianie tyłem do ochroniarza i rozkłada ręce. Ten bezceremonialnie kładzie dłonie na Jej talii. Następnie przesuwa je wolno pod piersi…
-Tu nic nie ma…-mówi głośno pewnym głosem-…ale musimy sprawdzić Cię całą… Myślę, że skrywasz niejedną ciekawą rzecz…
Jego dłonie powędrowały wyżej… Zatoczyły kilka wolnych kółek, po każdym okrążeniu będąc coraz bliżej biustu mojej partnerki… W końcu ochroniarz wstrzymał swój masaż i jedną dłonią przykrył dużą półkulę, cudownie rysującą się spod opiętego materiału…
- O!- wykrzyknął sztucznie zdziwiony- A co my tu mamy? Tak jak mówiłem- bardzo interesujące… Muszę to dokładnie sprawdzić…
Jego dłoń ścisnęła mocniej pierś Oli. Zaczął ugniatać ją, nie bardzo mocno, ale stanowczo. Nawet z oddalenia widziałem, że Jej się to podoba. Schyliła niżej głowę, oddychała głośniej, głęboko. Na pewno była podniecona…
- Ale przyznaj sama- skrywasz coś więcej?- zagaił mężczyzna gdy jego druga dłoń rozpoczęła wędrówkę ku górze i szybko spoczęła na drugiej piersi- Jak zwykle miałem rację!
Teraz już cały biust mojej dziewczyny poddany był pieszczotom. Ochroniarz musiał znać się na rzeczy, rozpalał Olę fachowo, niespiesznie ale pewnie. Gdy jego dłonie tańczyły na Jej boskich cycuszkach przybliżył się do Niej i wyszeptał głośno do ucha:
- Teraz będę musiał dokładnie się upewnić, że to nic groźnego. Nie mogę tego stwierdzić przez koszulkę. Rozumiesz co to oznacza?
- Tak… rozumiem… sprawdź….-odpowiedziała przerywanym głosem Ola. Miała przymknięte oczy, twarz już lekko czerwoną…
Postawny mężczyzna szybko wsunął ręce pod Jej koszulkę. Tym razem nie bawiąc się już dłużej pewnym ruchem chwycił Jej nagie cycki. Był teraz mniej delikatny, widać i on bardzo się podniecił. Ściskał je mocno, miętosił, łapczywie tarmosił sutki, ugniatał i masował na zmianę.
- Miałaś rację- zaczął mówić nie przestając brutalnie obchodzić się z biustem Oli- dziewczyny też mogą wnosić na salę niebezpieczne przedmioty… Niebezpieczne na przykład dla zaręczonych facetów… Boże! Chciałbym, żeby moja kobieta miała takie piersi!
Ola westchnęła głośno. Nie wiem czy sprawił to ten nie pierwszorzędny komplement, czy pieszczoty jakim poddawany był Jej biust, czy fakt, że Jej „oprawca” niebawem zapewne będzie brał ślub. Może to tym bardziej Ją kręciło?
W końcu usłyszałem coś, co do końca wprawiło mnie w osłupienie. Jej szept, bardzo głośny i zdecydowany, pełen namiętności i pożądania szept mojej dziewczyny:
- Zerżnij mnie… Gdzieś tu, obok klubu, zerżnij…
Ochroniarz bez zastanowienia wyciągnął dłonie spod Jej koszulki, chwycił za rękę i zaczął prowadzić szybko gdzieś w ciemność, za klub, w stronę jakiegoś starego, niskiego, opuszczonego budynku.
Podążyłem za nimi. Nie miałem zamiaru interweniować. Chciałem to tylko widzieć. Widzieć, jak moja dziewczyna tym razem całkowicie świadomie i po swojej decyzji mnie zdradza.
Gdybym nie widział gdzie idą, trafiłbym tam po odgłosach. Ola nie jęczała, Ola krzyczała głośno. Obserwowałem przez okno. Światło księżyca idealnie oświetlało rozgrywającą się przy ścianie scenę. Opartą o nią dziewczynę z opuszczoną spódniczką i podciągniętą do góry tak by obnażyć piersi koszulką i stojącego za Nią mężczyznę, trochę śmiesznie wyglądającego bez spodni a w skarpetkach, posuwającego Ją zdecydowanie. Jego ruchy były szybkie i głębokie zarazem. Rękami błądził po Jej ciele, najwięcej uwagi poświęcając piersiom. Trwało to bardzo długo…
Byłem bardzo podniecony. Czy zazdrosny? W tą szaloną noc… chyba nie. Raz czy dwa pomyślałem by opuścić spodnie i zrobić sobie dobrze. Ale nie- wolałem poczekać aż ochroniarz skończy. I wtedy samemu zająć się tą boską dziewczyną, którą miałem tego wieczoru dopiero raz, a która już trzy razy zdążyła się w tym czasie kochać…

Paulina Bonaparte

17 listopada ( roku V Republiki) 1797 r. Paryż. Dom dyrektora Barrasa.

W domu członka Dyrektoriatu Barrasa zgromadziła się cała ówczesna elita będąca u władzy , aby świętować sukces odniesiony przez młodego generała Bonaparte i podpisanie korzystnego dla Republiki pokoju w Campo Formio. A więc na przyjęciu tym nie mogło zabraknąć oczywiście bohatera wieczoru 28-letniego generała Bonaparte oraz całej jego rodziny złożonej z licznych braci i sióstr.
Byli obecni również zasłużeni generałowie walk we Włoszech- Massena i Augereau. Poza licznymi przedstawicielami władz cywilnych zostali zaproszeni również liczni młodsi oficerowie. Wśród nich znajdował się 25-letni pułkownik Geraud- Christophe-Michel Duroc jeden z ulubieńców przyszłego cesarza Napoleona. Swój wysoki stopień zawdzięczał nie tyle talentom militarnym co sympatii Bonapartego i swojej znakomitej elokwencji i staroszlacheckiemu wychowaniu. Był on istnym lwem salonów, pożeraczem kobiecych serc. Słynął on wśród paryżanek opinia pięknego młodzieńca który umiał korzystać ze swych wdzięków . Podczas włoskich wojaży u boku Bonapartego często zdarzało się, że to same piękne seniority wpadały mu do łóżka z własnej inicjatywy. Będąc na tym balu spodziewał się, że znów rankiem obudzi się u boku pięknej mieszczanki lecz nie śmiał przypuszczać przez kogo zostanie złowiony tym razem.
…………………………………………………………………………………………………
17- letnia Paulina Bonaparte siostra wschodzącej gwiazdy armii republikańskiej. Piękna, kapryśna, wyniosła o wybujałym temperamencie. Uwielbiał kiedy wszystkie spojrzenia paryskiej młodzieży kierowały się na nią i tylko na nią, a nie na jej brzydkie siostry. W końcu była kwiatem korsykańskiej rodziny. Cieszyła się od czasu sławy swego brata sporym powodzeniem i lubiła z niego korzystać. Tego dnia na balu po raz pierwszy spotkała bliskiego współpracownika swego brata- pięknego młodzieńca Duroca.
Gdy tylko go zobaczyła poczuła, że musi go mieć, musi go dzisiaj w sobie poczuć. Jedno jego spojrzenie rozpaliło w niej ogień pożądania. Czuła, że nie spocznie dopóki go nie uwiedzie. Tak uwiedzie- ona uwielbiała uwodzić i wodzić na pokuszenie, a on uwielbiał być uwodzonym i deprawowanym.
…………………………………………………………………………………………………
Przechadzając się w tłumie znalazł się w końcu obok Bonapartego swojego bożyszcza i wtedy ją zobaczył. Mogła mieć około 18 lat. Jej twarz była perfekcyjnym owalem, otoczonym złotymi lokami. Cera jej wydawała się szalenie delikatna i aksamitna. A jej oczy- ach jej oczy miały lazurowy odcień i tak cudownie filuternie się mrużyły, że z trudem opanował się żeby na głos nie wypowiedzieć swego zachwytu nad tym aniołem do prawdy cudownym boskim stworzeniem.
Pół godziny później czekał na nią przy sadzawce w ogrodzie Barrasa , stojąc samotnie pod drzewem.
Przy wzajemnej prezentacji zamienili ze sobą zaledwie kilka nic nieznaczących słów, ale ich oczy się spotkały i Duroc wiedział, że go odnajdzie. Jego przypuszczenie, niewątpliwie bezczelne i aroganckie, okazało się prawdziwe. Czekał nie dłużej niż pięć minut, kiedy nadeszła w towarzystwie swojej siostry Karoliny udając, że jest głęboko pochłonięta prowadzoną z nią rozmową. Przeszły obok racząc go jedynie przelotnymi spojrzeniami. Jednak już w chwile potem Karolina zagrawszy do końca role przyzwoitki odeszła, a Paulina zawróciła rzuciła się w ramiona Duroca.
- Jesteś piękny, piękny- szeptała do niego miękko, dotykając aksamitnymi ustami jego policzków i gładząc go wsuniętymi pod klapy munduru dłońmi.
- Och cherie jesteś cudowna- szeptał jej namiętnie w jej małe uszko.
Niecierpliwie rozpinał sznurki z tyłu jej sukni, aby dostać się do jej boskich pleców. Serce biło mu jak oszalałe- „ o to ją miał piękna i lubieżną siostrę tego małego Korsykanina, ach tak zerżnie ją ,tak tuż pod nosem jej całej rodziny”- z podniecenia i z ryzyka, które wywołała ta sytuacja. Całowali się namiętnie, aż sięgnęła w dół aby dotknąć jego wyprężonej przez spodnie lancy. Nie mógł już wytrzymać i sam uwolnił swoją męskość i wślizgnął się językiem do jej mokrych ust, gdy objęła palcami jego nabrzmiałego fallusa. Zaczęła go pieścić obiema rękami. Przy każdym jej dotyku doświadczał rozkosznych zawrotów głowy.
