wtorek, 27 października 2009

Moje urodziny część 3

Gdy nareszcie dotarliśmy do klubu napotkaliśmy to, czego w sumie mogliśmy się spodziewać. Ludzie, masa ludzi! Rozbawiona starsza i młodsza młodzież w dużych ilościach wyległa nawet przed sam budynek. Zabawa trwała już na całego. Ktoś z kimś głośno rozmawiał pijąc nie pierwsze już zapewne piwo, jakaś para całowała się ostro nie zważając na innych, obok przemieszane męsko- damskie grono usilnie starało się udowodnić sobie i innym, że znają jakiś utwór i że potrafią śpiewać, inni… sam już nawet nie pamiętam, co ci wszyscy ludzie robili. Zresztą moja uwaga poświęcona była tylko jednej osobie, mojej Oli… Mojej dziewczynie, którą przed chwilą pozwoliłem… posunąć na moich oczach… w miejscu publicznym… obcemu facetowi… Wciąż byłem pod wrażeniem niedawnych wydarzeń. Wciąż podniecony i wciąż pod wrażeniem zachowania Oli wtedy…
Jej pełnego oddania… Rozkoszy jaką przeżyła…
Przez chwilę po tym wszystkim bałem się, jak zareaguje. Co powie, jak się zachowa, co, choćby jednym spojrzeniem, przekaże mi. Zaskoczenie było zupełne. Ola zachowywała się jakby nigdy nic, ba!, podziękowała mi nawet przecież! Czyżby… to, co się stało w tramwaju nie było tylko moim marzeniem? Może przypadkiem odkryłem i spełniłem Jej ukryte pragnienie? A może to tylko wypity alkohol tak na Nią wpłynął? Zawsze miała słabą głowę… Może dotrze to wszystko do Niej dopiero jutro i jutro… poniosę straszne konsekwencje tego czynu?
Więcej takich myśli kłębiło się po mojej głowie gdy zmierzaliśmy do drzwi klubu. Po drodze z przyjemnością i satysfakcją stwierdziłem, że moja partnerka przyciąga wzrok niejednego faceta. Sam chętnie puściłem ją trochę przodem, by idąc pożerać wzrokiem Jej pośladki, dotykać spojrzeniem nóżki, w myślach rozbierać całą… Gdy byliśmy już blisko wejścia zauważyłem, że rozwiązało mi się sznurowadło. Automatycznie schyliłem się by je zawiązać. Ola nie zauważyła tego i raźno podążała dalej. Będąc wciąż w pozycji klęczącej widziałem, jak dochodzi już do wejścia. Stało przy nim dwóch rosłych ochroniarzy. Byłem przekonany, że przepuszczą Olę bez żadnych problemów. Wszak jest dziewczyną, One z definicji nie wnoszą na imprezy żadnego alkoholu. Moja dziewczyna przystanęła jednak przed nimi. Nawiązała się dyskusja… Zaintrygowany podszedłem bliżej. Usłyszałem nareszcie o czym rozmawiają…
- Naprawdę nie sprawdzą mnie panowie? A co jeśli wnoszę coś na salę? Narkotyki, ostre przedmioty?- nie dawała za wygraną moja dziewczyna
- Wybacz bezpośredniość ale raczej nie miałabyś gdzie ich schować…- odpowiedział najbardziej rezolutny z nich taksując Olę wzrokiem
- Taki jesteś pewien?- moja dziewczyna schyliła się wyraźnie eksponując przez powstały duży dekolt swoje piersi- Ciało kobiety posiada miejsca w które sporo można… wcisnąć…
Ochroniarze zarechotali głośno a ja osłupiałem. Co Ona robi? Po co ta prowokacja?
- Skoro tak mówisz… Nie pozostaje mi nic innego jak Cię obszukać!- stwierdził rzeczowo Jej rozmówca podchodząc.
Widziałem to z pewnego oddalenia, raptem kilka metrów. Obserwowałem jak Ola staje przy ścianie tyłem do ochroniarza i rozkłada ręce. Ten bezceremonialnie kładzie dłonie na Jej talii. Następnie przesuwa je wolno pod piersi…
-Tu nic nie ma…-mówi głośno pewnym głosem-…ale musimy sprawdzić Cię całą… Myślę, że skrywasz niejedną ciekawą rzecz…
Jego dłonie powędrowały wyżej… Zatoczyły kilka wolnych kółek, po każdym okrążeniu będąc coraz bliżej biustu mojej partnerki… W końcu ochroniarz wstrzymał swój masaż i jedną dłonią przykrył dużą półkulę, cudownie rysującą się spod opiętego materiału…
- O!- wykrzyknął sztucznie zdziwiony- A co my tu mamy? Tak jak mówiłem- bardzo interesujące… Muszę to dokładnie sprawdzić…
Jego dłoń ścisnęła mocniej pierś Oli. Zaczął ugniatać ją, nie bardzo mocno, ale stanowczo. Nawet z oddalenia widziałem, że Jej się to podoba. Schyliła niżej głowę, oddychała głośniej, głęboko. Na pewno była podniecona…
- Ale przyznaj sama- skrywasz coś więcej?- zagaił mężczyzna gdy jego druga dłoń rozpoczęła wędrówkę ku górze i szybko spoczęła na drugiej piersi- Jak zwykle miałem rację!
Teraz już cały biust mojej dziewczyny poddany był pieszczotom. Ochroniarz musiał znać się na rzeczy, rozpalał Olę fachowo, niespiesznie ale pewnie. Gdy jego dłonie tańczyły na Jej boskich cycuszkach przybliżył się do Niej i wyszeptał głośno do ucha:
- Teraz będę musiał dokładnie się upewnić, że to nic groźnego. Nie mogę tego stwierdzić przez koszulkę. Rozumiesz co to oznacza?
- Tak… rozumiem… sprawdź….-odpowiedziała przerywanym głosem Ola. Miała przymknięte oczy, twarz już lekko czerwoną…
Postawny mężczyzna szybko wsunął ręce pod Jej koszulkę. Tym razem nie bawiąc się już dłużej pewnym ruchem chwycił Jej nagie cycki. Był teraz mniej delikatny, widać i on bardzo się podniecił. Ściskał je mocno, miętosił, łapczywie tarmosił sutki, ugniatał i masował na zmianę.
- Miałaś rację- zaczął mówić nie przestając brutalnie obchodzić się z biustem Oli- dziewczyny też mogą wnosić na salę niebezpieczne przedmioty… Niebezpieczne na przykład dla zaręczonych facetów… Boże! Chciałbym, żeby moja kobieta miała takie piersi!
Ola westchnęła głośno. Nie wiem czy sprawił to ten nie pierwszorzędny komplement, czy pieszczoty jakim poddawany był Jej biust, czy fakt, że Jej „oprawca” niebawem zapewne będzie brał ślub. Może to tym bardziej Ją kręciło?
W końcu usłyszałem coś, co do końca wprawiło mnie w osłupienie. Jej szept, bardzo głośny i zdecydowany, pełen namiętności i pożądania szept mojej dziewczyny:
- Zerżnij mnie… Gdzieś tu, obok klubu, zerżnij…
Ochroniarz bez zastanowienia wyciągnął dłonie spod Jej koszulki, chwycił za rękę i zaczął prowadzić szybko gdzieś w ciemność, za klub, w stronę jakiegoś starego, niskiego, opuszczonego budynku.
Podążyłem za nimi. Nie miałem zamiaru interweniować. Chciałem to tylko widzieć. Widzieć, jak moja dziewczyna tym razem całkowicie świadomie i po swojej decyzji mnie zdradza.
Gdybym nie widział gdzie idą, trafiłbym tam po odgłosach. Ola nie jęczała, Ola krzyczała głośno. Obserwowałem przez okno. Światło księżyca idealnie oświetlało rozgrywającą się przy ścianie scenę. Opartą o nią dziewczynę z opuszczoną spódniczką i podciągniętą do góry tak by obnażyć piersi koszulką i stojącego za Nią mężczyznę, trochę śmiesznie wyglądającego bez spodni a w skarpetkach, posuwającego Ją zdecydowanie. Jego ruchy były szybkie i głębokie zarazem. Rękami błądził po Jej ciele, najwięcej uwagi poświęcając piersiom. Trwało to bardzo długo…
Byłem bardzo podniecony. Czy zazdrosny? W tą szaloną noc… chyba nie. Raz czy dwa pomyślałem by opuścić spodnie i zrobić sobie dobrze. Ale nie- wolałem poczekać aż ochroniarz skończy. I wtedy samemu zająć się tą boską dziewczyną, którą miałem tego wieczoru dopiero raz, a która już trzy razy zdążyła się w tym czasie kochać…

Paulina Bonaparte

17 listopada ( roku V Republiki) 1797 r. Paryż. Dom dyrektora Barrasa.

W domu członka Dyrektoriatu Barrasa zgromadziła się cała ówczesna elita będąca u władzy , aby świętować sukces odniesiony przez młodego generała Bonaparte i podpisanie korzystnego dla Republiki pokoju w Campo Formio. A więc na przyjęciu tym nie mogło zabraknąć oczywiście bohatera wieczoru 28-letniego generała Bonaparte oraz całej jego rodziny złożonej z licznych braci i sióstr.
Byli obecni również zasłużeni generałowie walk we Włoszech- Massena i Augereau. Poza licznymi przedstawicielami władz cywilnych zostali zaproszeni również liczni młodsi oficerowie. Wśród nich znajdował się 25-letni pułkownik Geraud- Christophe-Michel Duroc jeden z ulubieńców przyszłego cesarza Napoleona. Swój wysoki stopień zawdzięczał nie tyle talentom militarnym co sympatii Bonapartego i swojej znakomitej elokwencji i staroszlacheckiemu wychowaniu. Był on istnym lwem salonów, pożeraczem kobiecych serc. Słynął on wśród paryżanek opinia pięknego młodzieńca który umiał korzystać ze swych wdzięków . Podczas włoskich wojaży u boku Bonapartego często zdarzało się, że to same piękne seniority wpadały mu do łóżka z własnej inicjatywy. Będąc na tym balu spodziewał się, że znów rankiem obudzi się u boku pięknej mieszczanki lecz nie śmiał przypuszczać przez kogo zostanie złowiony tym razem.
…………………………………………………………………………………………………
17- letnia Paulina Bonaparte siostra wschodzącej gwiazdy armii republikańskiej. Piękna, kapryśna, wyniosła o wybujałym temperamencie. Uwielbiał kiedy wszystkie spojrzenia paryskiej młodzieży kierowały się na nią i tylko na nią, a nie na jej brzydkie siostry. W końcu była kwiatem korsykańskiej rodziny. Cieszyła się od czasu sławy swego brata sporym powodzeniem i lubiła z niego korzystać. Tego dnia na balu po raz pierwszy spotkała bliskiego współpracownika swego brata- pięknego młodzieńca Duroca.
Gdy tylko go zobaczyła poczuła, że musi go mieć, musi go dzisiaj w sobie poczuć. Jedno jego spojrzenie rozpaliło w niej ogień pożądania. Czuła, że nie spocznie dopóki go nie uwiedzie. Tak uwiedzie- ona uwielbiała uwodzić i wodzić na pokuszenie, a on uwielbiał być uwodzonym i deprawowanym.
…………………………………………………………………………………………………
Przechadzając się w tłumie znalazł się w końcu obok Bonapartego swojego bożyszcza i wtedy ją zobaczył. Mogła mieć około 18 lat. Jej twarz była perfekcyjnym owalem, otoczonym złotymi lokami. Cera jej wydawała się szalenie delikatna i aksamitna. A jej oczy- ach jej oczy miały lazurowy odcień i tak cudownie filuternie się mrużyły, że z trudem opanował się żeby na głos nie wypowiedzieć swego zachwytu nad tym aniołem do prawdy cudownym boskim stworzeniem.
Pół godziny później czekał na nią przy sadzawce w ogrodzie Barrasa , stojąc samotnie pod drzewem.
Przy wzajemnej prezentacji zamienili ze sobą zaledwie kilka nic nieznaczących słów, ale ich oczy się spotkały i Duroc wiedział, że go odnajdzie. Jego przypuszczenie, niewątpliwie bezczelne i aroganckie, okazało się prawdziwe. Czekał nie dłużej niż pięć minut, kiedy nadeszła w towarzystwie swojej siostry Karoliny udając, że jest głęboko pochłonięta prowadzoną z nią rozmową. Przeszły obok racząc go jedynie przelotnymi spojrzeniami. Jednak już w chwile potem Karolina zagrawszy do końca role przyzwoitki odeszła, a Paulina zawróciła rzuciła się w ramiona Duroca.
- Jesteś piękny, piękny- szeptała do niego miękko, dotykając aksamitnymi ustami jego policzków i gładząc go wsuniętymi pod klapy munduru dłońmi.
- Och cherie jesteś cudowna- szeptał jej namiętnie w jej małe uszko.
Niecierpliwie rozpinał sznurki z tyłu jej sukni, aby dostać się do jej boskich pleców. Serce biło mu jak oszalałe- „ o to ją miał piękna i lubieżną siostrę tego małego Korsykanina, ach tak zerżnie ją ,tak tuż pod nosem jej całej rodziny”- z podniecenia i z ryzyka, które wywołała ta sytuacja. Całowali się namiętnie, aż sięgnęła w dół aby dotknąć jego wyprężonej przez spodnie lancy. Nie mógł już wytrzymać i sam uwolnił swoją męskość i wślizgnął się językiem do jej mokrych ust, gdy objęła palcami jego nabrzmiałego fallusa. Zaczęła go pieścić obiema rękami. Przy każdym jej dotyku doświadczał rozkosznych zawrotów głowy.
- Ach mon cherie, je t’adore – jęczał z trudem zachowując nad sobą kontrole, gdy wyjęła ze spodni jego męskość, ściskając ją mocno jedną ręką i chwytając drugą za jadra.
- Ktoś nas może zobaczyć- wyjęczał- W pobliżu jest cała twoja rodzina, chyba nie chcesz skandalu mon cherie.
Przez jej ramie widział przechadzającego się Napoleona zawzięcie dyskutującego z Carnotem w odległości zaledwie 20 metrów od drzewa. Nie puszczając jego fallusa zaczęła go prowadzić, skradając się za drzewami, aż za sadzawkę. Tam znaleźli mała szopę, służącą pachołkom za składowisko narzędzi. Z braku czegokolwiek lepszego Paulina usadziła Duroca na stosie siana pod którym znajdowały się rozliczne narzędzia które umożliwiały mu zajęcie wygodnej pozycji. W tej sytuacji rozchylił nogi podciągając kolana do góry. Paulina nie wahała się ani chwile, opadła na kolana i zaczęła ciągnąć , pieścić, lizać i ssać jego a.
Była spragniona męskiego nasienia i było to widać po szaleńczych ruchach jej głowy. Tak atakowany kutas Duroca nie mógł wytrzymać długo i wystrzelił niczym z armaty ogromna dawką spermy, wprost w jej nienasycone i spragnione usteczka małej diablicy. Lecz ku jej zdziwieniu kutas Duroca wcale nie zaczął mdleć wręcz przeciwnie prężył się dumnie niczym do apelu czekając na dalsze rozkazy. Paulina nie dała mu długo czekać. Nie zastanawiając się wiele podniosła sukienkę, zbliżyła się i siadła mu na udach. Potem przechyliła się tak, aby Duroc mógł rozwiązać poły jej sukni. Jego oczom ukazał się przepiękny widok małych, ale jakże jędrnych i z jakże sterczącymi sutkami piersi. Pomimo ciemności patrzył z nieustającym zachwytem w twarz Pauliny. Powtarzając, że uwielbia ja do szaleństwa, dotykał koniuszkami palców delikatnych pąków jej piersi, czując jak rosną jeszcze bardziej.
- Cheri, cheri! – wzdychała- Jesteś czarujący.
Wyprężył się do przodu, aby ssać koniuszki jej aksamitnych piersi, dumny, że słyszy jej ciche westchnienia rozkoszy i czuje, jak jej ręka coraz szybciej zaczyna pieścić jego penisa. Dotknął ciepłej skóry jej ud tuż nad pończochami i jej nogi rozchyliły się jeszcze bardziej. Jakież było jego zdziwienie kiedy spostrzegł brak bielizny, ale jego zdziwienie szybko przerodziło się w zachwyt kiedy ujrzał jej piękna brzoskwinkę. Łzy szczerego wzruszenia popłynęły z jego oczu widząc taką małą piękność.
- Och, muszę cię mieć!- wykrzyknęła- Muszę!
W następnej chwili zeszła z niego, odwróciła się do niego tyłem, wypuszczając z rąk twardego jak stal fallusa. Podniosła sukienkę aż do pasa, po czym uklękła przed nim na trawie.
- Cheri- szepnęła, odwracając do niego głowę i stając na czworakach.
Lecz Duroc miał lepszy pomysł jak zadowolić swoja bogdankę.