- Ach mon cherie, je t’adore – jęczał z trudem zachowując nad sobą kontrole, gdy wyjęła ze spodni jego męskość, ściskając ją mocno jedną ręką i chwytając drugą za jadra.
- Ktoś nas może zobaczyć- wyjęczał- W pobliżu jest cała twoja rodzina, chyba nie chcesz skandalu mon cherie.
Przez jej ramie widział przechadzającego się Napoleona zawzięcie dyskutującego z Carnotem w odległości zaledwie 20 metrów od drzewa. Nie puszczając jego fallusa zaczęła go prowadzić, skradając się za drzewami, aż za sadzawkę. Tam znaleźli mała szopę, służącą pachołkom za składowisko narzędzi. Z braku czegokolwiek lepszego Paulina usadziła Duroca na stosie siana pod którym znajdowały się rozliczne narzędzia które umożliwiały mu zajęcie wygodnej pozycji. W tej sytuacji rozchylił nogi podciągając kolana do góry. Paulina nie wahała się ani chwile, opadła na kolana i zaczęła ciągnąć , pieścić, lizać i ssać jego a.
Była spragniona męskiego nasienia i było to widać po szaleńczych ruchach jej głowy. Tak atakowany kutas Duroca nie mógł wytrzymać długo i wystrzelił niczym z armaty ogromna dawką spermy, wprost w jej nienasycone i spragnione usteczka małej diablicy. Lecz ku jej zdziwieniu kutas Duroca wcale nie zaczął mdleć wręcz przeciwnie prężył się dumnie niczym do apelu czekając na dalsze rozkazy. Paulina nie dała mu długo czekać. Nie zastanawiając się wiele podniosła sukienkę, zbliżyła się i siadła mu na udach. Potem przechyliła się tak, aby Duroc mógł rozwiązać poły jej sukni. Jego oczom ukazał się przepiękny widok małych, ale jakże jędrnych i z jakże sterczącymi sutkami piersi. Pomimo ciemności patrzył z nieustającym zachwytem w twarz Pauliny. Powtarzając, że uwielbia ja do szaleństwa, dotykał koniuszkami palców delikatnych pąków jej piersi, czując jak rosną jeszcze bardziej.
- Cheri, cheri! – wzdychała- Jesteś czarujący.
Wyprężył się do przodu, aby ssać koniuszki jej aksamitnych piersi, dumny, że słyszy jej ciche westchnienia rozkoszy i czuje, jak jej ręka coraz szybciej zaczyna pieścić jego penisa. Dotknął ciepłej skóry jej ud tuż nad pończochami i jej nogi rozchyliły się jeszcze bardziej. Jakież było jego zdziwienie kiedy spostrzegł brak bielizny, ale jego zdziwienie szybko przerodziło się w zachwyt kiedy ujrzał jej piękna brzoskwinkę. Łzy szczerego wzruszenia popłynęły z jego oczu widząc taką małą piękność.
- Och, muszę cię mieć!- wykrzyknęła- Muszę!
W następnej chwili zeszła z niego, odwróciła się do niego tyłem, wypuszczając z rąk twardego jak stal fallusa. Podniosła sukienkę aż do pasa, po czym uklękła przed nim na trawie.
- Cheri- szepnęła, odwracając do niego głowę i stając na czworakach.
Lecz Duroc miał lepszy pomysł jak zadowolić swoja bogdankę.
Z entuzjazmem opadł tuż za nią na kolana i rozchylił delikatnie jej pośladki eksponując w pełni jej różowiutką cipeczkę. Pomimo panujących ciemności dostrzegł między jej udami drogę prowadzącą do tego otoczonymi złotymi, pięknie kręconymi loczkami skarbu. A potem, potem wpadł w istną cudowną ekstazę przypadając do jej różowych warg, wnikając wibrującym językiem coraz głębiej i głębiej, aż dotarł do jej łechtaczki. Zaczął ja namiętnie lizać spijając przy tym jej soki rozkoszy. Żeby wzmóc jej doznania zaczął wnikać jednym , potem dwoma aż w końcu trzema palcami wgłęb jej brzoskwinki. A ona, ona wiła się na trawie w tej niewygodnej pozycji z rozkoszy. Z pewnością teraz jej krzyki i głośne jęki było słychać w całym ogrodzie.
Nie namyślając się długo Duroc żądny wniknięcia do jej myszki przeczuwając, że ktoś może zniweczyć ich rozkosz…. Chwycił ją mocno za uda i wychylił się do przodu, wnikając do jej ciepłej groty. Delikatny ucisk jej ciasnej cipeczki był tak podniecający, że zaczął w nią uderzać jak oszalały. Paulina zaparła się rękami, aby wytrzymać jego napór, jęcząc i wzdychając z podniecenia.
- Paulino ah mon cherie , je t’adore!- powtarzał niewyrażnie, gdy uniosła pośladki przyjmując szalone uderzenia jego lancy.
Otworzyła się zupełnie, wciągając go coraz głębiej, tak jak gdyby chciała go połknąć całego swoją niewinną i małą częscią swego rozpustnego ciała.
Szalone podniecenie, które stało się ich udziałem, doprowadziło do szybkiego końca. Ich zmęczone i zaspokojone ciała poczuły gwałtowną ulgę.
Duroc słysząc nadbiegających ludzi nie dbając o swą kochankę czym prędzej uciekł tylną furtką z szopy.
Do szopy wpadł sam dyrektor i gospodarz balu Barras oraz zaniepokojony nieobecnością siostry Bonaparte. Jakież było ich zdziwienie kiedy ujrzeli rozkraczoną przed nimi na wpółprzytomną z doznanej rozkoszy Paulinę eksponującą na dodatek pełnie swych wdzięków. „Czyż nie wygląda rozkosznie i rozpustnie?”- pomyśleli obaj „wybawiciele”….

Moko

Moi przyjaciele wyszli o trzeciej nad ranem. Muszą wyprzedzić pierwsze promienie słońca. Gdy łuna rozświetli powierzchnię lodospadu oni będą już brzęczeć żelastwem, pokonując kolejne przewieszki w pewnym, skalnym terenie. Ja muszę zostać, ale za nic nie mogę zasnąć. Gramoląc się i przeklinając usztywnioną nogę siadam przy niewygodnym stoliku, wyciągając z plecaka długopis i zmięty brulion. Czy przypomnę sobie, kim wtedy byłem? Czy nie zabrzmię fałszywie?
- - -
„Ttttttttttttttttttttt” – jednostajny i niezbyt donośny dźwięk śmigłowca przeszywał ostre i rześkie powietrze w Dolinie Rybiego Potoku. Stałem wtedy przy barierce z ledwo okorowanych świerkowych bali, gapiąc się intensywnie w ciemnozieloną toń Morskiego Oka. Powierzchnia stawu łudząco przypominała zwierciadło. Jej spokoju nie mąciła żadna fala. Nie siedział na niej choćby malutki ptaszek, mogący zakłócić majestat cudu przyrody. Wewnętrzny głos mojej duszy, nienawykłej do egzaltacji i uniesień zerwał się z postronka i burzył odwieczny komfort bezmyślności, w którym żyłem. Wytrącał mnie z równowagi i złośliwie spychał z bezwiednie obranej ścieżki.
W Zakopanem byłem od tygodnia, ale czym jest Zakopane? Warszawą-bis, przeniesioną w podhalańskie realia. Targowiskiem próżności, dwudziestoczterogodzinnym centrum zdradzania żon i mężów. Zawiesiną smogu z przydomowych kotłowni, opalanych drewnem, węglem i Bóg wie czym jeszcze. Tydzień spędzony w tym miejscu pogorszył stan mojej wątroby, napchał kieszenie mych góralskich gospodarzy i wzbudził zadumę nad fenomenem „przyjaźni” mojej i moich kumpli ze studiów.
Było nas czterech. Kaziu zwany Kazkaderem, Roman, co rzadko chodził trzeźwy, Norbert – żelowy książę i ja. Dariusz. Wielbiciel damskich pępków o chuligańskiej przeszłości. Uczyliśmy się wspólnie na drugim roku „Prywatnej Szkoły Biznesu” w stolicy. Teraz zamierzaliśmy dać upust młodzieńczym chuciom. Dlaczego Tatry? Bo Tatry są zajebiste. W skali wrześniowej zajebistości wyprzedzały Sopot – bo za zimny, zbyt pusty o tej porze, dystansowały Mikołajki – bo za zimne i za mało zajebiste. Owszem, ustępowały Amsterdamowi czy Ibizie – bardziej zajebistym, lecz wyraźnie droższym miejscom. Ale wystarczały. Były zawsze gwarne, obiecywały tłok w dyskotekach i rozkoszny smrodek na Krupówkach. Mamiły wizją zgrabnych dupci opiętych biodróweczkami, oraz szaleńczych kuligów w reglowych dolinkach. Zaraz… kuligów? We wrześniu? – Przepraszam. Taką wizją karmił się tylko Roman – „piwosz i narkoman” mój oderwany od wszelkich realiów kolega.
Po tygodniu spędzonym naprzemiennie: na balangach i dogorywaniu, w pubach, sklepach monopolowych i pomiędzy nogami przygodnie poznanych dziewcząt, miałem dosyć. Czy to normalne, pytałem kumpli, że nawet nie liznęliśmy gór? – Przecież widzisz – pokazywali szlachetny kontur „Śpiącego Rycerza”, ze stalowym krzyżem wbitym w środek czoła. Nie. Nie o to mi chodziło. „Panowie. Spierdalamy z tej śmierdzącej meliny i ruszamy na szlak!” – apelowałem. Nie wydawali się specjalnie przekonani. Złamałem ich dopiero obietnicą „dużej ilości chętnych towarów” z której słynęło (według mojej wersji) Morskie Oko.
„A więc w góry, miły bracie! Tam przygoda czeka na cię!” – ruszyliśmy w mozolną wędrówkę, na niebotyczną wysokość 1300 z hakiem, na której leżał nasz narodowy symbol. Trudy podróży polegały głównie na niemożebnym ścisku w góralskim busie. Myśleliście, że szliśmy pieszo? „Szkoda butów” - powiedział Kazkader, z dumą świecąc nowiutkimi Pumami. „A ja zjebany jestem” – dodał Roman. Nie dziwota. Zawsze był zjebany. Norbert nic nie mówił, tylko z wyrazem zamyślenia na twarzy gładził swoje pokryte toną żelu włosy. Byliśmy przekonani, że z fasonem zajedziemy pod samo jezioro, gdzie z miejsca rzucimy się na hoże góralki. Niestety. Ostatni przystanek – Palenica Białczańska. O, losie okrutny! Nikt nie raczył powiedzieć, że końcowe dziewięć kilometrów trzeba pokonać zawzięcie przebierając nogami.
Do celu dotarliśmy w obiadowej porze. „Ooo, kurwa!” – Znużony Norbi rozdziawił gębę, wpatrując się w olbrzymią górę, odbijającą się w jeziorze. Była groźna, imponująca… Nie mogłem oderwać wzroku od granatowych turni i złomów, upstrzonych gdzieniegdzie brudnobiałymi cętkami zeszłorocznego śniegu. Nie miałem (jeszcze) pojęcia, jak nazywa się ten olbrzym, ale coś nowego we mnie zakiełkowało.
Przepychając się w kolejce do recepcji, błogosławiłem swoją przezorność, która kazała mi dokonać rezerwacji. Wczoraj – taki news przekazywano sobie gorączkowo w korytarzu – było jeszcze pusto, ale na dziś zwaliło się mnóstwo gości. W oczekującym tłumie cały przekrój społeczeństwa. Starsza pani z wnuczkiem, żylasty dziadek w kraciastej koszuli, kwadrat w łańcuchu z uwieszoną na ramieniu blondi, brzydka Angielka… Kumple na razie cieszyli michy. W tłumku przed schroniskiem dostrzegli sporą ilość „towarów” przedniej marki. Nie bacząc na konwenanse, podniesionym głosem wymieniali spostrzeżenia na temat ich piersi, nóg i tyłków. Nie… nie powiem, że byłem święty. Kobiece ciało to dla mnie wielki fetysz. Ale na razie nie chciałem o tym myśleć. Każdym zakamarkiem skóry chłonąłem specyficzną atmosferę tego miejsca.
Po obiedzie zaplanowaliśmy wybrać się wyżej. Kazkader zaproponował wyprawę na górę, która dominowała nad stawem.
- Na Giewont? Pojebało cię? Za wysoko… – zmulonym głosem zaprotestował Roman.
- Romulus – zacząłem z wyższością w głosie – to Mieguszowiecki Szczyt, tłuku! – rzekłem uczenie, robiąc zresztą błąd w nazwie wierzchołka.
Roman beknął uprzejmie.
- Chuj! Gówno mnie to. Tak wysoko nie idę.
Z wykazu odległości i „czasów przejść” poszczególnych szlaków wynikało, że aby wrócić przed zmrokiem, mogliśmy myśleć najwyżej o wyprawie nad położony nieopodal Czarny Staw. Koledzy niechętnie powlekli się za mną.
Nad Czarny Staw Mięguszowiecki dotarliśmy tylko we dwóch. Roman z Norbertem odpadli w przedbiegach, skupiając się na bajerowaniu spacerujących wokół jeziora laseczek. Kazkader, który zdecydował się mi towarzyszyć, ciężko dyszał, stojąc na obłym kamieniu. Mimo zmęczenia miał minę zdobywcy.
- Jeeeea! Jestem królem świata! – trawestował „Titanica”, rozpościerając ramiona.
Kamień był śliski. Pumy Kazkadera takoż. Straciwszy punkt podparcia, rąbnął o ziemię z impetem.
- Aaaaaaaa – stękał gramoląc się i rozcierając zbolałą kość ogonową.
Bagatelizując zrzędzenie poobijanego Kazika, wpatrywałem się z zachwytem w olbrzymią ścianę, opadającą wprost do jeziora. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Skacząc z jej czubka, wpadłbym chyba wprost do wody, nie obijając się o skały? Idealny pion… Gapiłem się jak szpak w telewizor. To cud natury!
Ale po chwili pojawił się też drugi cud… To czego nie zrobiłem ja, zrobiła ONA. Kazkader dźwignął się na nogi, chwytając się wysuniętej na pomoc dłoni. Delikatnej dłoni, odzianej w kraciasty materiał, wyrastającej z cudownie krągłego popiersia, zwieńczonego burzą ognistych loków. Dziewczyna. Idealne dopełnienie urzekającego krajobrazu. Była jak rzadki kwiat…
„W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska
Gdzie pawiookie drzemią stawy
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska (…)”
(Jan Kasprowicz)
Takie poetyckie porównanie nasuwa mi się teraz – po paru latach odchamiania. W ówczesnym stanie ducha wydawała mi się po prostu z a j e b i s t a.
Dziewczyna zeszła z góry wąską ścieżką, wyprzedzając o kilkadziesiąt metrów dwóch mężczyzn. Jak mogła mieć na imię ta nimfa? Wyglądała jak rasowa turystka. Wielkie sznurowane buciory za kostkę podkreślały szałową linię jej łydek i ud, otulonych dopasowanymi legginsami. Gruba kraciasta koszula z podszewką opinała się wdzięcznie na „opływowych” kształtach. Rude włosy czyniły ją widoczną na kilometr. Miała niewielki plecaczek, z którego wyjęła termos z herbatą.
- Napijesz się? – troskliwie zajęła się poszkodowanym Kazkaderem.
Kazik nie był w stanie wybąkać ni słowa. Dziewczyna spojrzała pytająco na moją oniemiałą gębę. Głębia jej zielonych tęczówek zabrała mi dech na moment.
- Wszystko w porządku? – dopytywała się, coraz bardziej zdziwiona.
- Jasne. Dzięki, że pomogłaś mojemu koledze – przywołałem się do porządku.
- Powinien uważać, ma niezbyt dobre buty.
Kazkader, przełykając herbatę, spojrzał na nią z dezaprobatą. „Kosztowały 350 zeta!” – musiał pomyśleć. Z powrotem był sobą.
- Co takiego…? – bogini zdezorientowała się moim wlepionym w nią spojrzeniem
A ja gorączkowo myślałem. „Chwyci, czy nie?”
- Jesteś tak pięknym zjawiskiem, że nie wiem, czy istniejesz naprawdę – wydukałem, płynnie wchodząc w rolę.
Roześmiała się głośno, ukazując śnieżnobiałe, równiutkie ząbki. Chwyciło?
- Maagda! – jeden z mężczyzn donośnie nawoływał. Ruda piękność obróciła się.
A więc Magda…
Za chwilę dołączyli do niej. Byli chyba parę lat starsi ode mnie. Obaj jeszcze bardziej „rasowi” niż Magda. Ich plecaki miały różne dziwne przywieszki. Nosili bardzo opięte spodnie z cienkiej tkaniny. Jakieś kosmiczne polary i goreteksy…
- Skąd wracacie? – spytałem, siląc się na obojętność.
- Z Chłopka.
- Ahaa – kiwnąłem głową. Nie miałem pojęcia o co chodzi – I jak było? – kontynuowałem.
- Nuda… - ziewnął niższy z facetów
- Byliśmy tylko się rozejrzeć. Jutro chcemy iść na Mięgusza – powiedział wyższy. Niższy spojrzał na niego surowo.
- Jarek – daj spokój! To nie jest przesądzone. Może zepsuć się pogoda…
Nie za wiele rozumiałem z tej wymiany zdań. A jednak mi imponowali. Byli tacy „taterniccy”…
Magda delikatnie stąpała po kamieniach oblewanych spokojnymi wodami jeziora. Patrząc pod nogi, podszedłem do niej.
- Pięknie, prawda?
- Ba… Kocham to miejsce – powiedziała, zawzięcie lustrując skałę, która wzbudziła wcześniej mój zachwyt.
- Na co tak patrzysz?
- W ścianie są dwaj goście, których poznaliśmy przedwczoraj. Powinni już kończyć… - odrzekła z troską w głosie.
Stanowczo za mało wiedziałem o górach.
- W tej ścianie? – Wskazałem na urwisko.
- Tak… na Kazalnicy.
Wydawało mi się nieprawdopodobne, by ktoś mógł wspinać się w takim terenie. Nie zdradziłem jednak swojej ignorancji. Mimo wytężania oczu nie zobaczyłem nikogo. Idąc jak wierny pies krok w krok za Magdą, podszedłem z powrotem do jej kolegów i Kazkadera, którzy siedzieli w milczeniu na kamieniach.
- Daras, złaźmy już! – Kazik wyraźnie się nudził.
- Popatrzę jeszcze trochę – zatoczyłem ręką koło. Oparłem się o drewnianą barierkę i spojrzałem znów w kierunku Morskiego Oka. Było ciemnozielone, bardziej „leśne” w charakterze niż Czarny Staw – stalowoszary, ponury i majestatyczny.
Koledzy Magdy czegoś nasłuchiwali… Wtedy usłyszeliśmy warkot.
„Ttttttttttttttttttttttttttt !”
- Śmigłowiec! – rzekła dziewczyna z lekkim niepokojem.
- Tak, ale chyba daleko stąd…
- Nie! Leci tutaj!