Z entuzjazmem opadł tuż za nią na kolana i rozchylił delikatnie jej pośladki eksponując w pełni jej różowiutką cipeczkę. Pomimo panujących ciemności dostrzegł między jej udami drogę prowadzącą do tego otoczonymi złotymi, pięknie kręconymi loczkami skarbu. A potem, potem wpadł w istną cudowną ekstazę przypadając do jej różowych warg, wnikając wibrującym językiem coraz głębiej i głębiej, aż dotarł do jej łechtaczki. Zaczął ja namiętnie lizać spijając przy tym jej soki rozkoszy. Żeby wzmóc jej doznania zaczął wnikać jednym , potem dwoma aż w końcu trzema palcami wgłęb jej brzoskwinki. A ona, ona wiła się na trawie w tej niewygodnej pozycji z rozkoszy. Z pewnością teraz jej krzyki i głośne jęki było słychać w całym ogrodzie.
Nie namyślając się długo Duroc żądny wniknięcia do jej myszki przeczuwając, że ktoś może zniweczyć ich rozkosz…. Chwycił ją mocno za uda i wychylił się do przodu, wnikając do jej ciepłej groty. Delikatny ucisk jej ciasnej cipeczki był tak podniecający, że zaczął w nią uderzać jak oszalały. Paulina zaparła się rękami, aby wytrzymać jego napór, jęcząc i wzdychając z podniecenia.
- Paulino ah mon cherie , je t’adore!- powtarzał niewyrażnie, gdy uniosła pośladki przyjmując szalone uderzenia jego lancy.
Otworzyła się zupełnie, wciągając go coraz głębiej, tak jak gdyby chciała go połknąć całego swoją niewinną i małą częscią swego rozpustnego ciała.
Szalone podniecenie, które stało się ich udziałem, doprowadziło do szybkiego końca. Ich zmęczone i zaspokojone ciała poczuły gwałtowną ulgę.
Duroc słysząc nadbiegających ludzi nie dbając o swą kochankę czym prędzej uciekł tylną furtką z szopy.
Do szopy wpadł sam dyrektor i gospodarz balu Barras oraz zaniepokojony nieobecnością siostry Bonaparte. Jakież było ich zdziwienie kiedy ujrzeli rozkraczoną przed nimi na wpółprzytomną z doznanej rozkoszy Paulinę eksponującą na dodatek pełnie swych wdzięków. „Czyż nie wygląda rozkosznie i rozpustnie?”- pomyśleli obaj „wybawiciele”….

Moko

Moi przyjaciele wyszli o trzeciej nad ranem. Muszą wyprzedzić pierwsze promienie słońca. Gdy łuna rozświetli powierzchnię lodospadu oni będą już brzęczeć żelastwem, pokonując kolejne przewieszki w pewnym, skalnym terenie. Ja muszę zostać, ale za nic nie mogę zasnąć. Gramoląc się i przeklinając usztywnioną nogę siadam przy niewygodnym stoliku, wyciągając z plecaka długopis i zmięty brulion. Czy przypomnę sobie, kim wtedy byłem? Czy nie zabrzmię fałszywie?
- - -
„Ttttttttttttttttttttt” – jednostajny i niezbyt donośny dźwięk śmigłowca przeszywał ostre i rześkie powietrze w Dolinie Rybiego Potoku. Stałem wtedy przy barierce z ledwo okorowanych świerkowych bali, gapiąc się intensywnie w ciemnozieloną toń Morskiego Oka. Powierzchnia stawu łudząco przypominała zwierciadło. Jej spokoju nie mąciła żadna fala. Nie siedział na niej choćby malutki ptaszek, mogący zakłócić majestat cudu przyrody. Wewnętrzny głos mojej duszy, nienawykłej do egzaltacji i uniesień zerwał się z postronka i burzył odwieczny komfort bezmyślności, w którym żyłem. Wytrącał mnie z równowagi i złośliwie spychał z bezwiednie obranej ścieżki.
W Zakopanem byłem od tygodnia, ale czym jest Zakopane? Warszawą-bis, przeniesioną w podhalańskie realia. Targowiskiem próżności, dwudziestoczterogodzinnym centrum zdradzania żon i mężów. Zawiesiną smogu z przydomowych kotłowni, opalanych drewnem, węglem i Bóg wie czym jeszcze. Tydzień spędzony w tym miejscu pogorszył stan mojej wątroby, napchał kieszenie mych góralskich gospodarzy i wzbudził zadumę nad fenomenem „przyjaźni” mojej i moich kumpli ze studiów.
Było nas czterech. Kaziu zwany Kazkaderem, Roman, co rzadko chodził trzeźwy, Norbert – żelowy książę i ja. Dariusz. Wielbiciel damskich pępków o chuligańskiej przeszłości. Uczyliśmy się wspólnie na drugim roku „Prywatnej Szkoły Biznesu” w stolicy. Teraz zamierzaliśmy dać upust młodzieńczym chuciom. Dlaczego Tatry? Bo Tatry są zajebiste. W skali wrześniowej zajebistości wyprzedzały Sopot – bo za zimny, zbyt pusty o tej porze, dystansowały Mikołajki – bo za zimne i za mało zajebiste. Owszem, ustępowały Amsterdamowi czy Ibizie – bardziej zajebistym, lecz wyraźnie droższym miejscom. Ale wystarczały. Były zawsze gwarne, obiecywały tłok w dyskotekach i rozkoszny smrodek na Krupówkach. Mamiły wizją zgrabnych dupci opiętych biodróweczkami, oraz szaleńczych kuligów w reglowych dolinkach. Zaraz… kuligów? We wrześniu? – Przepraszam. Taką wizją karmił się tylko Roman – „piwosz i narkoman” mój oderwany od wszelkich realiów kolega.
Po tygodniu spędzonym naprzemiennie: na balangach i dogorywaniu, w pubach, sklepach monopolowych i pomiędzy nogami przygodnie poznanych dziewcząt, miałem dosyć. Czy to normalne, pytałem kumpli, że nawet nie liznęliśmy gór? – Przecież widzisz – pokazywali szlachetny kontur „Śpiącego Rycerza”, ze stalowym krzyżem wbitym w środek czoła. Nie. Nie o to mi chodziło. „Panowie. Spierdalamy z tej śmierdzącej meliny i ruszamy na szlak!” – apelowałem. Nie wydawali się specjalnie przekonani. Złamałem ich dopiero obietnicą „dużej ilości chętnych towarów” z której słynęło (według mojej wersji) Morskie Oko.
„A więc w góry, miły bracie! Tam przygoda czeka na cię!” – ruszyliśmy w mozolną wędrówkę, na niebotyczną wysokość 1300 z hakiem, na której leżał nasz narodowy symbol. Trudy podróży polegały głównie na niemożebnym ścisku w góralskim busie. Myśleliście, że szliśmy pieszo? „Szkoda butów” - powiedział Kazkader, z dumą świecąc nowiutkimi Pumami. „A ja zjebany jestem” – dodał Roman. Nie dziwota. Zawsze był zjebany. Norbert nic nie mówił, tylko z wyrazem zamyślenia na twarzy gładził swoje pokryte toną żelu włosy. Byliśmy przekonani, że z fasonem zajedziemy pod samo jezioro, gdzie z miejsca rzucimy się na hoże góralki. Niestety. Ostatni przystanek – Palenica Białczańska. O, losie okrutny! Nikt nie raczył powiedzieć, że końcowe dziewięć kilometrów trzeba pokonać zawzięcie przebierając nogami.
Do celu dotarliśmy w obiadowej porze. „Ooo, kurwa!” – Znużony Norbi rozdziawił gębę, wpatrując się w olbrzymią górę, odbijającą się w jeziorze. Była groźna, imponująca… Nie mogłem oderwać wzroku od granatowych turni i złomów, upstrzonych gdzieniegdzie brudnobiałymi cętkami zeszłorocznego śniegu. Nie miałem (jeszcze) pojęcia, jak nazywa się ten olbrzym, ale coś nowego we mnie zakiełkowało.
Przepychając się w kolejce do recepcji, błogosławiłem swoją przezorność, która kazała mi dokonać rezerwacji. Wczoraj – taki news przekazywano sobie gorączkowo w korytarzu – było jeszcze pusto, ale na dziś zwaliło się mnóstwo gości. W oczekującym tłumie cały przekrój społeczeństwa. Starsza pani z wnuczkiem, żylasty dziadek w kraciastej koszuli, kwadrat w łańcuchu z uwieszoną na ramieniu blondi, brzydka Angielka… Kumple na razie cieszyli michy. W tłumku przed schroniskiem dostrzegli sporą ilość „towarów” przedniej marki. Nie bacząc na konwenanse, podniesionym głosem wymieniali spostrzeżenia na temat ich piersi, nóg i tyłków. Nie… nie powiem, że byłem święty. Kobiece ciało to dla mnie wielki fetysz. Ale na razie nie chciałem o tym myśleć. Każdym zakamarkiem skóry chłonąłem specyficzną atmosferę tego miejsca.
Po obiedzie zaplanowaliśmy wybrać się wyżej. Kazkader zaproponował wyprawę na górę, która dominowała nad stawem.
- Na Giewont? Pojebało cię? Za wysoko… – zmulonym głosem zaprotestował Roman.
- Romulus – zacząłem z wyższością w głosie – to Mieguszowiecki Szczyt, tłuku! – rzekłem uczenie, robiąc zresztą błąd w nazwie wierzchołka.
Roman beknął uprzejmie.
- Chuj! Gówno mnie to. Tak wysoko nie idę.
Z wykazu odległości i „czasów przejść” poszczególnych szlaków wynikało, że aby wrócić przed zmrokiem, mogliśmy myśleć najwyżej o wyprawie nad położony nieopodal Czarny Staw. Koledzy niechętnie powlekli się za mną.
Nad Czarny Staw Mięguszowiecki dotarliśmy tylko we dwóch. Roman z Norbertem odpadli w przedbiegach, skupiając się na bajerowaniu spacerujących wokół jeziora laseczek. Kazkader, który zdecydował się mi towarzyszyć, ciężko dyszał, stojąc na obłym kamieniu. Mimo zmęczenia miał minę zdobywcy.
- Jeeeea! Jestem królem świata! – trawestował „Titanica”, rozpościerając ramiona.
Kamień był śliski. Pumy Kazkadera takoż. Straciwszy punkt podparcia, rąbnął o ziemię z impetem.
- Aaaaaaaa – stękał gramoląc się i rozcierając zbolałą kość ogonową.
Bagatelizując zrzędzenie poobijanego Kazika, wpatrywałem się z zachwytem w olbrzymią ścianę, opadającą wprost do jeziora. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Skacząc z jej czubka, wpadłbym chyba wprost do wody, nie obijając się o skały? Idealny pion… Gapiłem się jak szpak w telewizor. To cud natury!
Ale po chwili pojawił się też drugi cud… To czego nie zrobiłem ja, zrobiła ONA. Kazkader dźwignął się na nogi, chwytając się wysuniętej na pomoc dłoni. Delikatnej dłoni, odzianej w kraciasty materiał, wyrastającej z cudownie krągłego popiersia, zwieńczonego burzą ognistych loków. Dziewczyna. Idealne dopełnienie urzekającego krajobrazu. Była jak rzadki kwiat…
„W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska
Gdzie pawiookie drzemią stawy
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska (…)”
(Jan Kasprowicz)
Takie poetyckie porównanie nasuwa mi się teraz – po paru latach odchamiania. W ówczesnym stanie ducha wydawała mi się po prostu z a j e b i s t a.
Dziewczyna zeszła z góry wąską ścieżką, wyprzedzając o kilkadziesiąt metrów dwóch mężczyzn. Jak mogła mieć na imię ta nimfa? Wyglądała jak rasowa turystka. Wielkie sznurowane buciory za kostkę podkreślały szałową linię jej łydek i ud, otulonych dopasowanymi legginsami. Gruba kraciasta koszula z podszewką opinała się wdzięcznie na „opływowych” kształtach. Rude włosy czyniły ją widoczną na kilometr. Miała niewielki plecaczek, z którego wyjęła termos z herbatą.
- Napijesz się? – troskliwie zajęła się poszkodowanym Kazkaderem.
Kazik nie był w stanie wybąkać ni słowa. Dziewczyna spojrzała pytająco na moją oniemiałą gębę. Głębia jej zielonych tęczówek zabrała mi dech na moment.
- Wszystko w porządku? – dopytywała się, coraz bardziej zdziwiona.
- Jasne. Dzięki, że pomogłaś mojemu koledze – przywołałem się do porządku.
- Powinien uważać, ma niezbyt dobre buty.
Kazkader, przełykając herbatę, spojrzał na nią z dezaprobatą. „Kosztowały 350 zeta!” – musiał pomyśleć. Z powrotem był sobą.
- Co takiego…? – bogini zdezorientowała się moim wlepionym w nią spojrzeniem
A ja gorączkowo myślałem. „Chwyci, czy nie?”
- Jesteś tak pięknym zjawiskiem, że nie wiem, czy istniejesz naprawdę – wydukałem, płynnie wchodząc w rolę.
Roześmiała się głośno, ukazując śnieżnobiałe, równiutkie ząbki. Chwyciło?
- Maagda! – jeden z mężczyzn donośnie nawoływał. Ruda piękność obróciła się.
A więc Magda…
Za chwilę dołączyli do niej. Byli chyba parę lat starsi ode mnie. Obaj jeszcze bardziej „rasowi” niż Magda. Ich plecaki miały różne dziwne przywieszki. Nosili bardzo opięte spodnie z cienkiej tkaniny. Jakieś kosmiczne polary i goreteksy…
- Skąd wracacie? – spytałem, siląc się na obojętność.
- Z Chłopka.
- Ahaa – kiwnąłem głową. Nie miałem pojęcia o co chodzi – I jak było? – kontynuowałem.
- Nuda… - ziewnął niższy z facetów
- Byliśmy tylko się rozejrzeć. Jutro chcemy iść na Mięgusza – powiedział wyższy. Niższy spojrzał na niego surowo.
- Jarek – daj spokój! To nie jest przesądzone. Może zepsuć się pogoda…
Nie za wiele rozumiałem z tej wymiany zdań. A jednak mi imponowali. Byli tacy „taterniccy”…
Magda delikatnie stąpała po kamieniach oblewanych spokojnymi wodami jeziora. Patrząc pod nogi, podszedłem do niej.
- Pięknie, prawda?
- Ba… Kocham to miejsce – powiedziała, zawzięcie lustrując skałę, która wzbudziła wcześniej mój zachwyt.
- Na co tak patrzysz?
- W ścianie są dwaj goście, których poznaliśmy przedwczoraj. Powinni już kończyć… - odrzekła z troską w głosie.
Stanowczo za mało wiedziałem o górach.
- W tej ścianie? – Wskazałem na urwisko.
- Tak… na Kazalnicy.
Wydawało mi się nieprawdopodobne, by ktoś mógł wspinać się w takim terenie. Nie zdradziłem jednak swojej ignorancji. Mimo wytężania oczu nie zobaczyłem nikogo. Idąc jak wierny pies krok w krok za Magdą, podszedłem z powrotem do jej kolegów i Kazkadera, którzy siedzieli w milczeniu na kamieniach.
- Daras, złaźmy już! – Kazik wyraźnie się nudził.
- Popatrzę jeszcze trochę – zatoczyłem ręką koło. Oparłem się o drewnianą barierkę i spojrzałem znów w kierunku Morskiego Oka. Było ciemnozielone, bardziej „leśne” w charakterze niż Czarny Staw – stalowoszary, ponury i majestatyczny.
Koledzy Magdy czegoś nasłuchiwali… Wtedy usłyszeliśmy warkot.
„Ttttttttttttttttttttttttttt !”
- Śmigłowiec! – rzekła dziewczyna z lekkim niepokojem.
- Tak, ale chyba daleko stąd…
- Nie! Leci tutaj!
Rozmawiali o czymś, czego w ogóle nie byłem w stanie wypatrzyć. Przecież wiem, jak wygląda helikopter. Co jest, do cholery?
Nagle zrozumiałem. Przedmiot, który zbliżał się do nas ze sporą prędkością, był mały, malutki! Przypominał brzęczącą ważkę. Dopiero jego nikczemny rozmiar zdradzał niesamowitą potęgę tych gór.
- Boże… On leci po chłopaków! – zawołała Magda. W jej ślicznych oczach pojawiła się panika. Naraz zupełnie straciła zainteresowanie mną, Kazkaderem i swymi kolegami. W pierwszym odruchu chciała biec pod ścianę, nie bacząc na trudny teren. Jeden z facetów chwycił ją za przegub.
- Stój. Nic nie pomożesz! Stóój!
- Boże…. Magda trzęsła się jak osika.
- Nie wiadomo, o co chodzi… Może nic poważnego. Może to nie oni? – uspokajał dziewczynę niższy gość.
- Marcin! Ty nic nie rozumiesz! Puść mnie – krzycząc do niższego, wyszarpnęła swoją dłoń z uścisku wyższego kolegi – Jarka. Próbował ją objąć – odepchnęła go ze złością. Jarek spojrzał na nią jak zbity pies.