Rozmawiali o czymś, czego w ogóle nie byłem w stanie wypatrzyć. Przecież wiem, jak wygląda helikopter. Co jest, do cholery?
Nagle zrozumiałem. Przedmiot, który zbliżał się do nas ze sporą prędkością, był mały, malutki! Przypominał brzęczącą ważkę. Dopiero jego nikczemny rozmiar zdradzał niesamowitą potęgę tych gór.
- Boże… On leci po chłopaków! – zawołała Magda. W jej ślicznych oczach pojawiła się panika. Naraz zupełnie straciła zainteresowanie mną, Kazkaderem i swymi kolegami. W pierwszym odruchu chciała biec pod ścianę, nie bacząc na trudny teren. Jeden z facetów chwycił ją za przegub.
- Stój. Nic nie pomożesz! Stóój!
- Boże…. Magda trzęsła się jak osika.
- Nie wiadomo, o co chodzi… Może nic poważnego. Może to nie oni? – uspokajał dziewczynę niższy gość.
- Marcin! Ty nic nie rozumiesz! Puść mnie – krzycząc do niższego, wyszarpnęła swoją dłoń z uścisku wyższego kolegi – Jarka. Próbował ją objąć – odepchnęła go ze złością. Jarek spojrzał na nią jak zbity pies.
Za dużo wszystkiego naraz… Nie miałem pojęcia, jaki problem mogli mieć ci ludzie w ścianie. To była dla mnie czysta abstrakcja. Równocześnie przyglądałem się obolałemu spojrzeniu Jarka. Dlaczego poczuł się tak dotknięty reakcją Magdy? Tymczasem śmigłowiec – już w rzeczywistym rozmiarze – przeleciał nad naszymi głowami. Ściany skalnego kotła odbiły jazgotliwy dźwięk wirnika. Helikopter zawisł na moment w bezruchu, po czym skierował się w stronę Kazalnicy. Znowu zaczął maleć w oddali, niknąc prawie na tle skał. Niesamowite… ta ściana jest naprawdę ogromna!
Przez najbliższą godzinę mieliśmy okazję obserwować na żywo akcję ratowniczą TOPR-u. Po prawdzie, nie było widać za wiele. Wypadek wydarzył się w szczytowych partiach ściany Kazalnicy – około pół kilometra ponad lustrem wody. Uspokojony przejściem największych trudności, już na „lotnej” asekuracji, jeden ze wspinaczy poślizgnął się, ciągnąc za sobą kolegę. Obaj boleśnie się potłukli. Na szczęście, łącząca ich lina zahaczyła o występ skalny... Dokładną relację z akcji usłyszeliśmy trochę później – już w „Morskim Oku”, dzięki Marcinowi i Jarkowi, którzy mieli jakieś chody w środowisku taternickim. Obyło się zatem bez ofiar. Poobijani wspinacze pozostali na kilkudniowej obserwacji w szpitalu. Mieli masę szczęścia.
Kilkugodzinny pobyt w górskiej scenerii dość znacznie wybił mnie z wcześniejszego rytmu. Schodząc do schroniska i napotykając mętne spojrzenia kolegów – Romana i Norberta – poczułem mieszaninę tkliwości i zażenowania.
- Heeej, Dżalas!!! – zawołał Roman – Co tak długo was nie było? Chętne dupcie czekają! – to mówiąc skinął znacząco głową na grupkę dziewcząt, tłoczących się przy drewnianej ławce.
Byłem trochę wkurzony na kumpla. Po pierwsze, nie lubiłem mojej starej ksywy. Po drugie, schodziłem w nowopoznanym, „eleganckim” towarzystwie Magdy, Marcina i Jarka. Nie chciałem wyjść na jakiegoś ordyna i buraka. Czarę goryczy przelał jednak Kazkader.
- Daruś już wyhaczył sobie lasencję na dzisiaj! – rzekł niezbyt mocno ściszając głos i wskazując wymownie na Magdę, stojącą najwyżej dziesięć metrów dalej. Miałem ochotę go utopić w stawie. Na szczęście dziewczyna nie zwróciła uwagi na debilny tekst Kazika. Żyła jeszcze wciąż sprawą górskiego wypadku. Żyła nią podejrzanie mocno…
Zainstalowaliśmy się w naszym pokoju. Standard był średni. Skrzypiące wyra i wspólna łazienka na korytarzu. To drugie bardzo zresztą odpowiadało moim kumplom… Nie ma to jak koedukacja! „Towary”, wyhaczone przez Norbiego i Romka pochodziły z Kazachstanu. Były z tamtejszej Polonii i mówiły po polsku ze śpiewnym akcentem. Tworzyły jakiś zespół folklorystyczny, zaproszony na wycieczkę po kraju przodków. Były to faktycznie niezłe sztuki. Szczupłe, zgrabne, wysportowane. W dodatku bezpruderyjne. Okryte przymałymi ręczniczkami, spod których co rusz wyglądały fragmenty pośladków i piersi ze śmiechem ustawiały się w kolejce pod prysznic. Wesoło szczebiotały zwłaszcza do Norbiego i Kazkadera – wyfryzowanych i nażelowanych stałych bywalców stołecznych siłowni. Roman miał mniejsze szanse u tych dziewcząt. Nie był może brzydki, ale nieco zaniedbany. Poza tym strasznie jechało od niego etanolem. Jeśli chodzi o mnie… Wciąż nie mogłem się przemóc, by „pójść w tango”. Myślałem o Magdzie, jej kumplach, wypadku w górach i… sam już przestawałem siebie rozumieć. „Darek! Wrzuć luz! Odpuść sobie…” – napominałem się bez przekonania.
Nadchodził wieczór. Okolice jeziora opustoszały. Schroniskowa jadalnia przypominała za to gwarny pub. Podobno zwykle zamykali ją o ósmej, ale tym razem szefowa dała się uprosić silnej grupce imprezowiczów. Strumieniami lało się piwo i przewieziony zza południowej granicy hit sezonu – absynt. Dyskutowano o wszystkim, jednak tematem przewodnim była wspinaczka. Ta prawdziwa – będąca doświadczeniem nielicznych oraz planowana, omawiana, zmyślona… Siedzieliśmy przy trzech zestawionych razem stołach. Norbi, Kaziu, Roman i ja oraz piątka rozradowanych dziewczyn. Czuły się z pewnością (takie sprawiały wrażenie) dowartościowane i rozpieszczone. Chichotaniem witały grubiańskie żarty Kazkadera, obejmowanie w pasie przez Norberta czy gromkie beknięcia Romana. Mnie być może też okazywały zainteresowanie – byłem jednak zajęty rozglądaniem się po sali, w poszukiwaniu…
Jest… Moja „przepompownia”, umiejscowiona w worku osierdziowym zwiększyła obroty ponad normę. W brzuchu pojawiły się niespotykane dawno wibracje. Magda wyglądała przepięknie. Musiała wyjść świeżo spod prysznica. Czar jej rozpuszczonych rudych loków wygiął szyje wszystkim osobnikom płci męskiej. Była ubrana w kraciaste ogrodniczki i obcisłą bawełnianą bluzkę, uwydatniającą jej kształty. Gołe, nieduże i wypielęgnowane stopy spoczywały w słodkich sandałkach. Rozglądała się chwilę. Jeden ze stolików właśnie się zwolnił i tam też udała się wraz ze swoją „strażą przyboczną”. Marcin poszedł zamówić coś w bufecie, kiwając mi po drodze głową. Po chwili zauważyła mnie też Magda. Uśmiechnęła się przyjaźnie, lustrując jednak nasze towarzyszki badawczym wzrokiem. Żartobliwie pogroziła mi palcem. Dlaczego tak zrobiła? Siedziałem jak na szpilkach. Kazkader zauważył, że zmienił się mój wyraz twarzy.
- Oou, Dario… przyszła twoja dupencja! – zauważył kpiąco. Zmroziłem go wzrokiem. Kazachskie dziewczęta jak na komendę odwróciły się, przyglądając się nieufnie „Rudej”. Ach ta kobieca rywalizacja. Wszystkie były piękne, ale moje zainteresowanie budziła tylko Ona…
Wstałem od stołu.
- Przepraszam was na moment – powiedziałem grzecznie.
- Idź, Casanovo! – Roman beknął uprzejmie.
Wolnym krokiem, z niejakim wstydem zbliżyłem się do stolika Magdy i facetów.
- Hej! Jak żyjecie?
- Wporzo – rzucił beznamiętnie Marcin znad szklanki piwa. Chyba nie pierwszego dzisiaj. Sprawiał wrażenie będącego lekko „pod wpływem”.
- A co u ciebie? To znaczy u was? – spytała Magda, wskazując na roześmianą gromadkę i filuternie (znowu!) mrużąc oczy.
- Jest OK. To znajome moich kumpli. Nie chciałem im przeszkadzać – tłumaczyłem się w nieco żenującym stylu.
Magda uśmiechnęła się od ucha do ucha. Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Na pewno byś nie przeszkadzał. Dziewczyn jest pięć, a was czterech. Jeszcze jedna zostałaby bez pary – powiedziała wesoło i chyba trochę kpiarsko.
- Za to u was jest niedobór… - odważyłem się na mały żarcik, natychmiast żałując tych słów.
Jarek spojrzał na mnie lekkim bykiem. To chyba jego czuły punkt. Magda jednak nie zwracała na to uwagi.
- Ja wystarczam obu moim mężczyznom – powiedziała, ostentacyjnie wpatrując się we mnie. Starałem się wytrzymać to spojrzenie. Przegrałem.
Jarek wstał od stołu. Wyglądał na zniesmaczonego naszym mini-flirtem.
- Idę posłuchać jak grają. Pogadajcie sobie – starał się chyba brzmieć luzacko. Na zabudowanej werandzie ktoś dawał zaimprowizowany koncert na gitarze. Dokoła zebrał się już wianuszek słuchaczy.
- Mogę? – spytałem. Nie widząc sprzeciwu usiadłem na miejscu Jarka.
Nagle zadzwoniła komórka. Magda pogrzebała w kieszeni ogrodniczek. Wpatrując się w ekran jakby rozważała, co zrobić…
- Słucham? – zapytała po chwili wahania – …w schronisku – powiedziała – nie… nie ma nikogo. Poczekaj chwileczkę, dobrze? – była trochę zakłopotana. Bez słowa oddaliła się, tłumacząc coś do słuchawki.
Hm…tego nie przewidywałem. Siedziałem naprzeciw milczącego Marcina, nie bardzo wiedząc co zrobić.
- Daj sobie z nią spokój – powiedział nieoczekiwanie.
- Co? – udałem głupiego.
- Nie udawaj głupiego. Mówię o Magdzie. Odpuść ten temat.
- Dlaczego? – byłem osłupiały tym nieoczekiwanym ostrzeżeniem. Marcin wygłosił je lekko bełkotliwym tonem, ale brzmiał niezwykle poważnie.
- Magda ma sporo problemów z… - Marcin zaciął się, szukając słowa.
- Z…?
- No, z facetami. Jest odrobinę niestała w uczuciach, że tak powiem – walił jak obuchem.
Zamilkłem. Bo cóż mógłbym teraz powiedzieć? Zaprzeczyć? Obrazić się na niego?
- Wiesz… ten gościu z Kazalnicy, no, ten który spadł. Poznali się trzy dni temu i…
Nadstawiłem uszu. – I co? – spytałem.
- Wyglądała na mocno… zainteresowaną tym gościem. To jego wypadek ją tak zdołował nad stawem. Jak się tylko dowiedziała, że nic nie jest gościowi, od razu załapała dobry humor. Ot co.
- Stary – pozwoliłem sobie na przyjacielski ton – przecież ty mnie w ogóle nie znasz. Po kiego grzyba opowiadasz mi takie rzeczy? Nie obawiasz się, że…
- Czego miałbym się bać? Dobrze ci z oczu patrzy – czknął Marcin.
„Od razu widać, że słabo mnie zna” – pomyślałem samokrytycznie.
- Słuchaj, Darek. Z Magdą znam się wiele lat. Różnie bywało. Ona ma wyjątkowy wpływ na mężczyzn. Faceci przy niej po prostu głupieją. Chcę oszczędzić jej dalszych problemów, a przy okazji tobie.
- Chyba nie skorzystam z twoich dobrych rad, wuju – odpowiedziałem trochę opryskliwie.
- Jak chcesz. Jest demokracja – Marcin wzruszył ramionami i nieco chwiejnym krokiem udał się do „kółeczka” posłuchać brzdąkającego bluesmana.
Zostałem sam przy stoliku. Z przeciwległego końca sali machał do mnie Kazkader. Znacząco wskazywał na jedną z roześmianych dziewcząt. Szczupła, naturalna blondynka uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Była naprawdę ładna. Trochę zaskoczony, a trochę zniechęcony całą sytuacją z Magdą postanowiłem się odprężyć. Wróciłem do kumpli.
- Daras! Nie odstraszaj tam gości, tylko zajmij się koleżanką. Hik! Chciała, żeby opowiedzieć jej coś o Tatrach. To nasz największy znawca! – Kazik wskazał na mnie. Był już trochę wcięty. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie kusząco. Już miałem wstawić jej jakąś ściemę (bo przecież o Tatrach wiedziałem tyle, że istnieją), gdy zauważyłem że…
Do stolika wróciła Magda. Zauważywszy mnie z daleka wyciągnęła wskazujący palec i bez żenady kiwnęła na mnie!
Przetarłem oczy. Naprawdę to zrobiła?
- Sorry na chwilę – rzuciłem i wstałem od stołu, zostawiając zaskoczoną blondynkę (nie pamiętałem jej imienia) wraz z resztą załogi. Chłopaki wołali coś za mną – nie słuchałem ich. Zameldowałem się przy stoliku Magdy.
- ? – spojrzałem zdziwiony .
- Jak to? Myślałam, że chcesz się ze mną napić? Mam coś dobrego a ty uciekasz?
- Byłem przekonany…że ktoś… - język całkiem mi się poplątał.
- Że kto? I co? Nikogo tu przecież nie ma!
- Taa… A chłopaki? – wskazałem na zasłuchanych w muzykę kolegów Magdy. Jarek zresztą łypał wciąż w moim kierunku.
- Są zajęci. Nie chce mi się słuchać gitary. Chcę słuchać ciebie.
Zmiękły mi nogi. No poważnie. Po prostu zrobiły się jak z waty. Spojrzenie zielonych oczu Magdy miało moc reaktora atomowego. Posłusznie usiadłem obok. Magda wyjęła zza krzesła małą flaszeczkę.
- Co to? – spytałem.
- Słowacki bimber. Przyniosłam go z Wagi. Jeszcze nie próbowany. Będziesz moim królikiem doświadczalnym – spojrzała wymownie a mnie przeszedł silny dreszcz. Omotała mnie jak dziecko.
- Trunek był mocny. Palił gardło. Magda mogła jednak na mnie liczyć. Miałem głowę do alkoholu. Ze zdumieniem spoglądałem, że Ona także. Piła swobodnie, z lekkim uśmieszkiem.
- Nie mam kłopotów z przełykaniem – przekrzywiła głowę, patrząc na mnie – nie waham się użyć słowa – zmysłowo. Jej uwaga była bardzo dwuznaczna. Niech tam zresztą… Właściwie zupełnie jednoznaczna!!! W co ona gra?
Magda wpatrywała się we mnie, przegarniając włosy. W Internecie czytałem, że oznacza to seksualne zainteresowanie facetem. Przyznam, że jej sygnały przestały budzić jakiekolwiek wątpliwości. Rzadko zdarzało mi się wcześniej, by być uwodzonym. W dodatku przez taką kobietę…
- Często jeździsz w góry? – spytała, mrużąc oczy.
W Zakopanem byłem z dziesięć razy. W „prawdziwych” Tatrach – po raz pierwszy. Taka była prawda. Ale można było ją nieco podkręcić…
- Dosyć często – zełgałem bezczelnie.
- Wspinałeś się?
O, nie! To by już nie przeszło…
- Jak na razie nie próbowałem. Myślisz, że warto?
- Masz dobrą sylwetkę – Magda pogładziła mnie po barku. Jej dotyk był tyleż przyjemny co niespodziewany.
- Co masz na myśli? – przełknąłem ślinę.
- Jesteś dobrze zbudowany, ale szczupły. Wspinaczka nie toleruje otyłych.
- A Ty się wspinasz?
- Ja właśnie z tych samych powodów nie daję rady.
Nie mogłem powstrzymać odruchu otaksowania jej wzrokiem.
- I co? – zapytała rozbawiona. Zaczerwieniłem się.
- Jesteś bardzo zgrabna… Masz piękną sylwetkę!
- Darku! Nie chodzi o to, czy nadaję się do łóżka. Wiem że się nadaję! Rozmawialiśmy jednak o wspinaniu…
Zaczynałem się żywcem gotować. Nie miałem już wątpliwości, jak skończy się ten wieczór.
- Co ci zatem przeszkadza we wspinaczce? – indagowałem.
- Biust – wypięła się w moją stronę, ocierając się o mnie piersiami – mam za duże cycki. Ciążą mi w skale. Doprowadzą mnie do zguby! – zachichotała.
„Do ataku” – pomyślałem. „Teraz albo nigdy”.
- Nie wydaje Ci się, że jest tu za głośno? – natarcie rozpocząłem w mało wyszukanym stylu.
- A co? – Magda teatralnie udała zaciekawioną i nachyliła się ku mnie.
- Może byśmy się przespacerowali?
- Do kibelka? – zapytała. Zdębiałem.
- Dlaczego do kibelka???
- Żartuję… - nie byłem jednak pewien czy żartowała.
- Przejdźmy się po dworze.
Magda skrzywiła się. – Wieje – powiedziała. Ale zaraz dodała.
- Może pójdziemy do mnie? Pokażę ci mój pokój…
To niesamowite. Sama pchała się „pod nóż”…
Schody dudniły niemiłosiernie. Magda prowadziła mnie na drugie piętro. Zaskrzypiał klucz. Byliśmy w środku. W skromnie umeblowanym pokoju stały trzy łóżka i jakieś szafki. Walały się trzy rozbebeszone plecaki.
- Darku… - Magda zatrzasnęła drzwi i zbliżyła się do mnie. Nasze usta dzieliły teraz centymetry.
- Tak? – objąłem ją dłońmi w pasie, lekko zahaczając o krągłą pupę.
- Nie będę się z Tobą kochać.
Czy ja myłem dzisiaj uszy? – Coooo? – zapytałem, źle ukrywając zdumienie i (chyba nawet) oburzenie.
- Wiem, że masz na to wielką ochotę… Ale… ja nie sypiam z facetami.
Prawdopodobnie wyczerpałem limit zdębień na kilka lat naprzód.
- Jak to? Ty jesteś…
- Nie. Nie jestem. Źle się wyraziłam. W ogóle z nikim nie sypiam.
- Nie? – spytałem idiotycznie.
- Zachowam dziewictwo dla męża. Ot, takie postanowienie z dawnych lat.
Chciała mnie chyba rozwścieczyć. Może rozśmieszyć? Ale poczułem tylko rezygnację.
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- To… po co mnie nakręcasz? Po co te wszystkie teksty, po cholerę tu przyszliśmy? – pytałem zniesmaczony.