Za dużo wszystkiego naraz… Nie miałem pojęcia, jaki problem mogli mieć ci ludzie w ścianie. To była dla mnie czysta abstrakcja. Równocześnie przyglądałem się obolałemu spojrzeniu Jarka. Dlaczego poczuł się tak dotknięty reakcją Magdy? Tymczasem śmigłowiec – już w rzeczywistym rozmiarze – przeleciał nad naszymi głowami. Ściany skalnego kotła odbiły jazgotliwy dźwięk wirnika. Helikopter zawisł na moment w bezruchu, po czym skierował się w stronę Kazalnicy. Znowu zaczął maleć w oddali, niknąc prawie na tle skał. Niesamowite… ta ściana jest naprawdę ogromna!
Przez najbliższą godzinę mieliśmy okazję obserwować na żywo akcję ratowniczą TOPR-u. Po prawdzie, nie było widać za wiele. Wypadek wydarzył się w szczytowych partiach ściany Kazalnicy – około pół kilometra ponad lustrem wody. Uspokojony przejściem największych trudności, już na „lotnej” asekuracji, jeden ze wspinaczy poślizgnął się, ciągnąc za sobą kolegę. Obaj boleśnie się potłukli. Na szczęście, łącząca ich lina zahaczyła o występ skalny... Dokładną relację z akcji usłyszeliśmy trochę później – już w „Morskim Oku”, dzięki Marcinowi i Jarkowi, którzy mieli jakieś chody w środowisku taternickim. Obyło się zatem bez ofiar. Poobijani wspinacze pozostali na kilkudniowej obserwacji w szpitalu. Mieli masę szczęścia.
Kilkugodzinny pobyt w górskiej scenerii dość znacznie wybił mnie z wcześniejszego rytmu. Schodząc do schroniska i napotykając mętne spojrzenia kolegów – Romana i Norberta – poczułem mieszaninę tkliwości i zażenowania.
- Heeej, Dżalas!!! – zawołał Roman – Co tak długo was nie było? Chętne dupcie czekają! – to mówiąc skinął znacząco głową na grupkę dziewcząt, tłoczących się przy drewnianej ławce.
Byłem trochę wkurzony na kumpla. Po pierwsze, nie lubiłem mojej starej ksywy. Po drugie, schodziłem w nowopoznanym, „eleganckim” towarzystwie Magdy, Marcina i Jarka. Nie chciałem wyjść na jakiegoś ordyna i buraka. Czarę goryczy przelał jednak Kazkader.
- Daruś już wyhaczył sobie lasencję na dzisiaj! – rzekł niezbyt mocno ściszając głos i wskazując wymownie na Magdę, stojącą najwyżej dziesięć metrów dalej. Miałem ochotę go utopić w stawie. Na szczęście dziewczyna nie zwróciła uwagi na debilny tekst Kazika. Żyła jeszcze wciąż sprawą górskiego wypadku. Żyła nią podejrzanie mocno…
Zainstalowaliśmy się w naszym pokoju. Standard był średni. Skrzypiące wyra i wspólna łazienka na korytarzu. To drugie bardzo zresztą odpowiadało moim kumplom… Nie ma to jak koedukacja! „Towary”, wyhaczone przez Norbiego i Romka pochodziły z Kazachstanu. Były z tamtejszej Polonii i mówiły po polsku ze śpiewnym akcentem. Tworzyły jakiś zespół folklorystyczny, zaproszony na wycieczkę po kraju przodków. Były to faktycznie niezłe sztuki. Szczupłe, zgrabne, wysportowane. W dodatku bezpruderyjne. Okryte przymałymi ręczniczkami, spod których co rusz wyglądały fragmenty pośladków i piersi ze śmiechem ustawiały się w kolejce pod prysznic. Wesoło szczebiotały zwłaszcza do Norbiego i Kazkadera – wyfryzowanych i nażelowanych stałych bywalców stołecznych siłowni. Roman miał mniejsze szanse u tych dziewcząt. Nie był może brzydki, ale nieco zaniedbany. Poza tym strasznie jechało od niego etanolem. Jeśli chodzi o mnie… Wciąż nie mogłem się przemóc, by „pójść w tango”. Myślałem o Magdzie, jej kumplach, wypadku w górach i… sam już przestawałem siebie rozumieć. „Darek! Wrzuć luz! Odpuść sobie…” – napominałem się bez przekonania.
Nadchodził wieczór. Okolice jeziora opustoszały. Schroniskowa jadalnia przypominała za to gwarny pub. Podobno zwykle zamykali ją o ósmej, ale tym razem szefowa dała się uprosić silnej grupce imprezowiczów. Strumieniami lało się piwo i przewieziony zza południowej granicy hit sezonu – absynt. Dyskutowano o wszystkim, jednak tematem przewodnim była wspinaczka. Ta prawdziwa – będąca doświadczeniem nielicznych oraz planowana, omawiana, zmyślona… Siedzieliśmy przy trzech zestawionych razem stołach. Norbi, Kaziu, Roman i ja oraz piątka rozradowanych dziewczyn. Czuły się z pewnością (takie sprawiały wrażenie) dowartościowane i rozpieszczone. Chichotaniem witały grubiańskie żarty Kazkadera, obejmowanie w pasie przez Norberta czy gromkie beknięcia Romana. Mnie być może też okazywały zainteresowanie – byłem jednak zajęty rozglądaniem się po sali, w poszukiwaniu…
Jest… Moja „przepompownia”, umiejscowiona w worku osierdziowym zwiększyła obroty ponad normę. W brzuchu pojawiły się niespotykane dawno wibracje. Magda wyglądała przepięknie. Musiała wyjść świeżo spod prysznica. Czar jej rozpuszczonych rudych loków wygiął szyje wszystkim osobnikom płci męskiej. Była ubrana w kraciaste ogrodniczki i obcisłą bawełnianą bluzkę, uwydatniającą jej kształty. Gołe, nieduże i wypielęgnowane stopy spoczywały w słodkich sandałkach. Rozglądała się chwilę. Jeden ze stolików właśnie się zwolnił i tam też udała się wraz ze swoją „strażą przyboczną”. Marcin poszedł zamówić coś w bufecie, kiwając mi po drodze głową. Po chwili zauważyła mnie też Magda. Uśmiechnęła się przyjaźnie, lustrując jednak nasze towarzyszki badawczym wzrokiem. Żartobliwie pogroziła mi palcem. Dlaczego tak zrobiła? Siedziałem jak na szpilkach. Kazkader zauważył, że zmienił się mój wyraz twarzy.
- Oou, Dario… przyszła twoja dupencja! – zauważył kpiąco. Zmroziłem go wzrokiem. Kazachskie dziewczęta jak na komendę odwróciły się, przyglądając się nieufnie „Rudej”. Ach ta kobieca rywalizacja. Wszystkie były piękne, ale moje zainteresowanie budziła tylko Ona…
Wstałem od stołu.
- Przepraszam was na moment – powiedziałem grzecznie.
- Idź, Casanovo! – Roman beknął uprzejmie.
Wolnym krokiem, z niejakim wstydem zbliżyłem się do stolika Magdy i facetów.
- Hej! Jak żyjecie?
- Wporzo – rzucił beznamiętnie Marcin znad szklanki piwa. Chyba nie pierwszego dzisiaj. Sprawiał wrażenie będącego lekko „pod wpływem”.
- A co u ciebie? To znaczy u was? – spytała Magda, wskazując na roześmianą gromadkę i filuternie (znowu!) mrużąc oczy.
- Jest OK. To znajome moich kumpli. Nie chciałem im przeszkadzać – tłumaczyłem się w nieco żenującym stylu.
Magda uśmiechnęła się od ucha do ucha. Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Na pewno byś nie przeszkadzał. Dziewczyn jest pięć, a was czterech. Jeszcze jedna zostałaby bez pary – powiedziała wesoło i chyba trochę kpiarsko.
- Za to u was jest niedobór… - odważyłem się na mały żarcik, natychmiast żałując tych słów.
Jarek spojrzał na mnie lekkim bykiem. To chyba jego czuły punkt. Magda jednak nie zwracała na to uwagi.
- Ja wystarczam obu moim mężczyznom – powiedziała, ostentacyjnie wpatrując się we mnie. Starałem się wytrzymać to spojrzenie. Przegrałem.
Jarek wstał od stołu. Wyglądał na zniesmaczonego naszym mini-flirtem.
- Idę posłuchać jak grają. Pogadajcie sobie – starał się chyba brzmieć luzacko. Na zabudowanej werandzie ktoś dawał zaimprowizowany koncert na gitarze. Dokoła zebrał się już wianuszek słuchaczy.
- Mogę? – spytałem. Nie widząc sprzeciwu usiadłem na miejscu Jarka.
Nagle zadzwoniła komórka. Magda pogrzebała w kieszeni ogrodniczek. Wpatrując się w ekran jakby rozważała, co zrobić…
- Słucham? – zapytała po chwili wahania – …w schronisku – powiedziała – nie… nie ma nikogo. Poczekaj chwileczkę, dobrze? – była trochę zakłopotana. Bez słowa oddaliła się, tłumacząc coś do słuchawki.
Hm…tego nie przewidywałem. Siedziałem naprzeciw milczącego Marcina, nie bardzo wiedząc co zrobić.
- Daj sobie z nią spokój – powiedział nieoczekiwanie.
- Co? – udałem głupiego.
- Nie udawaj głupiego. Mówię o Magdzie. Odpuść ten temat.
- Dlaczego? – byłem osłupiały tym nieoczekiwanym ostrzeżeniem. Marcin wygłosił je lekko bełkotliwym tonem, ale brzmiał niezwykle poważnie.
- Magda ma sporo problemów z… - Marcin zaciął się, szukając słowa.
- Z…?
- No, z facetami. Jest odrobinę niestała w uczuciach, że tak powiem – walił jak obuchem.
Zamilkłem. Bo cóż mógłbym teraz powiedzieć? Zaprzeczyć? Obrazić się na niego?
- Wiesz… ten gościu z Kazalnicy, no, ten który spadł. Poznali się trzy dni temu i…
Nadstawiłem uszu. – I co? – spytałem.
- Wyglądała na mocno… zainteresowaną tym gościem. To jego wypadek ją tak zdołował nad stawem. Jak się tylko dowiedziała, że nic nie jest gościowi, od razu załapała dobry humor. Ot co.
- Stary – pozwoliłem sobie na przyjacielski ton – przecież ty mnie w ogóle nie znasz. Po kiego grzyba opowiadasz mi takie rzeczy? Nie obawiasz się, że…
- Czego miałbym się bać? Dobrze ci z oczu patrzy – czknął Marcin.
„Od razu widać, że słabo mnie zna” – pomyślałem samokrytycznie.
- Słuchaj, Darek. Z Magdą znam się wiele lat. Różnie bywało. Ona ma wyjątkowy wpływ na mężczyzn. Faceci przy niej po prostu głupieją. Chcę oszczędzić jej dalszych problemów, a przy okazji tobie.
- Chyba nie skorzystam z twoich dobrych rad, wuju – odpowiedziałem trochę opryskliwie.
- Jak chcesz. Jest demokracja – Marcin wzruszył ramionami i nieco chwiejnym krokiem udał się do „kółeczka” posłuchać brzdąkającego bluesmana.
Zostałem sam przy stoliku. Z przeciwległego końca sali machał do mnie Kazkader. Znacząco wskazywał na jedną z roześmianych dziewcząt. Szczupła, naturalna blondynka uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Była naprawdę ładna. Trochę zaskoczony, a trochę zniechęcony całą sytuacją z Magdą postanowiłem się odprężyć. Wróciłem do kumpli.
- Daras! Nie odstraszaj tam gości, tylko zajmij się koleżanką. Hik! Chciała, żeby opowiedzieć jej coś o Tatrach. To nasz największy znawca! – Kazik wskazał na mnie. Był już trochę wcięty. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie kusząco. Już miałem wstawić jej jakąś ściemę (bo przecież o Tatrach wiedziałem tyle, że istnieją), gdy zauważyłem że…
Do stolika wróciła Magda. Zauważywszy mnie z daleka wyciągnęła wskazujący palec i bez żenady kiwnęła na mnie!
Przetarłem oczy. Naprawdę to zrobiła?
- Sorry na chwilę – rzuciłem i wstałem od stołu, zostawiając zaskoczoną blondynkę (nie pamiętałem jej imienia) wraz z resztą załogi. Chłopaki wołali coś za mną – nie słuchałem ich. Zameldowałem się przy stoliku Magdy.
- ? – spojrzałem zdziwiony .
- Jak to? Myślałam, że chcesz się ze mną napić? Mam coś dobrego a ty uciekasz?
- Byłem przekonany…że ktoś… - język całkiem mi się poplątał.
- Że kto? I co? Nikogo tu przecież nie ma!
- Taa… A chłopaki? – wskazałem na zasłuchanych w muzykę kolegów Magdy. Jarek zresztą łypał wciąż w moim kierunku.
- Są zajęci. Nie chce mi się słuchać gitary. Chcę słuchać ciebie.
Zmiękły mi nogi. No poważnie. Po prostu zrobiły się jak z waty. Spojrzenie zielonych oczu Magdy miało moc reaktora atomowego. Posłusznie usiadłem obok. Magda wyjęła zza krzesła małą flaszeczkę.
- Co to? – spytałem.
- Słowacki bimber. Przyniosłam go z Wagi. Jeszcze nie próbowany. Będziesz moim królikiem doświadczalnym – spojrzała wymownie a mnie przeszedł silny dreszcz. Omotała mnie jak dziecko.
- Trunek był mocny. Palił gardło. Magda mogła jednak na mnie liczyć. Miałem głowę do alkoholu. Ze zdumieniem spoglądałem, że Ona także. Piła swobodnie, z lekkim uśmieszkiem.
- Nie mam kłopotów z przełykaniem – przekrzywiła głowę, patrząc na mnie – nie waham się użyć słowa – zmysłowo. Jej uwaga była bardzo dwuznaczna. Niech tam zresztą… Właściwie zupełnie jednoznaczna!!! W co ona gra?
Magda wpatrywała się we mnie, przegarniając włosy. W Internecie czytałem, że oznacza to seksualne zainteresowanie facetem. Przyznam, że jej sygnały przestały budzić jakiekolwiek wątpliwości. Rzadko zdarzało mi się wcześniej, by być uwodzonym. W dodatku przez taką kobietę…
- Często jeździsz w góry? – spytała, mrużąc oczy.
W Zakopanem byłem z dziesięć razy. W „prawdziwych” Tatrach – po raz pierwszy. Taka była prawda. Ale można było ją nieco podkręcić…
- Dosyć często – zełgałem bezczelnie.
- Wspinałeś się?
O, nie! To by już nie przeszło…
- Jak na razie nie próbowałem. Myślisz, że warto?
- Masz dobrą sylwetkę – Magda pogładziła mnie po barku. Jej dotyk był tyleż przyjemny co niespodziewany.
- Co masz na myśli? – przełknąłem ślinę.
- Jesteś dobrze zbudowany, ale szczupły. Wspinaczka nie toleruje otyłych.
- A Ty się wspinasz?
- Ja właśnie z tych samych powodów nie daję rady.
Nie mogłem powstrzymać odruchu otaksowania jej wzrokiem.
- I co? – zapytała rozbawiona. Zaczerwieniłem się.
- Jesteś bardzo zgrabna… Masz piękną sylwetkę!
- Darku! Nie chodzi o to, czy nadaję się do łóżka. Wiem że się nadaję! Rozmawialiśmy jednak o wspinaniu…
Zaczynałem się żywcem gotować. Nie miałem już wątpliwości, jak skończy się ten wieczór.
- Co ci zatem przeszkadza we wspinaczce? – indagowałem.
- Biust – wypięła się w moją stronę, ocierając się o mnie piersiami – mam za duże cycki. Ciążą mi w skale. Doprowadzą mnie do zguby! – zachichotała.
„Do ataku” – pomyślałem. „Teraz albo nigdy”.
- Nie wydaje Ci się, że jest tu za głośno? – natarcie rozpocząłem w mało wyszukanym stylu.
- A co? – Magda teatralnie udała zaciekawioną i nachyliła się ku mnie.
- Może byśmy się przespacerowali?
- Do kibelka? – zapytała. Zdębiałem.
- Dlaczego do kibelka???
- Żartuję… - nie byłem jednak pewien czy żartowała.
- Przejdźmy się po dworze.
Magda skrzywiła się. – Wieje – powiedziała. Ale zaraz dodała.
- Może pójdziemy do mnie? Pokażę ci mój pokój…
To niesamowite. Sama pchała się „pod nóż”…
Schody dudniły niemiłosiernie. Magda prowadziła mnie na drugie piętro. Zaskrzypiał klucz. Byliśmy w środku. W skromnie umeblowanym pokoju stały trzy łóżka i jakieś szafki. Walały się trzy rozbebeszone plecaki.
- Darku… - Magda zatrzasnęła drzwi i zbliżyła się do mnie. Nasze usta dzieliły teraz centymetry.
- Tak? – objąłem ją dłońmi w pasie, lekko zahaczając o krągłą pupę.
- Nie będę się z Tobą kochać.
Czy ja myłem dzisiaj uszy? – Coooo? – zapytałem, źle ukrywając zdumienie i (chyba nawet) oburzenie.
- Wiem, że masz na to wielką ochotę… Ale… ja nie sypiam z facetami.
Prawdopodobnie wyczerpałem limit zdębień na kilka lat naprzód.
- Jak to? Ty jesteś…
- Nie. Nie jestem. Źle się wyraziłam. W ogóle z nikim nie sypiam.
- Nie? – spytałem idiotycznie.
- Zachowam dziewictwo dla męża. Ot, takie postanowienie z dawnych lat.
Chciała mnie chyba rozwścieczyć. Może rozśmieszyć? Ale poczułem tylko rezygnację.
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- To… po co mnie nakręcasz? Po co te wszystkie teksty, po cholerę tu przyszliśmy? – pytałem zniesmaczony.
- Nakręcam Cię mimowolnie, bo czuję się podniecona. Bez złych intencji… Bardzo mnie pociągasz. Nie do końca nad tym panuję… Ale nie zmienię zdania.
- Dlaczego mnie tu zwabiłaś?
- Chciałam Ci to wszystko w spokoju powiedzieć. Tak, żebyś mógł się wykrzyczeć.
Była to bardzo dziwna dziewczyna.
- Już rozumiem, o czym mówił Marcin – palnąłem bez zastanowienia. Niestety, jestem debilem.
- A? – Magda popatrzyła z obawą – O czym mówił Ci Marcin…?
Nie było sensu nic ukrywać. Chciałem to z siebie zrzucić.
- Twierdził, że masz kłopoty z facetami. Że jesteś niestała…
Magda zmarszczyła brwi. Usiadła na rozchybotanym krześle.
- Widzę, że zdążyliście się zaprzyjaźnić…
- Ależ skąd! Sam mi to powiedział. Zupełnie nie rozumiem po co? W ogóle nie wiem, co robisz z tymi dwoma kolesiami. Dwóch gości i Ty! Razem w górach, w jednym pokoju. To jakieś chore!!!
- To nie tak…
Ja też usiadłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Ot tak, po prostu. Szczerze, bez zahamowań i kompleksów. Przyznam, że złożoność jej charakteru przytłoczyła mnie wtedy jak cholera. Faceci interesowali się nią już w szkole podstawowej. Uwielbiała ten stan. Kochała błyszczeć, gwiazdować i wywoływać wypieki na chłopięcych twarzach. W późniejszych latach nie tylko wypieki, ale i pierwsze, młodzieńcze erekcje. Postanowienie, że nie odda swego ciała przed ślubem złożyła jako szesnastolatka, w porywie religijnego zapału, który ogarnął ją, gdy jej młodszy brat leżał ciężko chory w szpitalu. Brat cudem wyzdrowiał – ona przyjęła to za dobrą monetę i starała się wytrwać w postanowieniu. Nie było łatwo… Urok jej oblicza i zmysłowa magia ciała czyniły ją obiektem nieustannej adoracji płci przeciwnej. Był czas, że głęboko żałowała swego zobowiązania. Wtedy postanowiła uczynić malutkie ustępstwa na rzecz swych rozszalałych hormonów. Potrzebowała odrobiny luzu, by nie zwariować. „Zezwoliła” sobie więc na drobne, niezobowiązujące flirty z kolegami, nie prowadzące nigdy do kontaktów bliższych, niż głęboki pocałunek, masowanie pleców, czy stóp. Najdalej posunęła się dotychczas na pierwszym roku studiów, kiedy to odziana jedynie w bikini całowała kolegę z roku po nagim, umięśnionym brzuchu. Gdy nieszczęsny delikwent sposobił się do dogłębnej eksploracji jej wdzięków, Magda zreflektowała się i nieomalże z krzykiem uciekła, pozostawiając przyjaciela w stanie głębokiego niedowierzania i jeszcze potężniejszego niespełnienia.
Biologii nie oszukasz. Magda, jak kania dżdżu potrzebowała faceta. W pewnym stopniu przyzwyczaiła się jednak do ograniczonej formy swych kontaktów damsko-męskich. Z czasem przestało jej zależeć na seksualnym spełnieniu, w czym wydatnie pomagały jej ożywione praktyki autoerotyczne. Uzależniła się za to od nieprzytomnych spojrzeń, od głupot, wyczynianych przez wpatrzonych w nią gówniarzy. „Od podciętych żył, od porzuconych dziewczyn i zawalonych egzaminów” – dodawałem w duchu, słuchając jej opowieści. Kontakty, które miały być jedynie namiastką, okazjonalnym zamiennikiem seksu, stały się jej codzienną pasją. W zasadzie nie posiadała przyjaciółek, koleżanek. Cały jej towarzyski świat zaludniony był „czynnikiem męskim”. Faceci, skupieni w jej orszaku dzielili się na tych, którymi się kiedyś interesowała, tych którymi interesuje się obecnie, oraz tych, którzy potencjalnie mogli stać się obiektem jej uczuć. Zasadniczo nikt nie stał na straconej pozycji. Magda potrafiła wyzyskać dla siebie pierwiastek atrakcyjności z każdego, nawet niezbyt przystojnego, czy interesującego samca. Rzeczą jasną było, że przeważająca część z nich – jej wielbicieli liczyła na jakąś chwilę słabości, moment nieuwagi, który pomógłby im rozszarpać pęta jej niewidzialnego pasa cnoty. Magdalena jednak nabrała wprawy i zwykle panowała nad sytuacją.
Z osób, które stały się choćby na moment bohaterami niniejszej opowieści, do grona „ofiar” Madzi zaliczył się już Jarek – bystry chłopak z dobrego domu, świetny student i początkujący taternik. Dziewczyna omotała go swoją siecią w momencie, gdy zaczynał coraz poważniej myśleć o związaniu się na całe życie ze swoją sympatią z liceum – Julią. Co ciekawe, bałamucony zawzięcie Jarosław „formalnie” nigdy swej dziewczyny nie zdradził! Z Julią łączyło go niezwykle udane, urozmaicone życie seksualne. Nieszczęsny młodzieniec wolał jednak przedłożyć nad te rozkosze nieokreśloną i pozbawioną w zasadzie szans spełnienia obietnicę przyszłych uciech w ramionach rudej kusicielki. Julia takiego stanu rzeczy nie zaakceptowała i związała się z kolegą Jarka, Maksem zakochanym w niej platonicznie od kilku lat. Niestety, Maks również znał Magdę…
Marcin – niepoprawny gaduła ze schroniskowej Sali, szczególnie ciężko doświadczył wszetecznego uroku ócz Magdzinych. Był młodzieńcem o wybujałych ambicjach artystycznych. Pisywał udane wiersze i wielce obiecujące opowiadania. Zaczytywał się w filozofach wszelkiej maści, od pogodnych konstatacji św. Franciszka począwszy, skończywszy na przygnębiających odlotach Schopenhauera. Po „przeżuciu” przez Madzię, mógł śledzić już tylko opowiadania erotyczne w sieci, oraz onanizować się przy tandetnych filmach porno, marząc o dotknięciu jej wybujałych piersi. Pił także dużo piwa, wykazując oznaki gadulstwa, którego stałem się mimowolną ofiarą. Potencjalnym, jeszcze nie do końca „zaliczonym” łupem Rudej, mógł stać się również Artur – świetny taternik i alpinista. Po dwóch dniach, spędzonych w jej towarzystwie w Moku, wiedziony chęcią zaimponowania świeżo poznanej Magdzie, wyruszył z kolegą na drogę Długosza i Momatiuka na Kazalnicy. Przeszedł ją w porywającym stylu. Kończąc zasadnicze trudności odetchnął z ulgą, a jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać kuszące obrazki wyuzdanych pozycji, które będą wspólnie praktykować w jego zacisznym schroniskowym pokoiku (nie miał pojęcia o surowym postanowieniu Magdy). Wyobrażenie jej nieziemskich ud, krągłych, gładziutkich pośladków, czy wylewających się z bluzeczek piersi przyprawiało mu skrzydła. Chciał być jak orzeł, jak kondor nie przymierzając… Skacząc z kamienia na kamień o mało nie odleciał do krainy wiecznych łowów. Reszta historii jest dobrze znana.
Teraz przyszła kolej na mnie… Nie chciałbym przechwalać swych osiągnięć, ale dotychczas nie odpuściłem ŻADNEJ dziewczynie. Precyzując, każda którą chciałem mieć, w końcu rozchylała przede mną uda. W szkole średniej byłem prawdziwym zawodowcem w tej dziedzinie – istnym nastoletnim Don Juanem. Zaliczałem wszystko co się rusza, nie dbając o uczucia swoich zdobyczy. Przypuszczalnie złamałem wiele serc, lecz wtedy o to nie dbałem. Później, w następstwie zdarzeń o których jeszcze zapewne napiszę, nieco spuściłem z tonu. Nie wpadłem wprawdzie w ascezę, ale zachowywałem się o wiele spokojniej.
Spokój nie był jednak uczuciem, które było mi w tej chwili najbliższe. Ciągle telepały mną emocje po nieoczekiwanym wyznaniu Magdy. Nie było sensu wychodzić czy trzaskać drzwiami. Jej przypadek był zdaje się nieuleczalny.
- Co robimy? – spytałem wpatrując się w dziewczynę z rezygnacją.
- Może się przejdziemy? – spytała, uśmiechając się niewinnie.
Przystałem na jej propozycję. Pożyczyłem od któregoś z chłopaków (chyba Jarka) kurtkę i zeszliśmy po schodach na dół. Przechodząc obok jadalni stwierdziliśmy, że koncert rozkręcił się na dobre. Wianuszek otaczający bluesmana zgęstniał, śpiewy brzmiały już chóralnie. Do grona słuchaczy dołączyli nawet moi kumple, z kazachskimi dziewczętami na kolanach. Norbert dźwigał aż dwie dziewczyny, które piszczały zadowolone, gładząc go po sztywnej od żelu czuprynie.
Na dworze panowała nieprzenikniona cisza. Księżyc, który dumnie prezentował swą rumianą facjatę oświetlał pięknie stożek Mnicha. Wpatrując się w ten niebywały landszaft kierowaliśmy się w stronę lśniącej toni jeziora. Nie dane nam było jednak zanurzyć dłoni w chłodnych wodach. Schodząc ostrożnie po kamiennych schodkach usłyszeliśmy charakterystycznie brzmiące odgłosy. Na drewnianej ławeczce leżało ciało płci damskiej, z wysoko uniesionymi nogami. Ciało wydawało rozkoszne pomruki, wywołane ingerencją osobnika płci męskiej, który rytmicznie ugniatał wypiętą miednicę kobiety swymi lędźwiami. Ze względu na intensywne światło Księżyca mogliśmy z łatwością dostrzec anatomiczne szczegóły obojga spółkujących. Dziewczyna miała lekko opuszczone spodnie, tak jedynie by odsłonić to co najistotniejsze. Ineksprymable mężczyzny kłębiły się zaś na wysokości jego kostek. Kochankowie wydawali się nie przejmować naszą obecnością. Magda, oddalona o niecałe trzy kroki od miejsca akcji przyglądała się jej przez chwilę z ciekawością. Po chwili odwróciła się na pięcie. Zawróciliśmy, kierując się w stronę „starego schroniska”.

- Nieźle, co? – zapytała Magda.
- Zależy jak dla kogo… - odpowiedziałem z przekąsem.
- Dlaczego?
- Widziałem tą dziewczynę dziś po południu. Chodziła pod rękę z facetem nad Czarnym Stawem.
- Nie tym samym?
- Stawem?
- Facetem…
- Nie. Nie tym samym.
- To faktycznie kiepska sprawa. Tobie się to nie zdarzało? – Magda spytała nieoczekiwanie.
- Ale co? – spytałem, zachodząc w głowę do czego zmierza.
- Zdrada?
- No… raczej… rozumiesz…. Właściwie, po co chcesz to wiedzieć?
- Wcale nie muszę wiedzieć. Miałeś kiedyś kogoś na stałe?
Dziewczyna była rozbrajająca. W dodatku wprawiła mnie w zadumę.
- Miałem… raz. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
Magda pokiwała głową ze zrozumieniem.
Znajdowaliśmy się na pokaźnym asfaltowym placyku, na który kiedyś zajeżdżały autobusy z Zakopanego. Od czasu wstrzymania ruchu kołowego placyk służył jako wątpliwej urody „deptak”. Stały tam również kontenery na śmieci. Dobiegał z nich podejrzany rumor.
- Co to? Menele w sercu Tatr? – zaśmiałem się.
Magda nadstawiła uszu.
- To nie menele… Chodź, idziemy stąd! – pociągnęła mnie za rękę.
Byliśmy zmuszeni przejść zaledwie o kilka kroków od kubłów. Szturchany przez Magdę zauważyłem ciemny, obły kształt, przelewający się przez otwór metalowego pojemnika.
- Co jest? Co to za koleś? – zdziwiłem się głośno. Przystanąłem.
- Ćśśśśśśśśśśśś!!! – syknęła dziewczyna. Było jednak za późno. Obły kształt wyprostował się błyskawicznie, unosząc ku górze zakończone pazurami łapy.
- O ja pierdolę! – prawie narobiłem w gacie. Stałem jak wryty, wsłuchując się w groźne pomruki dobiegające z potężnego cielska.
Niedźwiedź. Grzebał w śmieciach szukając jedzenia, kiedy zakłóciliśmy jego pełen skupienia posiłek. Stanął na dwóch łapach, sposobiąc się prawdopodobnie do ataku. Dalsze wypadki nastąpiły bardzo szybko.
Potwór opadł na cztery łapy, ruszając w naszym kierunku. Ocknąłem się, i rzuciłem do ucieczki, wlokąc za sobą skamieniałą ze strachu Magdę. Nie było łatwo. Dziewczyna przewróciła się.
Zrobiło się gorąco. W ostatniej chwili podniosłem Magdę, zmuszając ją do ucieczki. Bydlę sunęło w naszą stronę, rytmicznie przebierając łapami.
- Tutaaaaj! – wrzasnął ktoś z drugiej strony.
Głos dobiegał z drewnianego domku na obrzeżach placu, tak zwanego „starego schroniska”, które mieściło miejsca noclegowe o niższym standardzie. Nieomal ocierając się o cwałującego za nami zwierza wpadliśmy przez otwarte drzwi, zatrzaskując je za sobą. Byliśmy bezpieczni.
Nieoczekiwane spotkanie z niedźwiedziem zaważyło na przebiegu dalszej części wieczoru (i nie tylko). Zabrałem roztrzęsioną Magdę do wspólnej kuchni, mieszczącej się na parterze budyneczku. Zrobiono nam gorącej herbaty. Położyłem jej głowę na swoich udach i głaskałem po gęstych, rudych włosach. Zapewne zaczęłaby się uspokajać, gdyby nie zbiegowisko, które pojawiło się wokół nas. Zadawano nam dziesiątki pytań o niedźwiedzia. Ktoś narzekał na naszą lekkomyślność. Ciekawe, co niby głupiego zrobiliśmy? Spacerowaliśmy po dworze? Moja wina, że po śmietnikach grasują tu dzikie bestie? Cierpliwie opowiadałem, nieco koloryzując. Na stole pojawił się alkohol… Tymczasem ktoś zadzwonił do głównego schroniska informując o pojawieniu się zwierzęcia. Mieli jakieś sposoby, bo niedźwiedzia szybko przepłoszono. Magda nie chciała jednak za nic wyjść na dwór, by pokonać te kilkadziesiąt metrów dzielących ją od dużego budynku. Postanowiłem nieco ją spoić, by nabrała odwagi. Nie przypuszczałem, że w ten sposób przypadkiem zmienię jej życiową drogę.
Minęła godzina. Wciąż siedzieliśmy w turystycznej kuchni, popijając na przemian herbatę i dostarczoną przez kogoś usłużnego becherovkę. Towarzystwo powoli zaczęło się rozrzedzać. Większość ulotniła się do głównego schroniska, posłuchać wciąż trwających śpiewów. Szefowa schroniska podobno prawie nigdy nie pozwalała na tak długie imprezy. O przygodzie z niedźwiedziem wszyscy już chyba zapomnieli. Mogliśmy znowu pogadać ze sobą.
- Darku… - zaczęła Magda marzycielskim tonem, wpatrując się we mnie intensywnie i trzepocząc rzęsami.
- Hę? – zapytałem krótko.
- W sumie mogę chyba powiedzieć, że uratowałeś mi życie?
- Przesadzasz. Poza tym to ja niechcący sprowokowałem niedźwiedzia.
- Wiem co mówię. Dziękuję… - Magda zbliżyła do mnie twarz i pocałowała mnie w policzek. Pachniała obłędnie i zmysłowo.