- Nakręcam Cię mimowolnie, bo czuję się podniecona. Bez złych intencji… Bardzo mnie pociągasz. Nie do końca nad tym panuję… Ale nie zmienię zdania.
- Dlaczego mnie tu zwabiłaś?
- Chciałam Ci to wszystko w spokoju powiedzieć. Tak, żebyś mógł się wykrzyczeć.
Była to bardzo dziwna dziewczyna.
- Już rozumiem, o czym mówił Marcin – palnąłem bez zastanowienia. Niestety, jestem debilem.
- A? – Magda popatrzyła z obawą – O czym mówił Ci Marcin…?
Nie było sensu nic ukrywać. Chciałem to z siebie zrzucić.
- Twierdził, że masz kłopoty z facetami. Że jesteś niestała…
Magda zmarszczyła brwi. Usiadła na rozchybotanym krześle.
- Widzę, że zdążyliście się zaprzyjaźnić…
- Ależ skąd! Sam mi to powiedział. Zupełnie nie rozumiem po co? W ogóle nie wiem, co robisz z tymi dwoma kolesiami. Dwóch gości i Ty! Razem w górach, w jednym pokoju. To jakieś chore!!!
- To nie tak…
Ja też usiadłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Ot tak, po prostu. Szczerze, bez zahamowań i kompleksów. Przyznam, że złożoność jej charakteru przytłoczyła mnie wtedy jak cholera. Faceci interesowali się nią już w szkole podstawowej. Uwielbiała ten stan. Kochała błyszczeć, gwiazdować i wywoływać wypieki na chłopięcych twarzach. W późniejszych latach nie tylko wypieki, ale i pierwsze, młodzieńcze erekcje. Postanowienie, że nie odda swego ciała przed ślubem złożyła jako szesnastolatka, w porywie religijnego zapału, który ogarnął ją, gdy jej młodszy brat leżał ciężko chory w szpitalu. Brat cudem wyzdrowiał – ona przyjęła to za dobrą monetę i starała się wytrwać w postanowieniu. Nie było łatwo… Urok jej oblicza i zmysłowa magia ciała czyniły ją obiektem nieustannej adoracji płci przeciwnej. Był czas, że głęboko żałowała swego zobowiązania. Wtedy postanowiła uczynić malutkie ustępstwa na rzecz swych rozszalałych hormonów. Potrzebowała odrobiny luzu, by nie zwariować. „Zezwoliła” sobie więc na drobne, niezobowiązujące flirty z kolegami, nie prowadzące nigdy do kontaktów bliższych, niż głęboki pocałunek, masowanie pleców, czy stóp. Najdalej posunęła się dotychczas na pierwszym roku studiów, kiedy to odziana jedynie w bikini całowała kolegę z roku po nagim, umięśnionym brzuchu. Gdy nieszczęsny delikwent sposobił się do dogłębnej eksploracji jej wdzięków, Magda zreflektowała się i nieomalże z krzykiem uciekła, pozostawiając przyjaciela w stanie głębokiego niedowierzania i jeszcze potężniejszego niespełnienia.
Biologii nie oszukasz. Magda, jak kania dżdżu potrzebowała faceta. W pewnym stopniu przyzwyczaiła się jednak do ograniczonej formy swych kontaktów damsko-męskich. Z czasem przestało jej zależeć na seksualnym spełnieniu, w czym wydatnie pomagały jej ożywione praktyki autoerotyczne. Uzależniła się za to od nieprzytomnych spojrzeń, od głupot, wyczynianych przez wpatrzonych w nią gówniarzy. „Od podciętych żył, od porzuconych dziewczyn i zawalonych egzaminów” – dodawałem w duchu, słuchając jej opowieści. Kontakty, które miały być jedynie namiastką, okazjonalnym zamiennikiem seksu, stały się jej codzienną pasją. W zasadzie nie posiadała przyjaciółek, koleżanek. Cały jej towarzyski świat zaludniony był „czynnikiem męskim”. Faceci, skupieni w jej orszaku dzielili się na tych, którymi się kiedyś interesowała, tych którymi interesuje się obecnie, oraz tych, którzy potencjalnie mogli stać się obiektem jej uczuć. Zasadniczo nikt nie stał na straconej pozycji. Magda potrafiła wyzyskać dla siebie pierwiastek atrakcyjności z każdego, nawet niezbyt przystojnego, czy interesującego samca. Rzeczą jasną było, że przeważająca część z nich – jej wielbicieli liczyła na jakąś chwilę słabości, moment nieuwagi, który pomógłby im rozszarpać pęta jej niewidzialnego pasa cnoty. Magdalena jednak nabrała wprawy i zwykle panowała nad sytuacją.
Z osób, które stały się choćby na moment bohaterami niniejszej opowieści, do grona „ofiar” Madzi zaliczył się już Jarek – bystry chłopak z dobrego domu, świetny student i początkujący taternik. Dziewczyna omotała go swoją siecią w momencie, gdy zaczynał coraz poważniej myśleć o związaniu się na całe życie ze swoją sympatią z liceum – Julią. Co ciekawe, bałamucony zawzięcie Jarosław „formalnie” nigdy swej dziewczyny nie zdradził! Z Julią łączyło go niezwykle udane, urozmaicone życie seksualne. Nieszczęsny młodzieniec wolał jednak przedłożyć nad te rozkosze nieokreśloną i pozbawioną w zasadzie szans spełnienia obietnicę przyszłych uciech w ramionach rudej kusicielki. Julia takiego stanu rzeczy nie zaakceptowała i związała się z kolegą Jarka, Maksem zakochanym w niej platonicznie od kilku lat. Niestety, Maks również znał Magdę…
Marcin – niepoprawny gaduła ze schroniskowej Sali, szczególnie ciężko doświadczył wszetecznego uroku ócz Magdzinych. Był młodzieńcem o wybujałych ambicjach artystycznych. Pisywał udane wiersze i wielce obiecujące opowiadania. Zaczytywał się w filozofach wszelkiej maści, od pogodnych konstatacji św. Franciszka począwszy, skończywszy na przygnębiających odlotach Schopenhauera. Po „przeżuciu” przez Madzię, mógł śledzić już tylko opowiadania erotyczne w sieci, oraz onanizować się przy tandetnych filmach porno, marząc o dotknięciu jej wybujałych piersi. Pił także dużo piwa, wykazując oznaki gadulstwa, którego stałem się mimowolną ofiarą. Potencjalnym, jeszcze nie do końca „zaliczonym” łupem Rudej, mógł stać się również Artur – świetny taternik i alpinista. Po dwóch dniach, spędzonych w jej towarzystwie w Moku, wiedziony chęcią zaimponowania świeżo poznanej Magdzie, wyruszył z kolegą na drogę Długosza i Momatiuka na Kazalnicy. Przeszedł ją w porywającym stylu. Kończąc zasadnicze trudności odetchnął z ulgą, a jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać kuszące obrazki wyuzdanych pozycji, które będą wspólnie praktykować w jego zacisznym schroniskowym pokoiku (nie miał pojęcia o surowym postanowieniu Magdy). Wyobrażenie jej nieziemskich ud, krągłych, gładziutkich pośladków, czy wylewających się z bluzeczek piersi przyprawiało mu skrzydła. Chciał być jak orzeł, jak kondor nie przymierzając… Skacząc z kamienia na kamień o mało nie odleciał do krainy wiecznych łowów. Reszta historii jest dobrze znana.
Teraz przyszła kolej na mnie… Nie chciałbym przechwalać swych osiągnięć, ale dotychczas nie odpuściłem ŻADNEJ dziewczynie. Precyzując, każda którą chciałem mieć, w końcu rozchylała przede mną uda. W szkole średniej byłem prawdziwym zawodowcem w tej dziedzinie – istnym nastoletnim Don Juanem. Zaliczałem wszystko co się rusza, nie dbając o uczucia swoich zdobyczy. Przypuszczalnie złamałem wiele serc, lecz wtedy o to nie dbałem. Później, w następstwie zdarzeń o których jeszcze zapewne napiszę, nieco spuściłem z tonu. Nie wpadłem wprawdzie w ascezę, ale zachowywałem się o wiele spokojniej.
Spokój nie był jednak uczuciem, które było mi w tej chwili najbliższe. Ciągle telepały mną emocje po nieoczekiwanym wyznaniu Magdy. Nie było sensu wychodzić czy trzaskać drzwiami. Jej przypadek był zdaje się nieuleczalny.
- Co robimy? – spytałem wpatrując się w dziewczynę z rezygnacją.
- Może się przejdziemy? – spytała, uśmiechając się niewinnie.
Przystałem na jej propozycję. Pożyczyłem od któregoś z chłopaków (chyba Jarka) kurtkę i zeszliśmy po schodach na dół. Przechodząc obok jadalni stwierdziliśmy, że koncert rozkręcił się na dobre. Wianuszek otaczający bluesmana zgęstniał, śpiewy brzmiały już chóralnie. Do grona słuchaczy dołączyli nawet moi kumple, z kazachskimi dziewczętami na kolanach. Norbert dźwigał aż dwie dziewczyny, które piszczały zadowolone, gładząc go po sztywnej od żelu czuprynie.
Na dworze panowała nieprzenikniona cisza. Księżyc, który dumnie prezentował swą rumianą facjatę oświetlał pięknie stożek Mnicha. Wpatrując się w ten niebywały landszaft kierowaliśmy się w stronę lśniącej toni jeziora. Nie dane nam było jednak zanurzyć dłoni w chłodnych wodach. Schodząc ostrożnie po kamiennych schodkach usłyszeliśmy charakterystycznie brzmiące odgłosy. Na drewnianej ławeczce leżało ciało płci damskiej, z wysoko uniesionymi nogami. Ciało wydawało rozkoszne pomruki, wywołane ingerencją osobnika płci męskiej, który rytmicznie ugniatał wypiętą miednicę kobiety swymi lędźwiami. Ze względu na intensywne światło Księżyca mogliśmy z łatwością dostrzec anatomiczne szczegóły obojga spółkujących. Dziewczyna miała lekko opuszczone spodnie, tak jedynie by odsłonić to co najistotniejsze. Ineksprymable mężczyzny kłębiły się zaś na wysokości jego kostek. Kochankowie wydawali się nie przejmować naszą obecnością. Magda, oddalona o niecałe trzy kroki od miejsca akcji przyglądała się jej przez chwilę z ciekawością. Po chwili odwróciła się na pięcie. Zawróciliśmy, kierując się w stronę „starego schroniska”.