- Wydaje mi się, że znam Cię całe życie… - dziewczyna nie skończyła wcale przymilać się do mnie. Wzbudziło to we mnie jednak tylko nieufność. Za wiele się już o niej dowiedziałem.
- Powtórzę tylko: Przesadzasz. Poza tym jesteś trochę pijana.
- Ja? – Magda zabawnie wywróciła oczami – Wcale nie! Chcesz? Zrobię jaskółkę!
Zanim zdążyłem ją powstrzymać, stanęła na jednej nodze i zrobiła piękną jaskółkę, wzbudzając oklaski kilku obecnych jeszcze w pomieszczeniu facetów. Niestety, Magda nie utrzymała długo równowagi i rymsnęła prosto w moje ręce. Pomogłem jej się pozbierać. Oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Jesteś nawalona jak stodoła – utrzymywałem
- Wiem. I co z tego? – spojrzała zaczepnie.
- To, że niedługo przestaniesz kontrolować swoje czyny. Nie wiadomo jak zadziała mieszanka becherovki z tym twoim słowackim bimbrem.
- Powinieneś chyba mieć nadzieję, że zadziała? – Magda była mistrzynią dwuznacznych tekstów.
- Nie mam takiej nadziei. Już wszystko o Tobie wiem.
- Wiesz tyle, ile ci powiedziałam – Magda odrzekła wesołym tonem i zaczęła się kręcić po pomieszczeniu – Ciekawe, co tu tak pusto? – Faktycznie, w tej chwili zostaliśmy sami.
- Poszli słuchać gitary, albo może szukać niedźwiedzia? Byłaś tu kiedyś? – wskazałem ręką dokoła.
- Jasne. To „stare schronisko”. Pochodzi jeszcze z XIX wieku. Kiedyś zawsze tu spałam, kiedy byłam w Moku.
- A ty często jeździsz w góry?
- Od dziecka. Rodzice mnie tym zarazili. Spędzałam każde wakacje na wędrówkach. Potem mieliśmy fajną paczkę w liceum. Jeździliśmy w góry nawet na weekendy.
- W paczce pewnie ty i sami faceci? – żartowałem sobie z niej
- Nooo, tak… Raz byłyśmy we dwie z kumpelą, ale się pokłóciłyśmy.
Magdę wprost nosiło. Nagle usiadła mi na kolanach i przytuliła się do mnie.
- O co chodzi?
- Nic. Świetnie mi z tobą. Po prostu rewelacyjnie.
Spojrzała mi głęboko w oczy.
Miała słodkie usta. Smakowała trochę alkoholem, ale był to przyjemny aromat. Nie wiem, dlaczego się pocałowaliśmy. Obiecywałem sobie, że nie dam się nabrać na jej sztuczki. Ale teraz nie mogłem się już od niej oderwać. Całowała świetnie. Nasze języki toczyły wojnę. Jedną ręką obejmowałem jej plecy, druga bezwiednie zbłądziła w kierunku piersi. Zgodnie z wyznawanymi zasadami, powinna ją odtrącić. Nic takiego jednak nie zrobiła. Pozwoliła mi masować przez cienki materiał koszulki jędrne półkule, nie skrępowane żadnym stanikiem. Koniecznie chciałem poczuć palcami jej skórę. Wsunąłem dłoń przez dekolt. Magda westchnęła… W tym momencie w głowie zapaliła mi się ostrzegawcza żarówka. Zabrałem rękę, zmusiłem dziewczynę do opuszczenia moich kolan i wstałem.
- Co ci się stało? – wydęła usta, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Dziewczyno… Mówisz jedno, potem pozwalasz na drugie… Gubię się w tym. Lepiej już idź!
- Wiem… przegięłam. Sama tego nie rozumiem.
Zrobiło mi się trochę głupio. Spojrzałem na nią nieco przyjaźniej.
- OK. To pewnie ten alkohol. Lepiej chyba, żebyś poszła spać. W tym stanie mogłabyś…
- Jasne.
Naturalnie nie poszła sama. Bała się chodzić po dworze, wszędzie doszukując się śladów niedźwiedzia. Odprowadziłem ją, najpierw do budynku (śpiewy trwały w najlepsze), potem do pokoju. Lekko się zataczając, udała się do łazienki. Obiecałem że na nią zaczekam i ułożę ją do snu. Zaczekałem. Wróciła w uroczej błękitnej piżamie w chmurki. Dziewczyna była naprawdę piękna – skusiłaby nawet nieboszczyka. Usiadła na łóżku, uśmiechając się do mnie. Pogładziłem ją po policzku.
- Pójdę już.
- Zostań ze mną…
Znowu to samo. Chciałem wstać i zakończyć tą psychodramę. Magda zaczęła rozpinać guziki swojej piżamy.
Nie dałem rady. Miała tak niesamowity biust, jakiego w życiu nie widziałem. Przyklęknąłem obok niej, targany sprzecznościami. W podbrzuszu czułem nieznośne mrowienie. Moje spodnie zaczęły pęcznieć, niebezpiecznie napinając się w kroku. Magda dostrzegła to, kładąc na nich swoją dłoń. Wstrząśnięciem ramion zrzuciła koszulę, ukazując niezwykłe, leciutko opalone i delikatne ciało, ozdobione genialnymi piersiami na których czubkach, niczym egzotyczne kwiaty, pyszniły się sterczące sutki. Magda opadła na poduszki, przeciągając się leniwie. Zanim zareagowałem, zgrabnym ruchem uniosła obie nogi i w okamgnieniu pozbyła się spodni. Leżała teraz naga, zmysłowa i zapraszająca. Prawdopodobnie byłem pierwszym mężczyzną, który ją taką oglądał. Kuszącym ruchem zbliżyła do mojej głowy pięknie wyrzeźbioną łydkę. Chłonąłem jej narkotyczny zapach, delektując się gładkością skóry. Całowałem ją, kierując usta ku wewnętrznej stronie uda. Dziewczyna głośno oddychała.
Przerwałem pieszczotę, by gorączkowo pozbyć się ubrań. Zrzuciłem górę, zabierając się za rozpinanie spodni. Magda, prężąc się rozkosznie, wpatrywała się we mnie jak urzeczona.
- Masz piękne ciało – powiedziała.
Zabawne, ale w tej chwili zaciął się rozporek w moich spodniach. Miałem ochotę go rozszarpać, unicestwić, by wydobyć na światło dzienne naprężonego do granic możliwości a. Wysiłki nie zostały uwieńczone sukcesem. Mój pokaźnych rozmiarów członek nigdy nie został zaprezentowany Magdzie.
Co było powodem? Nie mam pojęcia. Nagły impuls, przypływ wyrzutów sumienia, napad przekory, złość że poszło zbyt łatwo? Wiem tylko, że wstałem i zacząłem się z powrotem ubierać. Próbowałem się jednocześnie tłumaczyć. „Nie mogę” – zdaje się tak to brzmiało. Magda próbowała jeszcze obrócić sprawę w żart.
- Przecież widzę że możesz – pokazała moje napięte spodnie.
Nie miałem ochoty żartować.
- Nie rozumiem tego. Magda, nie wiem o co chodzi. Przedstawiłaś się jako Dziewica Orleańska, jako niezłomna dziewczyna z zasadami! Zaczynałem to rozumieć, może nawet akceptować, a teraz…
Magda usiadła na łóżku, podciągając nagie kolana pod brodę. Jej oczy się zaszkliły.
- Nic nie rozumiesz! Właśnie w tym problem, że nic nie rozumiesz!!! – powiedziała rozedrganym głosem.
- A co? Może te teksty o unikaniu seksu były zmyślone? Może to taki wabik na podkręcenie atmosfery? – atakowałem ją bez pardonu.
- Nie!!! Wszystko było prawdą!!!
- To nie wiem, co ja tu robię!?
- Nie wiesz, bo jesteś idiotą! Niedomyślnym idiotą. W takim razie wyjdź stąd od razu!
- Wciąż nie rozumiem…
- Nic ci już nie powiem. Wynocha!!! – krzyknęła histerycznie, zanosząc się od płaczu.
Wyszedłem.
Przekraczając próg jej pokoju, ku swemu zdziwieniu poczułem ulgę. Miałem wrażenie, że epizod z Magdą trwał tydzień, dwa, może dłużej. A poznałem ją przecież około czwartej po południu! Co właściwie zaszło między nami? Kim była? Co w rzeczywistości poczuła? Na te pytania nigdy nie poznałem odpowiedzi. Poszedłem do swego pokoju, marząc o uwolnieniu się od toksycznych myśli. Nie mogłem jednak zmrużyć oczu. Musiałem odreagować gęsty od przeżyć wieczór. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Przechodząc obok trwającej w najlepsze imprezy zauważyłem machających mi wesoło kumpli oraz… Magdę. Jednak pokonała roztrzęsienie. Z zamglonym spojrzeniem, w wydekoltowanej bluzce roztaczała swój urok i wsłuchiwała się w tęskne zawodzenie gitary.
Polegając na migotliwym światełku pożyczonej od Kazkadera lampki – czołówki ruszyłem na nocną przechadzkę wokół jeziora. Morskie Oko czerniło się posępnie, uwodząc i nieco przerażając swym majestatem. Marsz po kamieniach przy niemal całkowitym braku widoczności był sporym ryzykiem, jednak chciałem je podjąć. Nie miałbym nic przeciwko nawet ponownemu spotkaniu z niedźwiedziem. Wszystko, by się rozluźnić, by zapomnieć o całej tej głupiej sytuacji. W przebłyskach rozsądku tłumaczyłem sobie, że na mój stan ma wpływ również niemała porcja spożytego alkoholu z nieznanego źródła. Krok zachowywałem prosty, ale kto wie, jakie spustoszenie poczynił etanol w moich szarych komórkach? Mniejsza zresztą. Spójrzmy raczej, jak piękny jest świat!
Wierny satelita Ziemi oświetlał otoczenie obu stawów równym blaskiem. Odróżnić można było wszystkie wierzchołki. Nazwy części z nich znałem – czułem się już z nimi na swój sposób zżyty. Inne planowałem dopiero oswoić. Kto wie, może nawet zasiąść na nich w przyszłości? Mięguszowiecki Szczyt Wielki – górujący nad okolicą niczym dumny wódz, Mnich – jak przyboczny mag o posępnym, kościstym obliczu, swawolny i nieujeżdżony Żabi Koń, przykute łańcuchem do cywilizacji Rysy… A to przecież tylko początek, początek wielkiej przygody!
- - -
Oho… słońca dzisiaj nie będzie. Znad Courmayeur nadciągają stalowosine chmurzyska, zapowiadające emocje i nieplanowane biwaki dla moich towarzyszy. Drażniła mnie niemoc, spowodowana fatalną kontuzją sprzed dwóch dni. Chciałbym wybiec im naprzeciw, wskazać drogę… Na pewno sobie poradzą. Nasz wyjazd dobiega końca. To były piękne dni. Północna Petit Dru, grań Peuterey, Brouillard… Jak na człowieka, którego w pierwszym dniu w górach o mało nie zeżarł niedźwiedź – menel, zaszedłem zadziwiająco wysoko.
Interesuje Was, co się stało z Magdą? Opowiem, chociaż całkowicie straciłem do niej skłonność po tym co przypadkiem zobaczyłem w schroniskowym kiblu, po powrocie z wieczornej wędrówki wokół stawu. Opierając wypielęgnowane dłonie na skrzyni przeciekającego dolnopłuku, z lekko rozstawionymi nogami, przyjmowała do swego dziewiczego wnętrza sztywnego niczym dębowy kołek członka… mego serdecznego kolegi Norberta, którego lśniące żelem włosy przyciągały magnetycznie dziewczęta i kobiety wszelkiego autoramentu. Norbi pchał i wiercił, zadając niewątpliwą rozkosz mej niedoszłej kochance. Może wyobrażała sobie to inaczej, może atłasową pościel, kadzidła i świece? Niestety, rzeczywistość była przyziemna, przaśna i cuchnąca lizolem. Dziewictwo odeszło bezpowrotnie, podobnie jak plany zamążpójścia w czystości. Nie od dziś wiadomo, że alkohol (a zwłaszcza słowacki bimber) ma moc zawracania rzek i obalania ustrojów. Czymże są zatem życiowe postanowienia filigranowego dziewczęcia? Oddała się Norbiemu – niech nie żałuje, mogła trafić gorzej. Przynajmniej przystojny, czysty i zdrowy. Łakomym wzrokiem pochłaniała ją wszak większość schroniskowych grubasów, łysoli i innych brzydali.
Z tego co wiem (nie pamiętam skąd), Magda wróciła „po tym wszystkim” do swego chłopca, którego miała (a jakże) w Krakowie, by dalej grać rolę niezłomnej. Po licznych przygodach, które zdarzyły się w międzyczasie wyszła za niego za mąż i podobno mają się znakomicie.
KONIEC

Balsamica

Wycierała włosy pachnące jaśminowym szamponem. Z pokoju obok dobiegało rytmiczne chrapanie Kuby, którego udało jej się doholować do łóżka mimo tego, że ona była małą kobietką, a on miał metr dziewięćdziesiąt i prawie sto kilo wagi. Cóż obowiązki żony wypełnia się od nocy poślubnej, prawda? Na weselu poznała chyba z pięćdziesiąt osób z najbliższego kręgu jego znajomych. Spośród jej przyjaciół zjawiły się tylko Ola i Bianka, Amsterdam wykręcił się sądem, Jeanne miała sesję, a Grigorij był nie do namierzenia. Piękny ślub w majowy poranek, cały dzień jak z bajki. Lazurowe niebo, soczysta zieleń i piękna tęcza kiedy wychodzili z kościoła... A teraz jej mąż leżał pijany jak bela, goście legli pokotem pod stołem, a ją bolały nogi od niewygodnych butów. Zaparowana łazienka domagała się tlenu, zarzuciła więc na siebie płaszcz kąpielowy i wyszła pozostawiając otwarte drzwi. Na krześle obok nich leżała piękna biała suknia. Cała w wymiocinach. Westchnęła i poszła zrobić sobie gorącej herbaty. Skuliła się w fotelu uzbrojona w szklankę i dobrą powieść.
Stukanie do drzwi oderwało ją od książki. Odruchowo spojrzała na zegarek. Minęła już druga w nocy. Zabezpieczyła drzwi łańcuchem i dopiero wtedy otworzyła.
- Ty?! - krzyknęła zaskoczona.
- Julia?! Co ty tu robisz? - zakpił.
Zamknęła szybko drzwi. Zdjęła zabezpieczenie i otworzyła ponownie. Od razu dostrzegła, że coś jest nie tak. Miał ranę na lewym policzku, która krwawiła obficie, a rękaw skórzanej kurtki był w strzępach.
- Miałeś wypadek? - zapytała zaniepokojona.
- Zmierzałem tu na twój ślub. Ale te podstępne sukinsyny zestrzeliły nasz samolot nad Bośnią. Tylko ja ocalałem! Ale jako wierny przyjaciel czołgam się tu, by złożyć ci serdeczne życzenia na nowej drodze życia. - zrobił jedną ze swoich teatralnych min.
Odsunęła się, żeby wpuścić go do środka, zrobił krok do przodu i zachwiał się.
- Szkoda. Tyle niewinnych ofiar - złapała go i pomogła mu dojść do kanapy. - A tak na serio, potrąciła cię polewaczka?
- To był wściekły TIR. - jego głos obniżył się od wysiłku.
- Mam tylko nadzieję, że dotkliwie cię pogryzł. - rzuciła przez ramię, idąc do łazienki po środki opatrunkowe.
- Masz coś do picia? - zapytał słabo, gdy wróciła.
- Mleko może być? - namoczyła w wodzie utlenionej jeden ze świeżo otwartych gazików i delikatnie zaczęła czyścić ranę na policzku.
- Dałaś gościom całą wódkę? Nic nie zostało na poprawiny? - zerknął na skrzynkę z pustymi butelkami stojącą pod oknem.
- Przeczuwałam, że wpadniesz. - przytrzymała jego głowę i przyjrzała się bliżej. Rana nie wyglądała groźnie, a krwawienie ustało. Pod palcami poczuła szorstki zarost. Przeciągnęła nimi po zarysie szczęki. Napotkała jego uważny wzrok i poczuła, że się mimowolnie rumieni.
- Wyszłaś za mąż... - szepnął - Więc gdzie jest pan i władca? - ciche słowa otrzeźwiły ją. Julia westchnęła. W odpowiedzi z sypialni dobiegło ich potężne chrapnięcie. Widok zaskoczenia na jego twarzy był bezcenny.
- Dasz radę zdjąć kurtkę? Muszę obejrzeć twoją rękę, - powiedziała szybko, jakby chciała zatrzeć wrażenie chwili. Grigorij nie dał się tak szybko zbyć.
- Śpi, bo... schlał się, czy?...
Jej błagalny wzrok odwiódł go od drążenia sprawy. Nieporadnie zdejmował z siebie kurtkę. Mógł ruszać lewym ramieniem, co było dobrym znakiem. Rękaw koszuli był poplamiony krwią.