- Nieźle, co? – zapytała Magda.
- Zależy jak dla kogo… - odpowiedziałem z przekąsem.
- Dlaczego?
- Widziałem tą dziewczynę dziś po południu. Chodziła pod rękę z facetem nad Czarnym Stawem.
- Nie tym samym?
- Stawem?
- Facetem…
- Nie. Nie tym samym.
- To faktycznie kiepska sprawa. Tobie się to nie zdarzało? – Magda spytała nieoczekiwanie.
- Ale co? – spytałem, zachodząc w głowę do czego zmierza.
- Zdrada?
- No… raczej… rozumiesz…. Właściwie, po co chcesz to wiedzieć?
- Wcale nie muszę wiedzieć. Miałeś kiedyś kogoś na stałe?
Dziewczyna była rozbrajająca. W dodatku wprawiła mnie w zadumę.
- Miałem… raz. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
Magda pokiwała głową ze zrozumieniem.
Znajdowaliśmy się na pokaźnym asfaltowym placyku, na który kiedyś zajeżdżały autobusy z Zakopanego. Od czasu wstrzymania ruchu kołowego placyk służył jako wątpliwej urody „deptak”. Stały tam również kontenery na śmieci. Dobiegał z nich podejrzany rumor.
- Co to? Menele w sercu Tatr? – zaśmiałem się.
Magda nadstawiła uszu.
- To nie menele… Chodź, idziemy stąd! – pociągnęła mnie za rękę.
Byliśmy zmuszeni przejść zaledwie o kilka kroków od kubłów. Szturchany przez Magdę zauważyłem ciemny, obły kształt, przelewający się przez otwór metalowego pojemnika.
- Co jest? Co to za koleś? – zdziwiłem się głośno. Przystanąłem.
- Ćśśśśśśśśśśśś!!! – syknęła dziewczyna. Było jednak za późno. Obły kształt wyprostował się błyskawicznie, unosząc ku górze zakończone pazurami łapy.
- O ja pierdolę! – prawie narobiłem w gacie. Stałem jak wryty, wsłuchując się w groźne pomruki dobiegające z potężnego cielska.
Niedźwiedź. Grzebał w śmieciach szukając jedzenia, kiedy zakłóciliśmy jego pełen skupienia posiłek. Stanął na dwóch łapach, sposobiąc się prawdopodobnie do ataku. Dalsze wypadki nastąpiły bardzo szybko.
Potwór opadł na cztery łapy, ruszając w naszym kierunku. Ocknąłem się, i rzuciłem do ucieczki, wlokąc za sobą skamieniałą ze strachu Magdę. Nie było łatwo. Dziewczyna przewróciła się.
Zrobiło się gorąco. W ostatniej chwili podniosłem Magdę, zmuszając ją do ucieczki. Bydlę sunęło w naszą stronę, rytmicznie przebierając łapami.
- Tutaaaaj! – wrzasnął ktoś z drugiej strony.
Głos dobiegał z drewnianego domku na obrzeżach placu, tak zwanego „starego schroniska”, które mieściło miejsca noclegowe o niższym standardzie. Nieomal ocierając się o cwałującego za nami zwierza wpadliśmy przez otwarte drzwi, zatrzaskując je za sobą. Byliśmy bezpieczni.
Nieoczekiwane spotkanie z niedźwiedziem zaważyło na przebiegu dalszej części wieczoru (i nie tylko). Zabrałem roztrzęsioną Magdę do wspólnej kuchni, mieszczącej się na parterze budyneczku. Zrobiono nam gorącej herbaty. Położyłem jej głowę na swoich udach i głaskałem po gęstych, rudych włosach. Zapewne zaczęłaby się uspokajać, gdyby nie zbiegowisko, które pojawiło się wokół nas. Zadawano nam dziesiątki pytań o niedźwiedzia. Ktoś narzekał na naszą lekkomyślność. Ciekawe, co niby głupiego zrobiliśmy? Spacerowaliśmy po dworze? Moja wina, że po śmietnikach grasują tu dzikie bestie? Cierpliwie opowiadałem, nieco koloryzując. Na stole pojawił się alkohol… Tymczasem ktoś zadzwonił do głównego schroniska informując o pojawieniu się zwierzęcia. Mieli jakieś sposoby, bo niedźwiedzia szybko przepłoszono. Magda nie chciała jednak za nic wyjść na dwór, by pokonać te kilkadziesiąt metrów dzielących ją od dużego budynku. Postanowiłem nieco ją spoić, by nabrała odwagi. Nie przypuszczałem, że w ten sposób przypadkiem zmienię jej życiową drogę.
Minęła godzina. Wciąż siedzieliśmy w turystycznej kuchni, popijając na przemian herbatę i dostarczoną przez kogoś usłużnego becherovkę. Towarzystwo powoli zaczęło się rozrzedzać. Większość ulotniła się do głównego schroniska, posłuchać wciąż trwających śpiewów. Szefowa schroniska podobno prawie nigdy nie pozwalała na tak długie imprezy. O przygodzie z niedźwiedziem wszyscy już chyba zapomnieli. Mogliśmy znowu pogadać ze sobą.
- Darku… - zaczęła Magda marzycielskim tonem, wpatrując się we mnie intensywnie i trzepocząc rzęsami.
- Hę? – zapytałem krótko.
- W sumie mogę chyba powiedzieć, że uratowałeś mi życie?
- Przesadzasz. Poza tym to ja niechcący sprowokowałem niedźwiedzia.
- Wiem co mówię. Dziękuję… - Magda zbliżyła do mnie twarz i pocałowała mnie w policzek. Pachniała obłędnie i zmysłowo.
- Wydaje mi się, że znam Cię całe życie… - dziewczyna nie skończyła wcale przymilać się do mnie. Wzbudziło to we mnie jednak tylko nieufność. Za wiele się już o niej dowiedziałem.
- Powtórzę tylko: Przesadzasz. Poza tym jesteś trochę pijana.
- Ja? – Magda zabawnie wywróciła oczami – Wcale nie! Chcesz? Zrobię jaskółkę!
Zanim zdążyłem ją powstrzymać, stanęła na jednej nodze i zrobiła piękną jaskółkę, wzbudzając oklaski kilku obecnych jeszcze w pomieszczeniu facetów. Niestety, Magda nie utrzymała długo równowagi i rymsnęła prosto w moje ręce. Pomogłem jej się pozbierać. Oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Jesteś nawalona jak stodoła – utrzymywałem
- Wiem. I co z tego? – spojrzała zaczepnie.
- To, że niedługo przestaniesz kontrolować swoje czyny. Nie wiadomo jak zadziała mieszanka becherovki z tym twoim słowackim bimbrem.
- Powinieneś chyba mieć nadzieję, że zadziała? – Magda była mistrzynią dwuznacznych tekstów.
- Nie mam takiej nadziei. Już wszystko o Tobie wiem.
- Wiesz tyle, ile ci powiedziałam – Magda odrzekła wesołym tonem i zaczęła się kręcić po pomieszczeniu – Ciekawe, co tu tak pusto? – Faktycznie, w tej chwili zostaliśmy sami.
- Poszli słuchać gitary, albo może szukać niedźwiedzia? Byłaś tu kiedyś? – wskazałem ręką dokoła.
- Jasne. To „stare schronisko”. Pochodzi jeszcze z XIX wieku. Kiedyś zawsze tu spałam, kiedy byłam w Moku.
- A ty często jeździsz w góry?
- Od dziecka. Rodzice mnie tym zarazili. Spędzałam każde wakacje na wędrówkach. Potem mieliśmy fajną paczkę w liceum. Jeździliśmy w góry nawet na weekendy.
- W paczce pewnie ty i sami faceci? – żartowałem sobie z niej
- Nooo, tak… Raz byłyśmy we dwie z kumpelą, ale się pokłóciłyśmy.
Magdę wprost nosiło. Nagle usiadła mi na kolanach i przytuliła się do mnie.
- O co chodzi?
- Nic. Świetnie mi z tobą. Po prostu rewelacyjnie.
Spojrzała mi głęboko w oczy.
Miała słodkie usta. Smakowała trochę alkoholem, ale był to przyjemny aromat. Nie wiem, dlaczego się pocałowaliśmy. Obiecywałem sobie, że nie dam się nabrać na jej sztuczki. Ale teraz nie mogłem się już od niej oderwać. Całowała świetnie. Nasze języki toczyły wojnę. Jedną ręką obejmowałem jej plecy, druga bezwiednie zbłądziła w kierunku piersi. Zgodnie z wyznawanymi zasadami, powinna ją odtrącić. Nic takiego jednak nie zrobiła. Pozwoliła mi masować przez cienki materiał koszulki jędrne półkule, nie skrępowane żadnym stanikiem. Koniecznie chciałem poczuć palcami jej skórę. Wsunąłem dłoń przez dekolt. Magda westchnęła… W tym momencie w głowie zapaliła mi się ostrzegawcza żarówka. Zabrałem rękę, zmusiłem dziewczynę do opuszczenia moich kolan i wstałem.