- Musisz się rozebrać. - odsunęła się lekko skrępowana. - Ujmijmy to tak: Pan Młody doznał nagłego ataku torsji i ucierpiała Panna Młoda.
- Obrzygał cię?! - zaśmiał się z niedowierzaniem.
- Powiedzmy, że za dużo wypił...
- I kto ci pomagał dociągnąć tu z wesela te dwa metry na sto kilo? - patrzył rozbawiony prosto w jej oczy. - ...Nikt ci nie pomagał. - dodał poważnie.
- Koszula, Greg. - nalegała.
Pokręcił głową i dał jej spokój.
Nie radził sobie z guzikami i musiała mu pomóc. Kiedy je rozpinała i zsuwała mu ubranie, unikała jego wzroku. Wystarczało jej, że z trudnością powstrzymywała dłonie przed drżeniem. Starała się skupiać na szczegółach. Miał pięknie umięśnione ramiona. Nie o takie szczegóły jej chodziło. Skupiła się na lewym. Skóra była obtarta, ale krwawienie już się zatrzymało. Obtarcie było duże, ale mało groźne. Ot, bolesna pamiątka na kilka dni, góra tydzień. Jego skóra była gorąca, a mięśnie pod nią twarde. Przemywała obtarcie, błagając w duchu, by zapach odkażacza zagłuszył wreszcie zapach jego skóry. Zaczynało jej się kręcić w głowie. Zawsze lubiła ten zapach: piżmo, sandałowiec, mech i kilka różnych korzeni.
- Jeżeli posiedzisz tak chwilę, nie trzeba będzie bandażować. - szepnęła ze ściśniętym gardłem.
Przytrzymał jej dłoń zdrową ręką.
- Dziękuję. - mruknął.
Odruchowo spojrzała mu w oczy i natychmiast zrozumiała swój błąd. Płonęły i przyciągały ją, jak magnes. Nikt nie powinien mieć takich oczu. To powinno być karalne. Nikt nie powinien mieć takich głodnych ust. Nikt, kto ma takie oczy i usta, nie powinien w środku nocy siedzieć półnagi na jej kanapie.
Chciała tylko poczuć jego smak. Sprawdzić, czy jego usta są tak miękkie i obezwładniające, jak w jej snach. Bo może wyobraźnia ją okłamywała? Może wcale nie były tak idealne? Śnił jej się często. Sen zawsze zaczynał się gdy wchodziła do jego mieszkania. Potem powoli osaczał ją i lądowali w łóżku. I zawsze budząc się żałowała, że to tylko sen. Nikt jej tak nie dotykał, nie pachniał, nie czekał na nią... W tych snach tańczyła w jego ramionach, unosiła się w chmurach i robiła rzeczy, na które nigdy nie zdecydowałaby się na jawie. Przestrzeń zakrzywiła się, dystans dzielący ich nagle zniknął. chociaż żadne z nich nie było się w stanie poruszyć. A już na pewno nie ona. Zastanawiała się, czy naprawdę jest taki idealny. Czy czekają na nią doskonałe dłonie usta i upojny zapach sandałowca i piżma. Usta były obok. Czekały na nią... Jakby chciały pokazać, czym naprawdę jest pocałunek. Wplotła palce w czarne włosy, miękko wijące się na karku. Westchnęła, gdy jego dłonie wślizgnęły się pod szlafrok. Chciała, żeby nie przestawał jej całować. Chciała czuć jego dłonie. Chciała poczuć go mocniej. Chciała spełnić sny, w których czekał na nią spragniony. Chciała. Pomyślała jeszcze, że to musi być kolejny sen. A sen nie jest zdradą, ani grzechem...

Jego dłonie odnalazły jej piersi i mimowolnie oderwała się od jego ust, wyginając się w łuk, pod jego dotykiem. Zaczął całować jej szyję, a ona przekręciła głowę, żeby trafił na punkt, który doprowadzał ją do szaleństwa. Zrozumiał i lekko zacisnął na nim zęby. Jęknęła. Wciągnął ją na kanapę i obnażył jej dekolt. W pokoju obok, jej świeżo upieczony mąż zachrapał głośniej. Objął dłońmi jej piersi i muskał ustami na zmianę to jeden, to drugi nabrzmiały pożądaniem sutek. Przyciągnęła jego głowę bliżej i przesunęła dłonie. Chciała poczuć znowu jego umięśnione ramiona. Syknął, gdy przeciągnęła po lewym, więc oderwała dłoń i uwolnioną ruszyła na poszukiwanie. Po klatce piersiowej, w dół do linii włosów zaczynającej się poniżej pępka, do chłodnej klamry paska. Potrzebowała obu rąk, żeby go rozpiąć. Wyprostował się, gdy poczuł jej manewry. Jęknęła w proteście, uspokoił ją i rozpiął pasek i guzik dżinsów, co skwapliwie spróbowała natychmiast wykorzystać. Rozwiązał tasiemkę jej jedynego okrycia. Powoli, milimetr po milimetrze zsuwał z niej materiał, doprowadzając ją do szału. Każdy fragment skóry, którego dotknął, płonął. Szlafrok nareszcie odfrunął na bok, a on sięgnął do jej włosów i rozpuścił je, wplatając w nie palce i rozrzucając niedbale.
Pochylił się nad nią by rozpocząć zwiedzanie. Miał bardzo ciekawskie palce i nie mniej ciekawskie usta. Z niewiadomych powodów najbardziej zaciekawiały go miejsca, które wprawiały jej ciało w drżenie i wyrywały z niej mimowolne jęki. W takich miejscach zatrzymywał się dłużej, jakby uczył się ich na pamięć. Kiedy jego dłonie i usta posuwały się powoli w dół, lubieżnie drapiąc jej skórę brodą, szukała jakiegoś punktu zaczepienia, którego mogłaby się chwycić, gdy kanapa zapadała się pod nią, a przestrzeń wokół wirowała.
Ktoś głośno jęknął. Jej głosem. Nie przypominała sobie, żeby to zrobiła. Nie mogła się skupić, bo jego dłonie wsunęły się pod jej pośladki i pochłonęło ją odczuwanie, jak palcami i ustami delikatnie rozpala jej kobiecość. Po chwili ruszył dalej błądząc dotykiem po jej udach, łydkach i obolałych stopach, które przez chwilę masował. Jęknęła nagląco, by przyśpieszyć jego pieszczoty. Spojrzał na nią z diabelskim uśmiechem i skupił się, na drodze powrotnej, którą pokonywał, drażniąco powoli. Przecież już znał tą drogę? Dlaczego tyle czasu zajmowało mu sprawdzanie ile pocałunków może zmieścić się na jej udach? Może zapomniał, dokąd zmierza?
Rozsunął jej nogi i przycisnął usta do wilgotnego centrum. Odnalazł nabrzmiałe wargi i zaczął je drażnić językiem. Poruszyła się niecierpliwie, ale uspokoił ją naciskiem dłoni. Objął dłońmi jej biodra i zataczał kółeczka wokół łechtaczki, by nareszcie dotknąć jej, raz, drugi, dziesiąty. Wczuwając się w jej drżenie szukał właściwego rytmu i idealnego miejsca. Palcami dłoni wsunął się w jej wilgotne wnętrze i przyśpieszył ruchy języka. Pociemniało jej w oczach i zapomniała, czym jest oddech. Westchnęła, gdy wszystko rozbłysło oślepiającym blaskiem. Westchnienie przeszło w jęk, gdy poczuła, jak jego ciało przesuwa się do góry, a miejsce języka i palców zajmuje coś twardego, gorącego i bardzo, bardzo natarczywego.
Nie pamiętała, żeby zdejmował spodnie i bieliznę, ale odnosiła wrażenie, że przez moment miała małą przerwę w życiorysie. Myśl pierzchła, jak spłoszony motyl i przyciągnęła go do siebie, objęła ramionami, owinęła udami, pragnąć, by w nią wszedł, wypełnił i ukoił. I zrobił to. Jednym, długim, mocnym pchnięciem, po którym zatrzymał się na moment. Jakby stracił całą siłę, jakby zamierzał w niej zostać na zawsze. Pocałował ją, a jego język powtórzył pchnięcie. Poruszyła biodrami, niezdolna do zachowania spokoju. Jęknął i zamruczał w proteście.
- Zaczekaj. - błagał ją. - Za mocno cię pragnę. Nie chcę... - wysunął się z niej lekko, żeby pchnąć ponownie. - za szybko skończyć. - Znów się zatrzymał.- Chcę... cię... czuć... jak... najdłużej... - szeptał w rytm pchnięć drażniąc jej ucho szorstką brodą.
Chciała, bardzo chciała spełnić jego prośbę, ale jej ciało funkcjonowało już niezależnie od jej woli. Biodra dostosowały się do jego ruchów, amortyzowały je, pogłębiając pchnięcia, wychodząc im naprzeciw. Trzymała się go mocno, bo czuła, że powoli się rozpada i zatraca w tej wspinaczce na szczyt. Każde jego pchnięcie drażniło jej nadal nabrzmiałą kobiecość. Wszystko wirowało coraz szybciej i szybciej, aż znowu zalała ją fala gorącego białego światła i eksplodowała na miliardy kawałeczków. Trzepotała w jego ramionach, gdy doganiał ją, bo nie mógł powstrzymać się, czując, jak jej mięśnie zaciskają się wokół niego w tym rozkosznym rytmie. Eksplodował z ciemnym jękiem, którego rezonans przetoczył się przez nią pogłębiając i wydłużając jej własną rozkosz. Trzymała go mocno. Nie zamierzała go puścić. Nigdy.
Napięcie opadało i poczuła, jak rozplata jej uda i zsuwa się z niej. Usiadł na podłodze i sięgnął po dżinsy. Obserwowała jego postać, gdy szybko ubierał się by zakryć protezę i utrzymujący ją kołnierz. Kiedy zwiesił głowę i usiadł zmęczony, podniosła się i przytuliła do jego pleców. Objęła go ramionami i głaskała powoli, uspokajająco, całując jednocześnie barki. Nie odepchnął jej, odchylił tylko głowę do tyłu i oparł się o nią, chłonąc jej ciepło, zapach jaśminu z jej długich włosów i spokój, który ogarnął obydwoje. Musiał być wyczerpany, a skutki wypadku znowu zaczynały dawać znać o sobie. Wstała i wyciągnęła do niego rękę. Ciężko dołączył do niej i przytulił kiedy znów usiedli na kanapie.
- Przepraszam, że nie było mnie na ślubie. - spojrzał na nią z jakimś nieodgadnionym żalem.
Nie potrafiła niczego powiedzieć. Wolała wsłuchiwać się w spokojne bicie jego serca.
- Ostatnio ciągle wycieka gdzieś Marburg, czy inna ebola... - tłumaczył. Uciszyła go pocałunkiem.
- Ta ma być moja noc poślubna. - szepnęła kiedy płuca zmusiły ich do zaczerpnięcia tchu. - Więc mógłbyś przestać gadać o swoich wirusach.
- No właśnie. - mruknął wstając z kanapy. Chwyciła go za rękę. - Mam prezent. - wyjaśnił uspokajająco i sięgnął po kurtkę. Z kieszeni wyciągnął mamą paczkę owiniętą w zielony papier, usiadł na kanapie i znowu ją objął. W środku był zegarek na łańcuszku z białego i czarnego złota, czarna tarcza ozdobiona gwiazdą z diamentów. Otaczały ją kolory kart do gry, leżące naprzemianlegle, każda figura powtarzała się dwa razy.
- Na wypadek, gdyby mąż zabronił ci wpadać do przyjaciół, możesz nosić ich wspomnienie na sercu. - Grigorij uśmiechnął się figlarnie. W sypialni Kuba znów wydawał koncertowe dźwięki. Julia zapięła łańcuszek z ozdobą na swojej szyi i pogłaskała go po torsie.
- Jestem starszym panem, nie dam rady tego powtórzyć. - przykrył jej plecy szlafroczkiem.
- Nie musisz. - szepnęła obejmując go mocno. - Zostaniesz?
- Taa... A on mnie zabije jak wytrzeźwieje? Zniknę jak zaśniesz. Jak zawsze.
- Zawsze? - zapytała niepewnie.
- Przecież to tylko sen, Julio. - odpowiedział jej swoim ciemnym, głębokim głosem.
- Więc zegarka nie dostanę? - zapytała całując jego obojczyk.
- Dostaniesz. Tylko trochę później. - wyszeptał jej prosto do ucha. - Mogę nie chcieć? - odepchnął ją delikatnie i spojrzał w oczy z przekorą.
- Oczywiście, że możesz. Ale to mój sen. - uśmiechnęła się niegrzecznie.
- Gdyby był mój... - mruknął taksując jej niewielkie piersi. - Nie miałbym też nic przeciw pończochom.
Rozpięła mu spodnie i schyliła głowę.
- Ani się waż...
- Nie zdejmę ich - spojrzała na niego uspokajająco. - ... tylko zsunę.
Po chwili Grigorij zacisnął zęby i położył jej rękę na głowie. W pokoju obok Kuba przekręcił się na drugi bok.
- Julia, Julia... - ktoś potrząsał lekko jej ramieniem. Usiadła i przetarła dłońmi twarz, odgarniając potargane włosy. Niechętnie otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą Kubę. Jej ciało natychmiast zareagowało spięciem.
- Dobrze spałaś? Ala kazała mi cię obudzić, bo razem z twoją mamą robią śniadanie. - był w wyjątkowo dobrym humorze. Rozejrzała się i stwierdziła, że bez najmniejszych wątpliwości jest w swoim łóżku (nie na kanapie), za oknem sypie śnieg (więc to nie maj), a Kuba nie ma na twarzy śladów kaca (czyli nie był pijany).
- Gdzie jestem? Co ze ślubem? - zaczęła panikować.
Kuba zachichotał.
- Miałaś jakiś zły sen? Wyglądasz na przerażoną. I kiedy się zadrapałaś? Halo, tu ziemia! Są święta, jesteśmy u twoich rodziców, a daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo oświadczyłem ci się dopiero wczoraj. I jest Boże Narodzenie! Wszystkiego najlepszego przyszła żono! - pocałował ją uradowany w policzek i wyszedł podśpiewując jakąś kolędę.
Kamień spadł jej z serca i opadła z powrotem na poduszki. Więc to znowu był sen... Nagle rumieniec wypełzł jej twarz. Poduszka pachniała piżmem, sandałowcem, mchem i korzeniami. Kwiat kobiecości pulsował obolały. Dotknęła dłonią policzka. Zarumieniła się mocniej kiedy przypomniała sobie jak doszło do tego w jej śnie.
W śnie do cholery!

Ten, dla którego pada deszcz

„Nic mi tak w życiu nie wyszło jak włosy” – tak chyba najlepiej można byłoby podsumować moje jestestwo na tym świecie. Jestem bogatym wrakiem człowieka. Wykolejeńcem, który po latach uświadomił sobie, że pragnął jednej jedynej kobiety, która dawno temu stanęła na jego drodze.Tylko, że wtedy ten zachłyśnięty odnoszonymi sukcesami chłystek tego nie rozumiał. Z kolejnymi mijającymi latami uświadomiłem sobie, że został mi tylko jeden przyjaciel. Alkohol. Stał się on mym bliskim towarzyszem. Pozbawiał ostrości. Rozgrzewał. Czasem pozwalał on bym zasnął otulony nieświadomością, innym razem powodował, że robiłem głupstwa, na jakie po trzeźwemu nigdy bym się nie zdobył.
Byłem wolnym duchem. Po szkole pierwsze swoje kroki stawiałem w agencji reklamowej. Potem głupia sprzeczka z ówczesnym szefem otworzyłam mi drogę do kariery. Sam sobie stałem się szefem i pracownikiem. Razem ze mną z mojej dotychczasowej pracy przeszło trzech dużych klientów, którzy stawiali na oryginalność. Na brak zajęć i co za tym idzie kasy, narzekać, więc nie miałem powodu.
Wtedy też zaczął się dziwny okres w moim życiu. Dziś nazywam go „stacja zabawa”. Był to czas, gdy poznałem Mariolkę. Była o kilka lat ode mnie młodsza, jednak to ja psychicznie nie dorastałem jej do pięt. Ona, zwariowana nastolatka studiowała psychologię i socjologię. Mnie się nie chciało. Za to chciało mi się jeździć na różnego rodzaju koncerty grup i kapel, których wtedy słuchałem. Chciało mi się też przesiadywać w klubach, gdzie wyraźnie odstawałem wiekiem od pozostałych bywalców.
Do dziś nie wiem jak Mariolce udawało się godzić ze sobą dwa fakultety studiów i siedzenie w klubie, gdzie bywała równie częstym gościem jak ja. Podczas jednej z takich nasiadówek ostro popiliśmy. Na tyle ostro, że wylądowaliśmy u mnie w mieszkaniu. Nasze ręce były głodne naszych ciał. Nasze usta były spragnione naszych pocałunków. I tak, zamiast pieprzyć się w łóżku, cała sprawa została „załatwiona” na panelach w przedpokoju. Chodź jak sobie dobrze pogrzebię w zakamarkach pijackiej pamięci dochodzę do wniosku, że nie skonsumowaliśmy wtedy naszego „związku”. Całość zakończyła się w mojej ulubionej pozycji 69. Na nic więcej nie był mnie wtedy niestety stać.
Zresztą jak sobie tak pomyślę o tych wszystkich latach spędzonych z Mariolką dochodzę do wniosku, że my nie stanowiliśmy normalnej (cokolwiek miałoby to oznaczać) pary. Owszem spotykaliśmy się często, ale tylko po to by pieprzyć się. Prawie zawsze po alkoholu. Na palcach jednej dłoni mogę wyliczyć ile razy uprawialiśmy seks nie będąc po zbawiennym wpływem procentowego środka odurzającego.
Jeden z takich raz wbił mi się w pamięć bardzo dobrze. To były urodziny Mariolki. Mimo miłosnego zmęczenia nie umiałem zasnąć. Rozpierała mnie duma i energia. Ręką obejmowałem śpiące ciało dziewczyny. Ostrożnie sięgnąłem po leżącą na szafce nocnej paczkę papierosów. Wyjąłem z niej jednego, odpaliłem i zaciągnąłem się. Myślami znów wróciłem do wydarzeń sprzed paru godzin.
Akurat oddałem samochód do warsztatu i szliśmy z Mariolą przejściem podziemnym w kierunku przystanku autobusowego. Wprawdzie do domu mieliśmy niewielki kawałek drogi, ale pogoda nie zachęcała nas do spacerów. Było zimno, pochmurno, od rana z nieba sączyła się nieprzyjemna mżawka. Tę namiętnie całującą się parę, stojącą u szczytu schodów widzieliśmy już przy wyjściu z tunelu. Dziewczyna w krótkiej, cienkiej kurteczce i obcisłych czarnych spodniach, dłonie miała zanurzone we włosach chłopaka. Ten ubrany w czarny sweter i sprane jeansy, rękami obejmował jej plecy. Zakochani nie zwracali uwagi na to, że stoją niemal na środku schodów, nie widzieli tych zazdrosnych spojrzeń niektórych przechodniów, nie słyszeli umoralniających komentarzy starszej babci. Wydawało się, że byli sobą pochłonięci do reszty. Że wzajemnie zatopili się w pocałunkach. Że świat wokół przestał dla nich istnieć.
- My też tacy kiedykolwiek byliśmy? – zapytała mnie, idąca obok Mariola.
- Nie wiem, nie pamiętam – odpowiedziałem zmieszany, ściszonym głosem.
Na szczęście autobus przyjechał bardzo szybko. I o dziwo nawet nie był za bardzo załadowany. Wsiedliśmy, więc i nie szukając wolnych miejsc stanęliśmy przodem do siebie, zaraz przy wejściu. Mariolka podniosła swoją dłoń do mojej twarzy i kciukiem starła kroplę deszczu z mojej brwi. Rozczuliła mnie ta pieszczota. Spojrzałem dziewczynie w oczy i cmoknąłem ją w usta.
W domu Mariolka zaproponowała, że zrobi kawę. Nie oponowałem, bo uwielbiam jej kawę. Dziewczyna poszła, więc do kuchni, a ja wyjąłem z komody białe pudełeczko, w którym na pluszowym materiale leżały złote kolczyki. Spojrzałem na nie, małe kółeczka wysadzane szafirami. Kupiłem je pod wpływem impulsu, gdy stwierdziłem, że będą idealnym prezentem na 25 urodziny dziewczyny. Wziąłem pudełeczko, włożyłem je do kieszeni i wszedłem do kuchni. Oparłem się o ścianę i patrzyłem na odwróconą plecami do mnie Mariolę. W kuchni słychać było tylko szum gotującej się w czajniku wody. Po chwili odszedłem do mojej kobiety. Ta jednak nie poruszyła się. Wciąż stała tyłem do mnie. Uniosłem ciężką zasłonę jej czarnych włosów i delikatnie przywarłem ustami do ciepłego karku dziewczyny. Poczułem jak ciałem Marioli wstrząsnął dreszcz. Moje wargi odnalazły wrażliwe miejsce za uchem kobiety i zostały tam na dłużej.
Odciągnąłem Mariolę od okna. Chwyciłem za rękę i zaprowadziłem do sypialni. Stanęliśmy twarzą do siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy. W oczach kobiety dostrzegłem blask, mówiący o pożądaniu niemal równie dobitnie jak słowa. Moje pragnienia utożsamiały się z jej pragnieniami. Mariola uniosła dłoń i przejechała nią po moim policzku, małym palcem obrysowała kontur mych ust. Chwyciłem jej dłoń za przegub, i wcisnąłem ciekawski paluszek do ust, delikatnie zębami przygryzając jego koniec. Mariola oblizała wargi i uśmiechnęła się do mnie… jej zmysłowe odruchy były takie szczere i spontaniczne.
Posadziłem dziewczynę na łóżku i klęknąłem obok. Z kieszeni wydostałem małe pudełeczko i zamknięte, położyłem na dłoni dziewczyny. Spojrzałem Marioli w oczy. Dopiero jakiś czas temu uświadomiłem sobie, co musiała sobie pomyśleć wtedy Mariola. Pewnie spodziewała się innej zawartości białego kartonika. Ale wtedy wyraz jej oczu odczytałem, jako radość. Dziś wiem, że to było rozczarowanie.
Następnie sięgnąłem do jej stóp i zdjąłem jej buty. Oboje wstaliśmy. Zanurzyłem swoje palce we włosach kobiety i pocałowałem ją w usta. Nasze piersi przytuliły się do siebie. Mariola cicho jęknęła. Gwałtownie odsunąłem się od niej i zręcznymi aczkolwiek zniecierpliwionymi palcami zacząłem odpinać guziki u bluzki mojej kochanki.
Miękkie wzgórki jej piersi zniknęły we wnętrzu mich ciepłych dłoni. Gdy końcami palców drażniłem ich koniuszki Mariolę przeszedł rozkoszny dreszcz. Wodziłem dłońmi po jej klatce piersiowej tak jakbym na nowo poznawał jej kształt, gładkość jej skóry, zarys żeber, jej wąską talię… Cofnąłem się o krok i zachwyconym spojrzeniem objąłem całą półnagą postać kobiety. Spodobało mi się to, co zobaczyłem: falujące piersi, mleczna karnacja, lśniące włosy, błyszczące oczy. Mariolka uśmiechnęła się od mnie i dłońmi przesunęła po swoich piersiach.
- Zdejmij proszę spodnie – chrapliwie wyszeptałem i niecierpliwie zacząłem zdejmować z siebie bluzę, a następnie spodnie. Mariola odpięła haftki i suwak. Spodnie zsunęły się z bioder. Chwyciłem dziewczynę za biodra i przyciągnąłem ku sobie. Kobieta zadrżała czując ciepły dotyk mych dłoni. Przesunąłem palcami a potem językiem wzdłuż jej kręgosłupa. Mariola cichutko jęknęła. Dłońmi nakazałem by dziewczyna uniosła prawą stopę i powoli uwolniłem ją z krępujących kostki spodni, po chwili to samo uczyniłem z jej lewą stopą. Nieśpiesznie, pieszczotliwie wodziłem dłońmi po łukach jej bioder, długich, zgrabnych nogach, sprężystych pośladkach.
Odwróciłem dziewczynę twarzą do siebie. Wstałem i objąłem spojrzeniem całą jej postać. Mariola objęła mnie za szyję i przywarła ciałem do mojego nagiego ciała. Dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu, włosy opadły jej kaskadą na ramiona. Napór jej bioder wymownie świadczył o pożądaniu, jakie odczuwała. Biorąc ją na ręce, przytuliłem do siebie, zrobiłem parę kroków i położyłem ją na kapie przykrywającej łóżko. Kobieta raptownie wciągnęła powietrze i niespokojnie poruszyła się na posłaniu. Położyłem się obok. Głaskałem jej szyję, gładziłem jej brzuch, wdychałem zapach jej ciała. Moje usta wędrowały po piersiach Marioli, zębami przygryzałem delikatne sutki. Przymkniętymi oczami patrzyłem na dziewczynę i widziałem fale coraz to nowych doznań opływające jej ciało, budząc w niej coraz to większe pożądanie.
Mariola wyczuła na biodrze napór mojej pulsującej męskości i objęła ją palcami. Jęknąłem cicho i mój język zaznaczył wilgotną ścieżkę na brzuchu mojej kochanki. Mariola rozchyliła uda a jej pieszczoty mojego członka stały się bardziej natarczywe. Wsunąłem dłoń pomiędzy uda dziewczyny delikatnie badając czy jest gotowa. Była. Uniosłem się rękami nad jej ciałem i znów ją pocałowałem. Oczy Marioli uważnie mi się przyglądały. Świadomy, że za chwilę dam jej rozkosz, osunąłem się między jej nogi. Czułem napór mojej męskości, gdy wnikałem w wąską gorącą szczelinę jej ciała. Mariola instynktownie objęła mnie swoimi nogami i podjęła narzucony rytm. Oboje byliśmy bardzo podnieceni. Nasze zespolenie nie trwało długo.
Po paru chwilach szaleńczej pogoni za spełnieniem Mariola odrzuciła głowę do tyłu, szyję wygięła w łuk, a nogi mocniej zacisnęła wokół mojego pasa – jakby wciągając mnie coraz głębiej w siebie. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymałem się od wszelkich ruchów, rozkoszując się gorącym, aksamitnym wnętrzem jej ciała zastygłego w orgazmie. Z prawdziwym żalem wycofałem się z dziewczyny i w chwili swojego szczytowania mocno tuliłem ciało kochanki do siebie. Opadłem na łóżku obok szczęśliwej, jak mi się wtedy wydawało, Marioli, mocno przytuliłem ją do siebie i zamknąłem oczy. Leżeliśmy nieruchomo dłuższą chwili, a po chwili ze spokojnego, równego oddechu dziewczyny wywnioskowałem, że zasnęła.
Wypaliłem kolejnego papierosa i zwlokłem się z łóżka, by zrobić sobie drinka. Mariolę otuliłem kocem i biorąc szklankę cicho wycofałem się z sypialni do mojej pracowni. Najlepsze pomysły przychodziły mi, bowiem do głowy po dobrym seksie albo po ostrym piciu. Włączyłem cicho muzykę i pogrążyłem się w pracy. Jakiś czas później moja kochanka otworzyła drzwi pracowni i zapytała czy idę z nią na imprezę do klubu. Nie poszedłem, bo mi się nie chciało. Wolałem posiedzieć przed komputerem w towarzystwie kolejnej butelki wódki.
To był ostatni raz, gdy kochałem się z Mariolą. Tak, dokładnie, kochałem. Bo wtedy tylko to słowo w pełni odzwierciedlało uczucia, jakimi darzyłem swoją partnerkę. My mogliśmy się kochać, mogliśmy uprawiać seks i mogliśmy się pieprzyć – dla każdego z tych określeń przypisałem sobie osobną definicję.
Po tym, jak nie poszedłem wtedy do klubu zaczęło się między mną a Mariolką psuć. Nie widywaliśmy się już tak często jak kiedyś. Coraz mniej też było szalonych zbliżeń, po litrach alkoholu, wlewanych do organizmu. Jakiś czas później Mariolka wyjechała do rodzinnej miejscowości, gdzie załatwiła sobie staż w jakimś ośrodku. Pojechałem ją odwiedzić tylko raz. Poszliśmy wtedy na spacer. Chciałem się z nią pieprzyć w samochodzie, ale powiedziała mi:, „że dziś nie może”. Dałem, więc jej spokój. Powróciłem na swoją „stację zabawa”, w ramiona niezastąpionej kochanki. Wódki. Chlałem dużo i długo. By się znieczulić. By nie myśleć. W końcu by zapomnieć.
Udało się. Na pewien czas. Po kilkunastu miesiącach dowiedziałem się, że Mariolka wyszła za mąż. Zabolało. Wprawdzie zawsze twierdziłem, że ja się nie nadaję do życia w stadzie, ale nie myślałem, że moja kochanka wywinie mi taki numer i chajtnie się z pierwszym lepszym, który ją o to poprosi. Oczywiście nie muszę mówić, co przyniosło mi ukojenie. Alkohol. Na któreś z libacji poznałem Alkę. Zupełne przeciwieństwo Marioli – duże piersi, szerokie biodra, niezbyt atrakcyjna twarz, – ale panienka wyraźnie na mnie leciała. Miała być przygodą na jedną noc – i pewnie by i taką była, gdyby tej nocy… nie pękła nam gumka.
Pasztet zjawił się na progu mojego mieszkania jakiś czas później i oświadczył mi, że jest w ciąży. Najpierw dziewczynę wyśmiałem, potem wyzwałem od najgorszych – na niewiele się jednak zdało. Alicja wprowadziła się do mnie, a trzy miesiące później złożyła mi przysięgę małżeńską przed kierownikiem USC.
Jedynym pozytywem tej pokręconej sytuacji było to, że od tamtego czasu nie pleśniały mi naczynia w zlewie, a i w lodówce było zawsze coś, prócz światła. Oczywiście swojego zachowania i swoich nawyków nie zmieniłem, – o czym lojalnie uprzedziłem przyszłą małżonkę przed ślubem. Moja pracownia stała się moim azylem. To tam ponownie zasypiałem w ramionach niezawodnej przyjaciółki.
Nigdy nie byłem zbyt sentymentalny, aż do tamtego dnia. Był to dzień urodzin Mariolki. Wymyśliłem sobie, że będzie to dzień dobroci dla mojej opasłej kury domowej. Zabrałem, więc Alkę na zakupy, do najlepszego w mieście butiku z bielizną. Kazałem jej wybrać sobie jakiś łaszek, za którego zapłaciłem hojnym gestem. Potem zaprosiłem pasztet na obiad. Bezinteresowny tak do końca nie byłem… w domu oczekiwałem nagrody. I rzeczywiście, gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, Ala poszła się wykąpać i włożyć swoją piękną bieliznę.
Gdy tylko usłyszałem odgłos otwieranych drzwi do łazienki, usiadłem wygodnie w fotelu. Palcem pokiwałem na Alę. Ta na czworakach podeszła do mnie i ustami zbliżyła się ku mojej wyraźnie przebijającej się przez materiał spodni męskości. Chwilę pieściła ją dłonią, delikatnie masowała, ugniatała. Jej długie palce uporały się wreszcie z zapięciem zamka. Unosząc biodra pomogłem dziewczynie zdjąć jeansy. Byłem gotowy i spragniony kobiecych ust.
Alicja pomagając sobie palcami drugiej ręki ściągnęła mi napletek z główki. Zaczęła ugniatać i gładzić moje przyrodzenie. Wreszcie wzięła je do buzi, objęła ustami. Wsuwała mojego penisa do ust lekko ssąc główkę i jego trzon. Całym wnętrzem ust obejmowała mojego członka. Główkę oplatała językiem, drażniła wędzidełko. Zaczęła poruszać głową zatapiając w ustach prawie połowę jego długości. Chwyciłem ją za włosy i cicho westchnąłem, po czym zacząłem ostro wbijać się penisem w usta mojej małżonki. Na końcowy efekt nie czekałem zbyt długo. Pierwszym ładunkiem nagromadzonego w jądrach nasienia wytrysnąłem w jej gardło, drugim na twarz. Ala pomagając sobie dłonią masowała jeszcze drgający trzon penisa. Dłonią delikatnie pieścić jądra.
Otworzyłem oczy i popatrzyłem na klęczącą pomiędzy moimi udami dziewczynę. Jej twarz napawała mnie obrzydzeniem, jej rozlane ciało wywoływało odruchy wymiotne. Odepchnąłem ją lekko. Podciągając i zapinając spodnie podszedłem do stojących w barku butelek. Wybrałem czystą. Nalałem sobie trunku do szklaneczki, po czym odwracając się ponownie spojrzałem na małżonkę i cicho warknąłem:
- Spierdalaj.
Alka popatrzyła na mnie spłoszonym wzrokiem, po czym trochę zdezorientowana podniosła się z kolan i wyszła z pokoju. Nie interesowało mnie, co wtedy czuła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo nigdy nie była ona kimś ważnym w moim życiu. W tamtym momencie życia byłem cholernie na siebie wkurwiony. Ot, kolejny frajer, który dał się złapać na dziecko – myślałem o sobie.