- Co ci się stało? – wydęła usta, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Dziewczyno… Mówisz jedno, potem pozwalasz na drugie… Gubię się w tym. Lepiej już idź!
- Wiem… przegięłam. Sama tego nie rozumiem.
Zrobiło mi się trochę głupio. Spojrzałem na nią nieco przyjaźniej.
- OK. To pewnie ten alkohol. Lepiej chyba, żebyś poszła spać. W tym stanie mogłabyś…
- Jasne.
Naturalnie nie poszła sama. Bała się chodzić po dworze, wszędzie doszukując się śladów niedźwiedzia. Odprowadziłem ją, najpierw do budynku (śpiewy trwały w najlepsze), potem do pokoju. Lekko się zataczając, udała się do łazienki. Obiecałem że na nią zaczekam i ułożę ją do snu. Zaczekałem. Wróciła w uroczej błękitnej piżamie w chmurki. Dziewczyna była naprawdę piękna – skusiłaby nawet nieboszczyka. Usiadła na łóżku, uśmiechając się do mnie. Pogładziłem ją po policzku.
- Pójdę już.
- Zostań ze mną…
Znowu to samo. Chciałem wstać i zakończyć tą psychodramę. Magda zaczęła rozpinać guziki swojej piżamy.
Nie dałem rady. Miała tak niesamowity biust, jakiego w życiu nie widziałem. Przyklęknąłem obok niej, targany sprzecznościami. W podbrzuszu czułem nieznośne mrowienie. Moje spodnie zaczęły pęcznieć, niebezpiecznie napinając się w kroku. Magda dostrzegła to, kładąc na nich swoją dłoń. Wstrząśnięciem ramion zrzuciła koszulę, ukazując niezwykłe, leciutko opalone i delikatne ciało, ozdobione genialnymi piersiami na których czubkach, niczym egzotyczne kwiaty, pyszniły się sterczące sutki. Magda opadła na poduszki, przeciągając się leniwie. Zanim zareagowałem, zgrabnym ruchem uniosła obie nogi i w okamgnieniu pozbyła się spodni. Leżała teraz naga, zmysłowa i zapraszająca. Prawdopodobnie byłem pierwszym mężczyzną, który ją taką oglądał. Kuszącym ruchem zbliżyła do mojej głowy pięknie wyrzeźbioną łydkę. Chłonąłem jej narkotyczny zapach, delektując się gładkością skóry. Całowałem ją, kierując usta ku wewnętrznej stronie uda. Dziewczyna głośno oddychała.
Przerwałem pieszczotę, by gorączkowo pozbyć się ubrań. Zrzuciłem górę, zabierając się za rozpinanie spodni. Magda, prężąc się rozkosznie, wpatrywała się we mnie jak urzeczona.
- Masz piękne ciało – powiedziała.
Zabawne, ale w tej chwili zaciął się rozporek w moich spodniach. Miałem ochotę go rozszarpać, unicestwić, by wydobyć na światło dzienne naprężonego do granic możliwości a. Wysiłki nie zostały uwieńczone sukcesem. Mój pokaźnych rozmiarów członek nigdy nie został zaprezentowany Magdzie.
Co było powodem? Nie mam pojęcia. Nagły impuls, przypływ wyrzutów sumienia, napad przekory, złość że poszło zbyt łatwo? Wiem tylko, że wstałem i zacząłem się z powrotem ubierać. Próbowałem się jednocześnie tłumaczyć. „Nie mogę” – zdaje się tak to brzmiało. Magda próbowała jeszcze obrócić sprawę w żart.
- Przecież widzę że możesz – pokazała moje napięte spodnie.
Nie miałem ochoty żartować.
- Nie rozumiem tego. Magda, nie wiem o co chodzi. Przedstawiłaś się jako Dziewica Orleańska, jako niezłomna dziewczyna z zasadami! Zaczynałem to rozumieć, może nawet akceptować, a teraz…
Magda usiadła na łóżku, podciągając nagie kolana pod brodę. Jej oczy się zaszkliły.
- Nic nie rozumiesz! Właśnie w tym problem, że nic nie rozumiesz!!! – powiedziała rozedrganym głosem.
- A co? Może te teksty o unikaniu seksu były zmyślone? Może to taki wabik na podkręcenie atmosfery? – atakowałem ją bez pardonu.
- Nie!!! Wszystko było prawdą!!!
- To nie wiem, co ja tu robię!?
- Nie wiesz, bo jesteś idiotą! Niedomyślnym idiotą. W takim razie wyjdź stąd od razu!
- Wciąż nie rozumiem…
- Nic ci już nie powiem. Wynocha!!! – krzyknęła histerycznie, zanosząc się od płaczu.
Wyszedłem.
Przekraczając próg jej pokoju, ku swemu zdziwieniu poczułem ulgę. Miałem wrażenie, że epizod z Magdą trwał tydzień, dwa, może dłużej. A poznałem ją przecież około czwartej po południu! Co właściwie zaszło między nami? Kim była? Co w rzeczywistości poczuła? Na te pytania nigdy nie poznałem odpowiedzi. Poszedłem do swego pokoju, marząc o uwolnieniu się od toksycznych myśli. Nie mogłem jednak zmrużyć oczu. Musiałem odreagować gęsty od przeżyć wieczór. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Przechodząc obok trwającej w najlepsze imprezy zauważyłem machających mi wesoło kumpli oraz… Magdę. Jednak pokonała roztrzęsienie. Z zamglonym spojrzeniem, w wydekoltowanej bluzce roztaczała swój urok i wsłuchiwała się w tęskne zawodzenie gitary.
Polegając na migotliwym światełku pożyczonej od Kazkadera lampki – czołówki ruszyłem na nocną przechadzkę wokół jeziora. Morskie Oko czerniło się posępnie, uwodząc i nieco przerażając swym majestatem. Marsz po kamieniach przy niemal całkowitym braku widoczności był sporym ryzykiem, jednak chciałem je podjąć. Nie miałbym nic przeciwko nawet ponownemu spotkaniu z niedźwiedziem. Wszystko, by się rozluźnić, by zapomnieć o całej tej głupiej sytuacji. W przebłyskach rozsądku tłumaczyłem sobie, że na mój stan ma wpływ również niemała porcja spożytego alkoholu z nieznanego źródła. Krok zachowywałem prosty, ale kto wie, jakie spustoszenie poczynił etanol w moich szarych komórkach? Mniejsza zresztą. Spójrzmy raczej, jak piękny jest świat!
Wierny satelita Ziemi oświetlał otoczenie obu stawów równym blaskiem. Odróżnić można było wszystkie wierzchołki. Nazwy części z nich znałem – czułem się już z nimi na swój sposób zżyty. Inne planowałem dopiero oswoić. Kto wie, może nawet zasiąść na nich w przyszłości? Mięguszowiecki Szczyt Wielki – górujący nad okolicą niczym dumny wódz, Mnich – jak przyboczny mag o posępnym, kościstym obliczu, swawolny i nieujeżdżony Żabi Koń, przykute łańcuchem do cywilizacji Rysy… A to przecież tylko początek, początek wielkiej przygody!
- - -
Oho… słońca dzisiaj nie będzie. Znad Courmayeur nadciągają stalowosine chmurzyska, zapowiadające emocje i nieplanowane biwaki dla moich towarzyszy. Drażniła mnie niemoc, spowodowana fatalną kontuzją sprzed dwóch dni. Chciałbym wybiec im naprzeciw, wskazać drogę… Na pewno sobie poradzą. Nasz wyjazd dobiega końca. To były piękne dni. Północna Petit Dru, grań Peuterey, Brouillard… Jak na człowieka, którego w pierwszym dniu w górach o mało nie zeżarł niedźwiedź – menel, zaszedłem zadziwiająco wysoko.
Interesuje Was, co się stało z Magdą? Opowiem, chociaż całkowicie straciłem do niej skłonność po tym co przypadkiem zobaczyłem w schroniskowym kiblu, po powrocie z wieczornej wędrówki wokół stawu. Opierając wypielęgnowane dłonie na skrzyni przeciekającego dolnopłuku, z lekko rozstawionymi nogami, przyjmowała do swego dziewiczego wnętrza sztywnego niczym dębowy kołek członka… mego serdecznego kolegi Norberta, którego lśniące żelem włosy przyciągały magnetycznie dziewczęta i kobiety wszelkiego autoramentu. Norbi pchał i wiercił, zadając niewątpliwą rozkosz mej niedoszłej kochance. Może wyobrażała sobie to inaczej, może atłasową pościel, kadzidła i świece? Niestety, rzeczywistość była przyziemna, przaśna i cuchnąca lizolem. Dziewictwo odeszło bezpowrotnie, podobnie jak plany zamążpójścia w czystości. Nie od dziś wiadomo, że alkohol (a zwłaszcza słowacki bimber) ma moc zawracania rzek i obalania ustrojów. Czymże są zatem życiowe postanowienia filigranowego dziewczęcia? Oddała się Norbiemu – niech nie żałuje, mogła trafić gorzej. Przynajmniej przystojny, czysty i zdrowy. Łakomym wzrokiem pochłaniała ją wszak większość schroniskowych grubasów, łysoli i innych brzydali.
Z tego co wiem (nie pamiętam skąd), Magda wróciła „po tym wszystkim” do swego chłopca, którego miała (a jakże) w Krakowie, by dalej grać rolę niezłomnej. Po licznych przygodach, które zdarzyły się w międzyczasie wyszła za niego za mąż i podobno mają się znakomicie.
KONIEC
Polecamy:
sex filmy
sex
filmy porno
sex
darmowe filmy porno
SEX
darmowe porno
filmy erotyczne
sex znajomi
wilgotne panienki
szpareczki dupeczki
sex turystyka
sex opowiadania
cipeczka
opowiadania ero
darmowe panienki
sex zabawy
sex kaprysy