Kilka miesięcy później w moim mieszkaniu pojawił się trzeci lokator. Mały wrzeszczący niemal bez przerwy pokemon, któremu Alicja dała na imię Julia. Zatopiony w nawale pracy, nie miałem czasu by zajmować się swoją – jak się okazało tuż po narodzinach - córką. Wszystkie obowiązki z tym związane spadły na Alę. A ta jakby nie miała nic przeciwko. Nosiła małą na rękach, kołysała do snu, bez przerwy coś do niej mówiła, cicho śpiewała córeczce kołysanki. Dziewczyny stworzyły sobie taki mały, prywatny świat, do którego ja nie miałem wstępu. Odizolowały mnie od siebie, nie dopuszczały do wspólnych sekretów. Z początku pasowała mi ta rola, ale po jakimś czasie zauważyłem, że córka się mnie boi. Nie mogłem jej wziąć na ręce, bo zaraz zanosiła się płaczem, nie mogłem do niej mówić, bo jej buzia wykrzywiała się w dziwnym grymasie wyrażającym niezadowolenie. Pierwszy raz w życiu poczułem się zraniony. Wyrzucony poza nawias społeczeństwa. Ograbiony z jakieś części życia.
Wyprowadziłem się do mieszkania, w klatce obok. Czasami, przez okna swojego nowego lokum, widziałem jak moja żona idzie z córką na spacer. Te sceny wywoływały u mnie pokłady wewnętrznej depresji. Znów zacząłem pić… chodź tak naprawdę to chyba nigdy nie przestałem.
Ze swojego mieszkania wychodziłem rzadko. Najczęściej po to, by uzupełnić zapas kończącego się trunku. Wchodząc pewnego dnia po schodach ujrzałem mocującą się z kluczem w zamku kobietę. Ładna szatynka usilnie usiłowała wejść do mieszkania naprzeciwko mojego. Położyłem niesione butelki na wycieraczce, podszedłem do sąsiadki i powiedziałem:
- Pani pozwoli.
Dziewczyna obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i zrezygnowana podała mi klucz. Po paru próbach, zamek wreszcie ustąpił. Kobieta z ulgą w głosie, sucho mi podziękowała, po czym zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając mnie z drugiej ich strony.
Jakieś dwa, trzy dni później usłyszałem pukanie do drzwi. Niechętnie ruszyłem się z wygodnej kanapy i poszedłem otworzyć. Na progu stała moja sąsiadka, a w ręku trzymała apetycznie wyglądający kawałek ciasta.
- Tym skromnym drobiazgiem chciałam panu podziękować za pomoc przy zaciętych drzwiach. Wiem, że to niezbyt dużo, ale proszę niech pan to przyjmie.
- Tylko pod warunkiem, że pani da się zaprosić na kawę – odpowiedziałem i szerzej otworzyłem drzwi.
Dziewczyna trochę jakby nieśmiało przekroczyła próg mojego mieszkania. Zaprosiłem ją do salonu, po czym sam poszedłem do kuchni przygotować filiżanki na kawę i spodeczki na ciasto. Gdy wchodziłem do salonu z aromatycznie pachnącą małą czarną, zauważyłem, że kobieta przygląda się mojej dość bogatej kolekcji płyt.
- Kiedyś też tego słuchałam – powiedziała cicho i usiadła na skraju kanapy.
Rozmowa trochę się nie kleiła, jednak dowiedziałem się, że moja sąsiadka – Karolina jest młodsza ode mnie o 15 lat, wykonuje podobnie jak ja, wolny zawód, na naszym osiedlu mieszka zaledwie 1,5 roku. Przyglądałem się dziewczynie i doszedłem do wniosku, że podobają mi się jej oczy. Przypominały mi, bowiem oczy Marioli. Podobały mi się też jej kocie ruchy. Dziewczyna nie powiedziała, wprost czego oczekuje, jednak wysyłane przez nią sygnały były jednoznaczne. Karolina wyraźnie miała na mnie ochotę.
Z początku udawałem jednak, że nie łapię prowadzonej ze mną gierki. W końcu dziewczyna podniosła się z kanapy i powoli zaczęła zbierać się do wyjścia. W przedpokoju, niby przypadkiem, przechodząc koło kobiety, by otworzyć przed nią drzwi „niechcący” otarłem się o nią. To wystarczyło, aby Karolina zareagowała. Jej namiętne usta w mig odnalazły moje wargi i złączyły się z nimi w szalonym pocałunku. Jej dłonie rozpoczęły wędrówkę po moim ciele, gładząc mój tors, drapiąc przez materiał koszuli moje plecy.
Moje ręce zaczęły pozbawiać moją kochankę części jej garderoby. Na podłodze w przedpokoju znalazły się kolejno bluzka i spódniczka Karoliny. Dalej w drodze do sypialni zrzuciłem z mojej nowej kochanki biustonosz i skromne majteczki. Podziwiałem jej ciało, pozwalając tym samym by i ona mnie rozebrała. Już w sypialni dziewczyna opadła na kolana i objęła gorącymi ustami moją męskość. Najpierw jej ciepły język polizał samą główkę. Następnie przejechał po całej długości penisa od dołu. Karolina popatrzyła mi w oczy i głęboko wyłożyła sobie członek w usta. Nie wpuszczała go przez chwilkę, po czym powtórzyła ten sam ruch jeszcze parokrotnie.
Podnieciła mnie ta pieszczota. Palce swojej dłoni wplątałem między włosy dziewczyny. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem Karolina była w sztuce dostarczania mężczyznom przyjemności niezrównana. Ssała ona prężącego się penisa, mocno a jednak z wyczuciem, oplatała błyszczącymi wargami jego główkę, pieszcząc ją samym językiem. Gdy nie był on cały w jej ustach, natychmiast na wolnej powierzchni pojawiła się jej zwinna dłoń. Nic, więc dziwnego, że moje spełnienie przyszło zaledwie po kilku minutach namiętnych pieszczot ze strony Karoliny.
Czując zbliżający się wytrysk sprawnie uwolniłem się z rąk pieszczącej mnie dziewczyny i wyszedłem do znajdującej się obok sypialni łazienki. Tam, sam dłonią dokończyłem sprawę. Opierając się potem o umywalkę pozwoliłem sobie wyrównać oddech. Po kilku minutach, zabierając jeszcze z apteczki prezerwatywy wyszedłem z łazienki i dumnym krokiem podszedłem do łóżka, napawając się widokiem swojej nowej kochanki.
Karolina leżała na chłodnych, gładkich prześcieradłach. Jedwabna narzuta ledwo osłaniała jej pełne piersi i ześlizgiwała się między jędrnymi, opalonymi udami. Dziewczyna usiadła na łóżku, zsunęła z niego nogi, i objęła mnie w biodrach, wpiła palce w moje pośladki. Zakryłem jej piersi swoimi dłońmi i ścisnąłem w palcach sutki. Po chwili moje ręce przeniosły się na pośladki Karoliny, a wreszcie wsunąłem je między jej uda. Dziewczyna poddała mi się całkowicie. Pozwoliła mi na wszystko, na co miałem ochotę. W niemym przyzwoleniu zgodziła się, by moje dłonie błądziły gdzie zechcą. By docierały do najintymniejszych zakamarków jej ciała.
Oboje oddychaliśmy głośno. W pewnym momencie odsunąłem się od dziewczyny i położyłem ją na łóżku, popatrzyłem na nią z góry uśmiechnięty i zadowolony z siebie, potem uklęknąłem między jej nogami. Pochyliłem się, wsunąłem dłonie pod pośladki i przeciągnąłem językiem najpierw po jednym udzie, później po drugim. Wreszcie uniosłem jej biodra w górę. Karolina jęczała i wiła się pode mną, dręczona pożądaniem, drżała i dygotała, wczepiła się palcami w moje włosy.
- Eeech laluniu – niezła jesteś - westchnąłem i usiadłem prosto, by założyć prezerwatywę. Karolina jęknęła, niezadowolona z tego, że została pozbawiona ulubionej pieszczoty. Jednak jej niezadowolenie nie trwało długo. Pochyliłem się, bowiem nad dziewczyną. Przez chwilę widziała ona mój tors i mojego członka. Ale już moment później wszedłem w nią wyjątkowo głęboko i zacząłem się rytmicznie poruszać. Niczym szaleniec opętany jedną myślą. Karolina rozpalona moją żądzą odpowiadała mi z całej siły. Napierała na mnie całym swoim ciałem, aż osiągnąłem szczyt. Krzyknąłem chrapliwie, a ona cicho pojękiwała zalewana kolejnymi falami rozkoszy.
Opadłem na nią i oboje krańcowo wyczerpani, zroszeni potem, niezdolni do jakiegokolwiek wysiłku walczyliśmy o oddech, przycisnąłem ją do siebie trzymając za pośladki i przetoczyłem się na bok. Pokryłem jej twarz pocałunkami, pocałowałem ją namiętnie w usta, powoli się z niej wycofując. Wciąż miałem nierówny oddech, unosząc się nad ramieniu sięgnąłem nad leżącą Karoliną i z nocnego stolika wziąłem papierosa. Zapaliłem go i zaciągnąłem się mocno, opadając na plecy.
Kobieta wyszła z mojego mieszkania jakiś kwadrans później. Nasze intymne schadzki nie ograniczyły się tylko do tego jednego razu. Wręcz przeciwnie. Stały się one dla nas pewnego rodzaju rytuałem. Z czasem pozwalaliśmy sobie na coraz więcej. Nic nie stanowiło dla nas żadnego tabu. Realizowaliśmy swoje wzajemne wyszukane fantazje z niegasnącym pożądaniem. W każdym naszym zbliżeniu była jakaś magia, jakaś pasja.
Doskonale pamiętam jak pocałowałem Karolinę w usta, zachłannie i gwałtownie. Potem odsunąłem od siebie, ale nadal trzymałem w mocnym uścisku. Poczułem jak przez ciało dziewczyny przebiegają dreszcze. Słyszałem szybkie bicie jej serca, ściągnąłem jej apaszkę z ramion i skręciłem w gruby sznur. Zafascynowana Karolina bacznie się przyglądała moim ruchom. Mimo to zanim uświadomiła sobie, co miałem zamiar zrobić zawiązałem jej oczy.
- Ciii… - wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę łóżka. Głodny i spragniony jej ciała rozebrałem ją bezceremonialnie i szybko. Potem sam zrzuciłem swoje ubranie. Moja gorąca dłoń musnęła jej piersi, podążyła między jej uda, przesunęła się po pośladkach i powędrowała przez środek pleców mojej kochanki w górę. Ciało Karoliny drżało – a mimo to, dziewczyna stała bez ruchu, bez słowa i niemalże bez tchu. Położyłem obie dłonie na jej piersiach, naciskając najpierw lekko, potem coraz bardziej stanowczo. Moje palce muskały sutki Karoliny z początku delikatnie, jakby od niechcenia, a potem te muśnięcia przerodziły się w bardziej stanowcze pieszczoty. Miałem wrażenie, że rozkosz dziewczyny chwilami zmienia się w ból. Objąłem ustami jej lewy sutek, mój język poruszał się na nim coraz szybciej, jednocześnie jedną z dłoni odnalazłem drogę między jej udami i zachłannie pieściłem nią wilgotne zakamarki.
- Jeszcze… - wyszeptała Karolina.
- Nieźle, co? Zadowolona? –zapytałem w odpowiedzi. Równocześnie pociągnąłem dziewczynę w stronę łóżka, i lekko pchnąłem, by opadła na pościel. Zanim jednak dziewczyna zdążyła zaprotestować, czy zorientować się, co się dzieje – już byłem nad nią. Kolanami rozepchnąłem jej nogi na boki i wtargnąłem w nią do końca. Z ust Karoliny wydobył się cichy jęk. Zacząłem się w niej szybo i pewnie poruszać. Jej ciało zaczęło odpowiadać na moje mocne pchnięcia wychodząc im naprzeciw. Pieprzyłem ją naprawdę mocno, do momentu, kiedy wstrząsnęły nią dreszcze. Wycofałem się z gorącego ciała dziewczyny równocześnie przyglądając się jej twarzy. Wykrzywiał ją grymas rozkoszy i zadowolenia. Wszedłem, więc ponownie w ciepłe, miękkie wnętrze Karoliny i po kilku mocnych pchnięciach eksplodowałem.
Leżeliśmy powleczeni słonym woalem potu, z wysiłkiem łapiąc oddech.
- Podobało mi się to – powiedziała Karolina i sięgnęła do apaszki. Odepchnąłem jej ręce i sam rozwiązałem piękną chustę.
- Musimy to kiedyś powtórzyć – powiedziałem i ułożyłem apaszkę na ramionach Karoliny, przykrywając jednocześnie dumnie prężące się sutki.
Nasze spotkania ograniczały się z reguły do wizyt spragnionej pieszczot dziewczyny u mnie. Rzadko, kiedy kobieta zapraszała mnie do siebie. Prawie nigdy nie mówiła, kim jest mężczyzna, który co rano wychodzi z jej mieszkania, by potem popołudniami wracać. Wszakże nigdy też, nie zobaczyłem na jej palcu obrączki. Nie pytałem, więc czy to przyjaciel kobiety, czy może jej mąż? Nie obchodziło mnie to. Ba, nawet wygodnie się z tym czułem, myśląc sobie, że skoro jestem tylko od spełniania jej erotycznych zachcianek Karolina nie będzie myślała o tym by wiązać ze mną swoją przyszłość. Doskonały układ, który pasował nam obojgu.
Pewnej soboty, w jednym z tych nielicznych dni, kiedy to ja, gościłem w sypialni Karoliny - leżałem na plecach, na wielkim łożu. Ręce i nogi przywiązane miałem do rogów stelaża, a na oczach tę samą opaskę, którą poprzednio użyłem do zabawy z Karoliną. Nic nie widziałem. Drżałem z niecierpliwości i chyba też trochę ze strachu. Każdym nerwem próbowałem się dostroić do mojej kochanki, z napięciem usiłowałem odgadnąć, w jaki sposób teraz Karolina poradzi sobie z jej nienasyconym apetytem.
Wyczułem jakiś ruch w pokoju, a w pewnej chwili nawet powiew świeżego powietrza. – Co ona robi? – przemknęło mi przez głowę. Wyczuwałem jej obecność. Jej ciepło bijące z podnieconego ciała, gotowego bezlitośnie mnie wykorzystać. Uda mi drżały z pożądania. W chwili, gdy jej ciepłe usta zawładnęły moją męskością zaskoczony, a jednocześnie zadowolony, natychmiast straciłem resztki panowania nad sobą. Bez wahania poddałem się jej woli, wijąc się, ciężko dysząc i prosząc swoją doskonałą kochankę o więcej pieszczot.
Jej usta zniknęły – pozostawiając po sobie straszliwą pustkę. Poczułem natomiast jak po obu moich stronach ugina się materac. Od razu wiedziałem, że Karolina szykuje się do ataku. Pochwyciła w swoje zręczne dłonie moją męskość i opadła na nią, otulając ją gorącym, soczystym wnętrzem swojego ciała. Jej wypielęgnowane, krótko obcięte paznokcie wbiły się w moją klatkę piersiową. Karolina poruszała się rytmicznie, raz po raz pochwytując mnie coraz głębiej w siebie. Byłem cholernie podniecony. Z mojego gardła wyrwał się głośny okrzyk. Znieruchomiałem ogarnięty pierwotną ekstazą.
Wreszcie i Karolina opadła na moje ciało z jękiem. Oboje leżeliśmy bez ruchu, zdyszani, jak po długim biegu. W powietrzu unosiła się ciężka woń wspólnego zmęczenia i spełnionej namiętności. Długo trwało nim odzyskaliśmy oddech. W końcu Karolina zsunęła się ze mnie z westchnieniem i zręcznie uwolniła mi skrępowane nogi. Następnie przesunęła się po łóżku i uwolniła moją prawą dłoń, po chwili oswobodziła lewą. Roztarłem zdrętwiałe nadgarstki – chcąc im, jak gdyby, przywrócić krążenie. Po chwili przygarnąłem kobietę do siebie i przytulając do swojego spoconego ciała, pozwoliłem zasnąć w swoich ramionach.
To było nasze ostatnie spotkanie. W poniedziałek przed naszą klatkę podjechał wóz świadczący usługi w zakresie przeprowadzek i dwóch osiłków poczęło wynosić zapakowane pudła, i zabezpieczone meble stanowiące wyposażenie mieszkania naprzeciw. Przyglądając się temu, przez okna swojego mieszkania, miałem nadzieję, że Karolina przyjdzie się, chociaż pożegnać. Nie nic z tych rzeczy. Kobieta zniknęła z mojego życia, tak samo nagle, jak się w nim pojawiła.
A ja znów zostałem sam. Nie, nie sam. Z niezawodną, przynoszącą ukojenie przyjaciółką. Coraz częściej myślałem o swoim mijającym życiu. Po pewnym czasie pojąłem, iż w końcu nadszedł najwyższy czas bym wyjrzał na świat spoza alkoholowych oparów i zobaczył go takim, jakim on jest naprawdę. Bym przestał wyobrażać go sobie, wedle własnego uznania. Teraz tylko muszę dogłębnie przemyśleć czy na pewno tego chce i czy wystarczy mi na to siły…
Polecamy:
sex filmy
sex
filmy porno
sex
darmowe filmy porno
SEX
darmowe porno
filmy erotyczne
sex znajomi
wilgotne panienki
szpareczki dupeczki
sex turystyka
sex opowiadania
cipeczka
opowiadania ero
darmowe panienki
sex zabawy
sex kaprysy